6 sie 2016

Czarna rozpacz

Andreas:

                Jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca… Ja mam wrażenie, że słońce nigdy już nie pojawi się na horyzoncie… Od tygodnia wszystko mnie drażni. Najchętniej rzuciłbym się w jakąś przepaść. Żeby jedna informacja zrzuciła mnie na skraj załamania nerwowego...
                Chodzę po mieszkaniu i pobąkuję coś pod nosem Lenie. Gdy tylko wychodzi na spacer, czy do pracy, od razu łapię jakiś cholerny stan zawieszenia. Siedzę na kanapie i gapię się przed siebie. Nie rozmawiałem z Tiną od tamtego poranka. Wiem, że do mnie dzwoniła. Żeby to jeden raz… Chciałbym z nią porozmawiać i powiedzieć jej, że będziemy razem, że wszystko będzie dobrze, a tutaj nie widzę innej opcji niż zaopiekowanie się Leną i bądź co bądź naszym dzieckiem…
                Analizowałem ostatnie dwa miesiące i nie potrafię sobie przypomnieć tylko jedną sytuację, w której mogłoby się to stać. Wczoraj pytałem ją jak to możliwe, a ona odpowiedziała tylko, że musiała zapomnieć wziąć tabletek… Moje pieprzone szczęście. Jak już mógłbym być z kobietą, którą kocham, bo wróciła, to wyrasta przede mną skała, której nie dam rady ominąć…
- Zjesz coś? – głos Leny rozchodzi się po salonie. Zaraz po treningu wziąłem prysznic i położyłem się na kanapie. Nie wiem kiedy zasnąłem. Męczy mnie to wszystko i Tom to widzi. Nie pozwala mi się przemęczać zbytnio. Wydolnościowo też siadłem. Stwierdził, że miesiąc wyglądałem już mega dobrze, a potem coś pękło. Jakby wiedział co, to by mnie zabił. Ja sam siebie mam ochotę zabić.
- Nie – odpowiadam po dłuższej chwili, gdy dostrzegam, że ona nadal tam stoi.
- Ja wiem, że ta informacja mogła Cię zszokować, ale do cholery, pomyślałeś jak ja się czuję z tą cholerną Twoją znieczulicą? Aż taka kara Cię spotkała? Dziecko z narzeczoną? – mam ochotę się wydrzeć na nią i powiedzieć, że nie chcę mieć z nią nic wspólnego, ale gryzę się w język.
- Przepraszam, ale nie sądziłem, że tak szybko przyjdzie mi zostać ojcem… - na poczekaniu wymyślam to.
- Zostają wcześniej…
- Jakob się nie liczy – do tej pory pamiętam moje zaskoczenie, jak cztery miesiące po wyjeździe dziewczyn, dowiedziałem się, że będzie miał dziecko z jakąś panną z Ruhpolding. Wpadli na imprezie. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego.
                Został przykładnym mężem i ojcem. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek ujrzał taką przemianę w drugim człowieku. No dla mnie to było niezrozumiałe.
                Pogodziliśmy się. Porozmawialiśmy jak faceci. Przeprosił. Ze szczerego serca było mu przykro. A ja w jakiś dziwny sposób poczułem się mu wdzięczny. Bo to on nas zbliżył z Tiną.
                Tina… Moja mała drobna szatyneczka. Kobieta, która opanowała moje ciało i umysł w 100%. Nie umiem wyobrazić sobie mojego życia bez niej. Przecież to nie może być prawdą… Cztery długie lata żyłem nadzieją, że wróci. A gdy wróciła, to ja nie mogę z nią być.
- Skoro on mógł się pogodzić z tym faktem, to myślę, że Ty też dasz radę. Wychodzę do pracy – oznajmia i wychodzi z mieszkania.
                Znowu zostaję sam. Sam z dźwiękiem mojego telefonu. Spoglądam na wyświetlacz i widzę wiadomość od Tiny…


Tina:
Nie wiem co się stało… Mówiłeś, że nie żałujesz, a jednak mnie unikasz… Ten tydzień był katorgą i wiesz co? Chyba to znak, że nie powinniśmy być razem… Może Tobie się wydawało, że mnie kochasz? Nie dzwoń, nie pisz, nie szukaj mnie. Zostawmy to tak jak jest. Nie chcę słyszeć jakiś zdawkowych tłumaczeń, kłamstw czy niestworzonych historii… Żegnaj.


                Moje serce rozpada się na miliardy kawałków… Nie dziwię się wcale, że tak postanowiła. Nie będę się wtrącał w jej życie. Przecież dla mnie jest ważne jej szczęście. A skoro nie mogę jej uszczęśliwić i jestem tylko przyczyną jej smutku, to lepiej będzie tak jak jest.
                Zbieram się do wyjścia. Muszę iść to sobie poukładać. Zabieram tylko dokumenty i klucze, a telefon wyłączam i wciskam gdzieś między poduszki.
                Jadę prosto na skocznię. Tam czuję się najlepiej i najswobodniej. Wszystko co złe opuszcza na moment moje ciało.
                Kilka minut później wędruję na górę skoczni i rozsiadam się w okolicy belki startowej.  Biorę głęboki oddech i łzy same zaczynają mi napływać do oczu. Czas stawić temu czoła Wellinger. To dziecko nie jest niczemu winne. I Ty to doskonale wiesz…

~

Cornelia:

                Tata codziennie przekonuje mnie, że powinnam pojechać do Ruhpolding. Że Tina mnie potrzebuje i jest tam całkiem sama. Ja to wiem. Nie chcę nawet na moment myśleć, przez co przechodzi moja siostra, widząc ukochanego z inną. Bo jestem pewna, że choć raz się spotkali.
                Elias bawi się z Robim w salonie, ale kątem oka spogląda na mnie. Od kilku dni snuję się zamyślona po domu i chyba chce mnie wypytać o co chodzi. Siedzę właśnie na tarasie i rozkoszuję się tym ciepłym południowym słońcem. Mam dość Berlina na ten moment.
- Powiesz mi o co chodzi? – obejmuje mnie ramionami, stając tuż za mną i całując moją głowę.
- Myślę o Tinie… - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Pojedź do niej. Damy sobie radę z Robim i Twoim tatą – odpowiada wesoło. Spoglądam na mojego synka, który kręci się po salonie z Olim.
- Myślisz, że powinnam? – nadal mam wątpliwości.
- Jestem pewien. Wiesz, że zawsze mam rację – wywracam oczami. Wiem to przecież.
- Jutro do niej pojadę – stwierdzam. Czas coś przedsięwziąć.
- Grzeczna dziewczynka – ponownie całuje moją głowę.
- Chcesz się mnie pozbyć? – pytam zaskoczona.
- Nie… Skądże – uśmiecha się wesoło i wchodzi do środka.
                Wstaję i idę się przejść po pobliskim parku. Nie byłam tutaj jeszcze od kiedy przyjechaliśmy. Tata i Elias znaleźli wspólny język i chyba zamierzają zawszeć jakąś komitywę. Cieszy mnie to, ale przez to widuję ich bardzo rzadko. Właściwie od tygodnia spędzam czas tylko z Robim i Olim. Stęskniłam się za moim małym braciszkiem. Jest już bardzo dojrzały jak na swój wiek i świetnie zajmuje się swoim siostrzeńcem.
                Często opowiadał mi o tym jak tęskni za Tiną. Od kiedy mama ich zostawiła, to ona była dla niego jak matka. Choć nie mieszkała z nimi, to jednak opiekowała się nim jak własnym dzieckiem. Wiem, że byłaby świetną matką. I jestem pod wrażeniem jaka relacja wytworzyła się między nimi. Gdzieś uciekło nam to wszystko. Ale nie dziwię się. Sama do tego doprowadziłam. Nie jestem zazdrosna. Wręcz się cieszę, że jednak nie wszystko zostało rozwalone przeze mnie.
                Siadam na jednej z pobliskich ławeczek i próbuję złapać oddech. Mam wrażenie, że wróciłam w ostatnim możliwym momencie. Jeśli dalej bym się wahała, to kto wie co by się wydarzyło? Całe życie się waham. Chcę iść do przodu, silna, zdecydowana, pewna siebie. Jak Tina. Podpowiada mi mój mózg. Jak moja siostra Tina.
                Wracam po godzinie do domu i zastaję wszystkich w jadalni. Kolacja praktycznie gotowa i wszyscy wesoło rozmawiają w pomieszczeniu. Czy coś mnie ominęło? Wątpię. Ja dopiero wracam do rzeczywistości.

~

Tina:

                Rozumiem, że mógł poczuć się podle. Że nie chce zostawiać Leny. Że się pomylił, ale mógłby do kurwy jasnej odezwać się. Odrzucone połączenia, nie odpisywanie na wiadomości i unikanie mnie. Od tygodnia nie mam z nim kontaktu i ten mój desperacki sms nie pomógł w niczym. Ale musiałam to zrobić. Ileż można się łudzić? Może faktycznie powrót tutaj był jednym wielkim błędem? Co ja sobie myślałam zeszłej soboty? Że jedna noc, spowodowana pewnie jakimś pragnieniem, które rozrywało go od środka, bo to zakazane, sprawiła, że odzyskam go? On ma zbyt dobre serce, żeby tak zwyczajnie zostawić Lenę. Ja to wiem.
                Jest niedziela, a ja spędzam ten uroczy dzień tonąc w papierach. Ale co mam robić? Łudzić się, że oddzwoni? Że odpisze? Postanowiłam coś i nie mogę tak zwyczajnie się poddać, bo go kocham. To nic nie zmienia. A co jeśli między nami nigdy nie było miłości? Tylko jakieś dziwne przyciągania dwóch kompletnie różnych charakterów? Bredzisz…
                Zaglądam do praktycznie pustej lodówki i wyciągam z niej jogurt naturalny. Wsypuję do niego garść płatków i w myślach życzę sobie smacznego obiadu. Gdyby nie fakt, że jestem odpowiedzialna za firmę taty, miałabym w dupie i jakiekolwiek posiłki. Jego jednak zawieść nie mogę, jak pozostałych ludzi, którym na mnie nie zależy.
                Czuję się kompletnie pusta i bezwartościowa. Trochę na własne życzenie, ale cóż. Taki mój psi los. Może wieczorem zadzwonię do domu? Może rozmowa z tatą i Olim coś pomoże?
- Kurwa mać! – potykam się o parę skarpetek na środku pokoju i rozpaczliwy krzyk wydobywa się z moich ust, a chuda noga kopie znajdujący się obok kredens. Zaczynam beczeć. Przeraźliwy szloch ogarnia moje wątłe ciało. Nie chciałam tego! Mam w dupie, że od płaczu moje oczy są popuchnięte, a nos czerwony jak u renifera Rudolfa. Wiem, że nie byłam święta, ale nie chcę być sama…
                Próbuję się uspokoić i wyciszyć. Nie wiem skąd u mnie ten nagły napad złości i rozpaczy. Postanawiam jechać w jedno miejsce i pożegnać się do reszty z dawnym życiem. Jakoś muszę zacząć od nowa.
                Nie bawię się w przebieranki. Dres i wyciągnięta koszulka, włosy w nieładzie i zero makijażu. Tak wsiadam do swojego samochodu i jadę w dobrze znane mi miejsce. Kilka minut później parkuję na parkingu. Nie jestem sama, bo obok jest kilka samochodów. Idę jednak dumnie, w ciemnych okularach, co by nie myśleli, że jakiś żul się pofatygował na skocznię. Mijam kilka dzieciaków, które patrzą się na mnie jak na kosmitę. Wiem, że jest 30 stopni. Wiem, że dupsko mi się pali. Ale czy to jest powód do taksowania mnie wzrokiem i to wcale nie przyjemnym?
                Wchodzę na górę i słyszę cichy szloch. Nie chcę nawet myśleć do kogo należy, bo moje serce rozrywa się na kilka kawałków. Mam ochotę zawrócić i uciec, ale wewnętrzny głos mówi mi, że powinnam podejść. Stawiam cicho każdy krok. Nie widzi mnie. Jest zajęty gapieniem się przed siebie i beczeniem. Staję za nim i wykonuję pierwszą czynność, która przyjdzie mi do głowy. Przytulam się do jego pleców. Od razu mnie rozpoznaje i chwyta moje dłonie w swoje i całuje.
- Powiesz mi do cholery, czemu nie odzywasz się od tygodnia? Od zmysłów odchodzę! – wyrywam się i czekam na jego reakcję. Patrzy na mnie dłuższą chwilę, ale oczy są pełne bólu. Już nie wesołe i ciemnoniebieskie. Teraz są szare i wypłowiałe.
- Nie wiedziałem co robić. Nadal nie wiem…
- Jak żałujesz, to było mówić. Nie zabiłabym Cię – prycham.
- Lena jest w ciąży – pocisk wystrzela tak niepostrzeżenie. Patrzę na niego zszokowana. Nie… To nie dzieje się naprawdę… - Chciałem obudzić się z tego koszmaru, ale to jednak prawda – podchodzi do mnie i wtula się w moje ciało. Stoi stopień niżej, przez co mogę położyć swoją głowę na jego i delikatnie ją gładzić. – Jak mogłaś pomyśleć, że Cię już nie kocham – rzuca z wyrzutem. No właśnie. Jak mogłam?
- Czemu mi nie powiedziałeś? – chwytam jego twarz w dłonie i pytam.
- Bo nie mogę zrozumieć, dlaczego nie mogę być  z Tobą bez przeszkód. Przecież Cię kocham. Ty mnie też. Nie chcę Leny i tego dziecka…
- Wiesz, że za późno na to… - teraz już oboje płaczemy. Już mam w dupie co będzie dalej. To chyba ostatni moment, kiedy jesteśmy razem.

- Ja zawszę będę Twój – wiem, że jest szczery. Ale to za mało. Nie odbiorę dziecku ojca. Nawet jeśli kocham go z wzajemnością…


*****

Cześć :D
Dawno mnie tu nie było (może i dobrze) :P
Musiałam trochę pomyśleć i postanowiłam coś ważnego. 
Więc nie zmarnowałam tego czasu :D

Cieszycie się, że mamy Igrzyska?
Mega kibicuję biało czerwonym ❤
I warto było nie spać do 5 rano i obejrzeć ceremonię otwarcia :D

Mam nadzieję, że się podoba (mnie tak średnio) 
Czekam na opinie :D
Buziaki :*
czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))