Andreas:
Grudzień. Połowa
grudnia właściwie. Moje mieszkanie. A jeśli jestem w połowie grudnia, w weekend
w mieszkaniu to oznacza tylko jedno. Nie mam formy.
Spędzam kolejny
weekend na oglądaniu przyjaciół skaczących tym razem w Engelbergu. To miał być
mój sezon. Mój, bo miałem wrócić. Pokazać na co mnie stać. Że moja forma z
początku startów w PŚ nie była przypadkiem. Ale chyba mi się wydawało.
- Długo będziesz tak siedział? – Lena pojawia się w progu salonu i
patrzy na mnie z politowaniem. Jest już w piątym miesiącu i brzuch zaczyna być
widoczny. Zaraz wszyscy zaczną pytać. Mama już coś podejrzewa, bo chciała byśmy
się pojawili na obiedzie.
- Dopóki się nie skończy – wzdycham ciężko. Owszem, nie patrzę z
przyjemnością na to, ale nie oznacza, że przestanę być dobrym przyjacielem dla
chłopaków. Przecież nadal się kontaktujemy i kumplujemy, więc nie widzę powodu,
dla którego miałbym zachowywać się jak obrażone dziecko.
- Jesteś nie do zniesienia! – słyszę jej złość. – Człowiek się stara,
skacze obok Ciebie, próbuje Ci dogodzić, a Ty nadal jesteś wrzodem na tyłku!
- Wiesz, że próbuję… - chcę się tłumaczyć, ale mam pierdolony mętlik w
głowie. Okropny, przebrzydły mętlik w głowie.
- Ale średnio Ci wychodzi – prycha. – Wiem, że dziecko to nie jest to
co Ci było potrzebne, ale mógłbyś jednak się ogarnąć. Od kiedy wiesz,
zachowujesz się jak obrażona panienka!
- Bo może mnie to przerasta?! – wstaję i patrzę na nią z mordem w
oczach.
- Ślub za miesiąc. Lepiej się ogarnij – rzuca i idzie do sypialni,
zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że mało nie wylatują z futryny.
Sam zabieram
telefon, wkładam trapery i kurtkę i wychodzę. Muszę odreagować…
Cornelia:
Im więcej czasu
spędzam w Berlinie, tym bardziej wiem, że powinnam wrócić do Frankfurtu. Nie
chcę spędzać kolejnych świąt z dala od rodziny. Tęsknię za tatą, Olim i przede
wszystkim Tiną. Tiną, która kompletnie sobie nie radzi.
Tata opowiada mi
jak snuje się po domu i próbuje wydobywać z siebie uśmiech. Pracuje w firmie
taty, odciąża go, ale to nadal nie pozwala jej to na jakikolwiek powrót do
rzeczywistości.
Często rozmawiamy
wieczorami i próbuję ją jakoś odwrócić od chęci rozpłakania się na myśl o
Andreasie. Zwłaszcza, że Lena, bezczelnie, wysłała Tinie zaproszenie na
styczniowy ślub. To ją kompletnie rozbiło. A już wyglądało na to, że się
pozbiera, że da radę. Zablokowała numer Andreasa po tym, jak próbował się do
niej dobijać. Nie ma z nim kontaktu i to chyba dobrze. Skoro zdecydował się na
ślub z tamtą dziewczyną, to chyba nie ma o czym rozmawiać.
Wychodzę z kuchni
i spoglądam na Eliasa zakopanego w tonie papierów. Nie wiem jak jego szef mógł
doprowadzić do takiego burdelu… Przytulam się do jego pleców i całuję czule
kark.
- Pomóc Ci? – pytam cicho.
- Nie kochanie – odpowiada słodko. Uśmiecha się przy tym tak pięknie.
- Może jednak?
- Odpocznij, póki Robi śpi – tu ma rację. We Frankfurcie Robi został
jakiś zastrzyk energetyczny i jest totalnie nie zmordowany. Gania jak oszalały
po całym domu i woła o dziadka, wujka czy ciocię. – Powinienem chyba przyjąć
propozycję Twojego ojca… - dodaje ciszej.
- Jasne, że powinieneś – tata zaproponował Eliasowi przejście do
naszej rodzinnej firmy. Moglibyśmy się przeprowadzić, a mój mąż miałby
stabilną, pewną i mniej stresującą pracę.
- Ale to takie mało męskie… Żerować na łasce teścia…
- To jest męskie. Bo jak mam być szczera, to nie ma nic bardziej
męskiego niż umiejętność logicznego myślenia – mierzwię jego włosy.
- Zgodzić się? – odwraca się do mnie przodem i sadza na swoich
kolanach. Obejmuję go za szyję i przylegam do jego czoła.
- Byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie – dodaję nieśmiało.
- Chyba postanowione – odpowiada, po czym łączymy usta w czułym
pocałunku.
Po południu
dzwonię do siostry. Odbiera dopiero za trzecim razem, powodując lekkie
zdenerwowanie.
- Co się dzieje, że nie dobierasz? – mówię zmartwiona.
- Pakuję się. Rozmawiałam z tatą po obiedzie i jest źle. Muszę wrócić
do Ruhpolding… - wzdycha ciężko.
- Na pewno nie poradzą sobie bez Ciebie?
- Wiesz, że tata nie posyłałby mnie tam, gdyby nie musiał.
- I co? Tak po prostu wrócisz i będziesz pracować z tym erotomanem i
uciekać od młodego?
- Zrobię co moje i wracam tutaj.
- Jechać z Tobą?
- Oszalałaś?! – piszczy. – Przypominam Ci, że Ruhpolding jest na
drugim końcu kraju…
- Wiem – nie przemyślałam tego. Ale nic na to nie poradzę, że chcę
pomóc siostrze…
- Ale dziękuję za propozycję. Wiem, że mogę na Ciebie zawsze liczyć –
robi mi się cieplej na sercu.
- O której jedziesz?
- Za dwadzieścia minut. Nie chcę przyjeżdżać po nocy.
- Zadzwoń jak przyjedziesz – proszę.
- Możesz być pewna, że dowiesz się pierwsza – czuje, że się uśmiecha.
Rozłączamy się, a do pokoju wbiega mój mały rozrabiaka.
- Mama – podchodzi do mnie i wyciąga rączki w moją stronę. Biorę go na
ręce i robię mu samolocik. Śmieje się głośno, a moje serce podskakuje jeszcze
mocniej. Kocham tego małego człowieczka z całego serca. Po kilkunastu minutach
wygłupów, mały pada na naszym łóżku i nie ma z nim kontaktu. Chyba pierwszy raz
zmęczyłam go do tego stopnia.
- Rozmawiałem z Twoim tatą… - Elias wyciąga mnie z sypialni i przymyka
drzwi.
- I?
- Możemy wrócić do Frankfurtu, choćby zaraz.
- Jesteś pewien? – chcę, żeby był pewny. Nie chcę, żeby żałował.
- Jak tego, że chciałem Ci się oświadczyć, od kiedy Cię spotkałem
wtedy na ulicy – całuje mnie, a mój brzuch wykręca fikołki.
Tina:
Ostatni miesiąc
był całkiem w porządku. Dopóki nie dostałam tego pierdolonego zaproszenia, na
ten pierdolony ślub, który odbędzie się za pierdolony miesiąc. Cudownie…
Szczególnie
cudownie poczułam się, gdy tata poprosił mnie, bym pojechała do Ruhpolding
walczyć o naszą firmę, bo Wellinger rujnuje ją doszczętnie, nie mogąc sobie
poradzić z pożądaniem do młodszych idiotek, które lgną do niego, myśląc, że
przez to zbliżą się do jego pieniędzy, których przecież nie ma, lub do jego
młodego, przystojnego synulka, o którego dziecku i zbliżającym się ślubie nikt
nie wie. Aż zdziw, że to jeszcze nie wypłynęło. Zwłaszcza, że jego forma,
delikatnie mówiąc, jest do dupy. Serce mnie bolało jak patrzyłam na tego
zmarnowanego, smutnego, rozkojarzonego patafiana, który wygrał moje serce
cztery lata temu. Gdzieś cząstka mnie wiedziała, że to moja wina, ale nie chciałam
tego dopuścić do swojej głowy. Usunęłam się, więc koniec tematu.
Z taką też myślą
jadę na południe Niemiec. Przecież mam tutaj posiedzieć do świąt i ogarnąć ten
burdel, którego narobił. Tata tak bardzo mi ufa, a co jeśli mi się nie uda? Bo
przecież ostatnio nie wychodzi mi nic. Kompletnie.
Około dwudziestej
zjawiam się w tym jakże znaczącym dla mnie miejscu. Otwieram garaż, parkuję
moją kochaną polówkę i wchodzę do domu bocznym wejściem i zastaję lekki
bałagan. No tak, przecież pakowałyśmy się w biegu.
Siadam na lekko
przykurzonej kanapie i rozglądam się po moim mieszkaniu. Gdzieś w sercu
ucieszyłam się na powrót tutaj. Lekko, ale się ucieszyłam. Przypominam sobie,
że w mojej lodówce znajduje się pewnie kilka spleśniałych rzeczy i niedopita
woda. Cóż, można zaczynać nowe życie. Po raz kolejny.
Od razu wsiadam z
powrotem do samochodu i jadę do mojego, jakże ukochanego, supermarketu. Wiem,
że mam zaledwie kilka minut, bo zaraz zamykają. Biorę wózek i szybko wkładam do
koszyka potrzebne rzeczy. Nie ma tego wiele. Jutro pewnie przyjadę ogarnąć coś
lepiej przygotowana.
- Wróciła pani? – pyta mnie jednak z dobrze mi znanych ekspedientek.
Fakt, ona jest tak zorientowana w sytuacjach mieszkańców Ruhpolding, że mogłaby
spokojnie napisać kilka biografii.
- Odpoczęłam i czas wrócić do obowiązków – odpowiedziałam, łudząc się,
że to jej wystarczy.
- A co panią tak zmęczyło? Praca z panem Wellingerem? – zaczynam się
denerwować.
- Myślę, że obie wiemy jaki to jest absorbujący człowiek… - krzywię
się.
- Jeszcze chce pani o coś zapytać? – odzywa się ktoś niepytany. I po
chwili orientuję się kto to jest. Wywracam oczami, płacę za zakupy i wychodzę
bez słowa, mijając tak dobrze mi znaną osobę.
Idę szybko do
samochodu, żeby nie powiedzieć, że biegnę, gdy czuję uścisk na moim ramieniu.
- Czego kurwa chcesz?! – pytam z wyrzutem. Te piękne ciemnobłękitne
oczy wpatrują się we mnie z nieukrytym żalem i bólem.
- A jak myślisz? Niby taka cwana, odważna, a głupiej babie w sklepie
się odgryźć nie umiesz! – wybucha.
- Pewnie! Krzycz na mnie! Tylko to potrafisz!
- Ty też! Bo wszystko co złe w Twoim życiu, to moja wina!
- A po jaką cholerę wysłałeś mi to pieprzone zaproszenie? Naprawdę
łudzisz się, że mogłabym przytaszczyć swój zad na ślub?
- Nie chciałem nikogo zapraszać! Tym bardziej Ciebie – wytrzeszczam
oczy. Odwracam się i chcę wsiąść do samochodu, gdy obraca mnie przodem do
siebie i chwyta za ramiona. – To nie miało tak zabrzmieć…
- Oooo, ja doskonale wiem, jak to miało zabrzmieć.
- Naprawdę myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz? – chwyta moją twarz
w dłonie. Tęskniłam za tymi dłońmi. Za ich delikatnym dotykiem. Przymykam oczy
i walczę z sobą, by się na niego nie rzucić.
- Myślę, że tak to zabrzmiało.
- Nie chciałem Cię katować tym widokiem. Jesteś dla mnie zbyt ważna,
żeby oglądać ten cyrk – obejmuje mnie ramionami i przytula się do mnie. Chwilę
się buntuję, ale poddaję się temu wyczekiwanemu dotykowi. Czuję się bezpieczna.
Pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Dlaczego więc zgodziłeś się na wysłanie tego zaproszenia? – szepczę
mu do ucha.
- Nalegała, by koniecznie zaprosić moją przyjaciółkę, u której
spędziłem noc – odpowiedział, gładząc mnie delikatnie dłonią po plecach.
- Chyba jej nie po… - odsuwa się ode mnie i piorunuje wzrokiem. – No
to dobrze – chichoczę. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak beztrosko i bezpiecznie.
- Tęskniłem… - wzdycham ciężko.
- Jadę do domu. Dopiero przyjechałam i muszę się rozpakować.
- Zostajesz?
- Muszę ratować firmę… - głupio
mi mówić to przy nim. W końcu chodzi o niekompetencję jego ojca.
- Wiem co Ci zrobił. Albo przynajmniej próbował – dotyka mojego policzka. – Obiecuję, że już
więcej Cię nie tknie.
- Jak? Przecież…
- Będę Ci pomagał – dodaje z rozbrajającą szczerością.
- Masz trenować – odparłam ostrzej. – Widziałam co się z Tobą dzieje…
- Wróciłaś. I mnie nie odtrącasz. Nie będzie lepszej motywacji –
odpowiada i uśmiecha się szeroko. – Jeśli obiecam, że wezmę się do roboty, a Ty
mnie nie zostawisz i pozwolisz pracować w firmie, to będę miał siłę.
- Jesteś najdziwniejszym facetem jakiego w życiu spotkałam.
- Z Twoich ust to komplement. To co? Jutro o 9 przed filią? – chyba
uda nam się jakoś połączyć współpracę, bez podtekstów.
- Dobrej nocy. Zachowuj się – całuję jego policzek i wsiadam do
polówki.
Rankiem budzę się
w lepszym nastroju i z miliardem nieodebranych połączeń od taty i Corni.
Oddzwaniam do nich, zapewniam, że żyję i wszystko w porządku i ogarniam się.
Chcę zmierzyć się z kłopotami. Zwłaszcza, że będzie przy mnie Andreas. Ubieram
się, czeszę włosy w warkocz, delikatnie maluję, jem śniadanie i jadę.
Andreas już jest.
Siedzi w samochodzie i rozgląda się na boki. Uśmiecham się na ten widok.
Parkuję obok i macham mu. Od razu wysiada i zadowolony zjawia się obok mnie.
- Cześć piękna – pukam się w czoło, ale mnie też uśmiech nie znika z
twarzy.
- Jest już?
- Przed chwilą wchodził. Ale nie widział mnie.
- Czyli jest podkurwiony – od razu tracę entuzjazm. Nie tak
wyobrażałam sobie powrót, ale dam radę.
- Zablokowałaś mój numer? – chwilę zastanawiam się o czym on mówi, ale
ma rację. Od razu zmieniam ustawienia. – Lepiej – przekraczamy próg i po chwili
czuję, że chwyta moją dłoń. Chcę ją wyrwać, ale po co? Po co okłamuję nas, że
to nie ma znaczenia?
- Hermann? – zaczynam. Od razu pojawia się w przedsionku.
- Wróciłaś… - prycha. – Z obstawą nawet – dodaje złośliwie na widok
syna.
- Trzeba ratować firmę. Oboje wiemy czemu – odpowiada kąśliwie.
- Skoro jesteś taka mądra, to ratuj. Ja nie mam tu czego szukać –
odzywa się zdenerwowany i wychodzi, uprzednio trzaskając drzwiami.
- Już? Mamy go z głowy? – Andi jest tak samo zaskoczony jak ja.
- Gdzie jest Rita? – pytam. Dzwonię do niej, ale numer jest zajęty.
Próbuję jeszcze kilka razy, ale to na nic. - Coś się tu wydarzyło…
- Pojedźmy do niej. Tak będzie najlepiej.
- Miałeś iść na trening – patrzę na niego zdenerwowana.
- Nie ucieknie mi. A chcę to załatwić z Tobą – chwilę się uspokajam,
żeby mu czegoś nie odpowiedzieć.
Wychodzimy z
budynku, gdy Andi spogląda przed siebie, wyraźnie zaciekawiony.
- Co jest? – wsiadam do jego Audi i patrzę na niego.
- Lena wyraźnie gdzieś pędzi… Ciekawe po co – odpowiada niemrawo. -
Mówiła, że dzisiaj zostaje w domu, bo się źle czuje – dodaje, widząc mój
pytający wzrok. – Chodź – wyskakuje wręcz z tego samochodu.
- Ale po co? Będziesz ją śledził? Zwariowałeś…
- Tina… Obojgu nam zależy, żeby wiedzieć na czym stoimy – podchodzi do
mnie i chwyta moją dłoń. Długo myślę nad jego słowami, ale wiem, że ma rację.
Idziemy
kilkanaście metrów za brunetką i widzimy jak podchodzi do kobiety siedzącej na
ławeczce w środku parku. W sumie pierwszy raz widzę Lenę na oczy. Kobietę,
która przez 3 lata zajmowała miejsce obok faceta mojego życia. Który właśnie
teraz stoi obok mnie i obejmuje mnie ramieniem, śledząc swoją narzeczoną. Dziewczyna siada
obok i odbiera od niej jakąś kopertę.
- Pierwsze USG jakie znalazłem było w takiej żółtej kopercie…
- Nie wymyślaj już – wywracam oczami. Ale potem widząc białą kopertę,
którą Lena podaje kobiecie, zaczynam mieć inne zdanie na ten temat…
*****
Się porobiło, co?
Nie przedłużam. Tutaj też niedługo kończę.
Co sądzicie? Kłamie czy nie?
Dzisiaj zaczynamy TCSa, więc od rana chodzę zadowolona i uśmiechnięta od ucha do ucha.
Oby było fajnie :D
Zapraszam na epilog historii o Tande.
Do następnego ;)
Opowiadanie całkiem niezłe. Czasami infantylne. Nieco zbyt wikłasz sprawy i próbujesz wrzucić je do rzeczywistości dorosłych. Czytając twoje opowieści od samego początku mam wrażenie, że chcesz ująć dorosłych jak najbardziej realnie, ale mijasz się z celem. Pisz jednak, bo to bardzo dobre dla rozwoju zarówno człowieka jaki innych. Może zastanów się nad stylem?
OdpowiedzUsuńProszę też abyś przemyślała sprawę muzyki. Czy musi być automatyczne odtwarzanie? Prostota ujmuje dzisiaj najbardziej. Czasami mniej znaczy więcej ;)
Dziękuję za uwagi ;)
UsuńCieszy mnie szczerość i wezmę je sobie do serca na przyszłość ;)
Po ogromnej przerwie zapraszam na trójkę:-)
OdpowiedzUsuńhttp://tamprzyjaciolkilkumam.blogspot.com/2017/01/rozdzia-3.html
Kochana nadrobię to czego jej przeczytałam i dodam jakiś sensowny komentarz.
Przepraszam, że ty ale nie widzę zakładki spam.
Kochana czuje, że już niedługo wszystko wyjdzie na jaw. Każde kłamstwo Leny, w końcu Andreas dowie się, że ciąża to fikcja.
OdpowiedzUsuńOgromnym zdziwieniem jest dla mnie fakt, że Tina i Andreas od razu się nie rzucili w wir namiętności,czyżby coś zgasło między nimi? Oby nie
Czekam na kolejny.
Buziaki