8 mar 2017

Epilog (2)

Tina:

                Ta historia musiała znaleźć jakiś sensowny koniec. Co prawda musieliśmy przejść przez niezłe gówno, ale teraz przynajmniej doceniam w 100% to co mam. I kogo mam.
                Jest marzec. Planica. Kto nie kocha Planicy? Ja już się zakochałam na zawsze. Wystarczyło kilka zdjęć Andiego z poprzednich lat i zagroziłam, że jak mnie nie weźmie, to się pogniewamy. I co? Właśnie siedzę sobie na leżaczku, w jednym z hotelowych ogródków i podziwiam piękne góry. Ze skocznią w tle.
                Gładzę swój maleńki brzuch i próbuję przekazać w ten sposób maleństwu całe piękno jakie nas otacza. Chciałam zostać matką i proszę. Jestem w trzecim miesiącu. Tym razem naprawdę. Andi wie, że bym go nie okłamała. Ale dla pewności zabrałam go na ostatnie USG. Niech chłopak zobaczy co stworzył.
                Andreas. Andreas Wellinger. Mój narzeczony. Do tej pory mój brzuch wykręca intensywne fikołki. Oświadczył mi się w walentynki. Oboje nie znosiliśmy tego święta. Do czasu. Zabrał mnie na loty narciarskie. Do tamtej pory nie miałam zbytnio pojęcia co to jest. Ale już wiem. I wiem, że Andi nauczył się latać na nartach. Przynajmniej tak twierdzi jego trener i koledzy. Nie chcę sprawdzać i wiedzieć co było wcześniej…
                Oświadczyny. Stałam na dole tej olbrzymiej skoczni, która zapierała dech w piersiach i przysparzała o zawały serca. Szczególnie przy skoku Andreasa. Ale odzyskał formę. Nie wiem jak to się stało. On sam twierdził, że trenował jak zwykle. Bo tak było. Ale pojawił się ten błysk w oku. Ten, którego mi tak brakowało. Jego mama nie mogła przestać mi dziękować. Że uratowałam jego syna. Ale przecież to nie prawda. On sam się uratował.
                Andreas był wtedy drugi. Miesiąc wcześniej nie kwalifikował się nawet do konkursów. A teraz wygrywał konkursy. Pamiętam jak szczęśliwy podszedł do mnie po konkursie, podsadził, pozwalając objąć go nogami w pasie i pocałował. Na oczach tych wszystkich ludzi. I powiedział, że to wszystko dzięki mnie. W wywiadach też gadał o tym bez przerwy, a potem marudził, że sam wygadał o swoim życiu prywatnym i na siłę szukają o mnie informacji. Ale on mnie chował. Jak najcenniejszą rzecz.
                Kiedy szliśmy ulicą, widząc fotoreportera, nakładał mi kaptur od kurtki i zakrywał twarz swoimi okularami. Po czym przysuwał do siebie i nie pozwalał fotografować. Tym bardziej odbiło mu, gdy dowiedział się, że będziemy mieli dziecko.
                Po powrocie ze skoczni w VIkersund,  Andreas zaprosił mnie na walentynkową ucztę, do naszego pokoju hotelowego, a po kolacji mieliśmy już iść spać, ale on, tak zwyczajnie i po swojemu, wyciągnął mnie z łóżka, klęknął przede mną i wyjął z kieszeni swoich cudownych czarnych jeansów, piękny, delikatny pierścionek z białego złota…

- Tino Kirch. Czy uczynisz mi najdroższa ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

                Do tej pory mam ciarki na całym ciele, gdy o tym myślę. No bo Wellinger, dojrzały, przystojny facet, klęka przed tobą, w białej, dokładnie wyprasowanej koszuli, czarnych obcisłych rurkach i białych skarpetkach, wyciąga zgrabnie z kieszeni pierścionek, jakby to ćwiczył dobre kilka godzin i wyciąga go w twoją stronę, posyłając Ci najpiękniejszy uśmiech jaki widzisz na świecie.
                Żona. Do tej pory to słowo było abstrakcją. Ale nie z nim. Nie teraz. Ja naprawdę marzę o tym, żeby zostać żoną. Jego żoną. Tą, z którą chce spędzić resztę życia.

- A jak myślisz głupku?

                Wiem. To nie był szczyt romantyzmu. Ale oczy mi podeszły łzami, ścisnęło mi gardło, a z radości chciało mi się beczeć. W dodatku byłam już w ciąży, choć o tym akurat żadne z nas nie wiedziało. I stało się. Przylgnęłam do niego wargami, pozwoliłam mu wsadzić sobie to cudeńko na palec i tak oto stałam się przyszłą panią Wellinger.
                Corni i tata nie mogli się nacieszyć. Oli też z resztą. Pamiętał Andreasa i chciał przyjeżdżać do nas coraz częściej. Corni i Elias przeprowadzili się do Frankfurtu. Elias przyjął pracę u taty i właściwie miałam swoją rodzinę przy sobie.
                Z Andim było podobnie. Rodzina szybko zaakceptowała mnie i nowinę o dziecku. Tym razem nie zwlekał i nie ukrywał tej informacji. Spakował część moich rzeczy i sprytem zawiózł mnie do Weissbach. Przedstawił rodzicom, siostrom i przede wszystkim babci jak należy. Jak swoją przyszłą żonę.
                Wracając do Corni. Jest w drugiej ciąży. Pozazdrościli nam i machnęli Robiemu rodzeństwo. Jest opóźniona dwa miesiące, ale nasze dzieci będą w podobnym wieku. Nie potrafię się nie cieszyć. Zwłaszcza, że Robi wygrał nasze serca.
                O ciąży dowiedziałam się przypadkiem. Przypadkiem powtarzających się, upierdliwych, porannych mdłości i nadpobudliwości Andreasa. Zaprowadził mnie do lekarza i wyszło. Owszem, zapomniałam o tabletkach. Tyle się działo przez święta… Ale trzy dni spędzone we Frankfurcie pokazały mi, jakie cholerne mam szczęście. I jakiego mam cudownego faceta u boku.
- Pięknie wyglądasz, jak tak rozmyślasz… - z rozmarzenia wyrywa mnie gwałtownie głos Andreasa.
- Nie ładnie tak przerywać swojej kobiecie odpoczynek… - podchodzi do mnie i całuje. Dopiero wrócił z odprawy.
- Bez urazy, ale ciągle odpoczywasz…
- Bo mi nie pozwalasz nic robić – oburzam się. Bo taka jest prawda. Nawet okien nie mogę umyć, bo mnie zawieje.
- Masz się oszczędzać i dbać o nasze maleństwo – przykłada dłoń do mojego brzucha.
- Ono wie, że jego matka jest postrzeloną wariatką – chichoczę. Andi podaje mi dłonie i pomaga wstać. Obejmuje mnie w pasie i całuje.
- Najcudowniejszą wariatką na Ziemi – prawda jest taka, że te wszystkie zawirowania pokazały nam, jak silna jest ta miłość. Jak bardzo przypadkowe spotkanie wpłynęło na nasze życia. Przecież to było prawie pięć lat temu. Dwa tygodnie. A jednak połączyło nas coś szczególnego. I wiem, że to na całe życie. Czuję to. Czuję to w każdym jego geście. Nikt nigdy nie traktował mnie, jakbym była jego całym światem. Nikt. Dopiero ten dupek, który stoi przede mną i lekko gładzi mój policzek.
                Czasem spotykają nas rzeczy, o których nawet nie śnimy. Nie wyobrażamy sobie. Ale dzieją się. Jakby były kompletnie zaplanowane. Tam na Górze. Bo nie reprezentowałam sobą nic, a dostałam cudownego mężczyznę i dziecko.  Kto by pomyślał, że ta nierozgarnięta Martina Kirch będzie kiedyś w ciąży? No kto? Na pewno nie moja matka.
                W tej kwestii jednak nic się nie zmieniło. Nadal nie rozmawiamy. I nie wie o Andim, o wnuczku w drodze… Szkoda, bo chciałabym, żeby miało równie kochaną babcię, co dziadka, ale zostaje tylko mój tato. I mama Andreasa.
                Tak więc ta historia ma sensowny koniec. Nie wiem jaką płeć ma nasze dziecko. Chcę tylko wiedzieć, że jest zdrowe i rozwija się prawidłowo. A jak je nazwiemy itd., to już tylko nasz wymysł.


Koniec


*****

I dotarliśmy.
Obiecałam sobie, że epilog pojawi się po Lahti. I jest.
Cudowne Lahti. Najlepsze na świecie (z jednym maleńkim gorzkim momentem, ale już zdążyłam o tym zapomnieć).
Niewiele z Was wytrwało, ale dziękuję. 
Że mimo wszystko zaglądałyście i czytałyście i komentowałyście. 
Bardzo mi miło, że poświęciłyście chociaż chwilkę na przeczytanie i tym bardziej na napisanie.
Dziękuję każdemu z osobna, bo bez ludzi nigdy te wszystkie historie, które napisałam, nie miałyby prawa powstać.
Nie wiem czy powstaną kolejne. Pewnie tak. Bez tego nie można żyć. Ale nie będę ich publikować. Chyba się wypaliłam. Nie umiem zachęcać ludzi i zapraszać do czytania moich wypocin. Ale nie w tym rzecz.
Nie były nigdy doskonałe. Nie są i nigdy nie będą. Miliardy pomysłów, których nie potrafiłam przelać do dokumentu, zniknęły gdzieś w eterze. Zawsze kończyłam historię z zawodem, poczuciem spieprzenia fajnego pomysłu, ale któż jest doskonały? Mimo wszystko jestem dumna z każdego słowa, które napisałam. Bo to część mnie. Czegoś mojego i chyba nigdy nie pożałuję decyzji o pisaniu.
Tyle prywaty. Dziękuję i może do zobaczenia? (Nie wiem co mi może odbić za czas jakiś)
Buziaki :*

21 lut 2017

I teraz wszystko powinno być jasne

Cornelia:

                Odebrałam przedziwny telefon od Andreasa. Coś o wypadku, szpitalu, Tinie i dziecku, którego nie ma. Od razu zrobiło mi się słabo i pobiegłam do Eliasa.
- Zawieziesz mnie na lotnisko? – pytam zdenerwowana. Chcę być przy siostrze.
- Co się dzieje?
- Tina miała wypadek… Andi jest roztrzęsiony i nic mi nie powiedział… - przytulam się do niego z całej siły.
- Spakuj sobie coś, a my dojedziemy do Was jutro – odpowiada.
Godzinę później jesteśmy na lotnisku i czekamy na samolot do Monachium. Tata ma mnie odebrać i jedziemy prosto do Ruhpolding. Co ona znowu wymyśliła… Ja nie chcę, żeby coś jej się stało.
- Zadzwoń jak dojedziesz – z zamyślenia wyrywa mnie głos męża. I informator lotów. Wstaje, przytula mnie i potem całuje czule. – Muszę wiedzieć, że wszystko z Tobą dobrze.
- Obiecuję – podchodzę do synka i biorę go na ręce. – Jutro się widzimy – całuję jego drobną główkę. Wyczuwa, że zaraz wyjeżdżam. Chwilę potem idę w stronę odprawy.
                Budzi mnie stewardessa i informuje, że zaraz lądujemy. Nie wiem jak się tu znalazłam. Jestem padnięta tym wszystkim. Próbowałam zadzwonić do Andreasa, ale powiedział tylko, że nic nie wie i czeka. Nie chcą mu nic powiedzieć, bo nie jest z rodziny. Tyle, że on jest najbliższy jej sercu.
                Wysiadam, odbieram bagaż i idę w stronę wyjścia z hangaru. Wita mnie bawarski chłód. Tym razem tak nieprzyjemnie przeszywający. Od razu czuję się nieswojo i marzę, by znaleźć się w ciepłym domu, obok mojego męża i synka, ze spokojną głową i brakiem obaw o moją kochaną siostrę…
- Cornelia! – okrzyk taty wybudza mnie z zamyślenia. Od razu wsiadam do jego czarnego Mercedesa i witam lekkim uściskiem. – Jak lot? – pyta raczej z grzeczności kilka sekund później. Wiem, że przejął się moim telefonem.
- Nie wiem… Nie pamiętam go nawet – odpowiadam zgodnie z prawdą. Historia z moją siostrą kompletnie mnie rozwaliła.
- Zadzwoń do domu – po tych słowach od razu łapię za telefon i informuję męża o bezpiecznym lądowaniu i pytam o Robiego.
- Tato, a co jak jej się coś stanie? – wpadam w histeryczny szloch.
- Nie wolno Ci tak myśleć! Ona będzie żyć. Cała i zdrowa!
- Tato, ale…
- Cicho! Za godzinę będziemy u niej.
- Jest w Traunstein… - do tej pory jest mi nie dobrze jak myślę o tym miasteczku.
- Wiem. Dzwoniłem, ale przez telefon nic nie chcieli mi powiedzieć…
- Cholerni przepisowcy…
- Nic się nie martw – chwyta moją dłoń i czuję się lepiej.
                Godzinę później wpadam na oddział intensywnej terapii jak poparzona. Andreas siedzi załamany na jednym z krzesełek w głębi korytarza.
- Andi – dotykam jego ramienia. Spotykamy się pierwszy raz od tego cholernego wyjazdu…
- Corni… - wstaje i przytula się do mnie z całej siły. Czy to znaczy, że jest źle? Nie….
- Co z nią? – pytam szeptem. Kątem oka dostrzegam tatę.
- Nie wiem. Nic nie wiem. Leży pod miliardem kabli i rurek w tamtej sali…
- Pójdziemy z tatą wypytać, a Ty tu zostań i nie rób nic głupiego… - uspokajam go, gładząc jego plecy.
- Ja nie mogę jej stracić. Ja tego nie przeżyję… - rozpłakał się na dobre.
- Nie wolno Ci tak myśleć! – przyganiał kocioł garnkowi… - Usiądź i czekaj. Zaraz wracam – sadzam go na krześle i idę z tata do gabinetu. Biorę głęboki oddech i wchodzę.
- Dobry wieczór – zaczyna tato. – Jesteśmy rodziną Martiny Kirch…
- Proszę – doktor nie ma wesołej miny. – Powiem wprost. Uderzenie w głowę było mocne i musimy obserwować pacjentkę, czy nie ma krwiaka. Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej i spróbujemy rano wybudzić. Wszystko jednak zależy od tej nocy…
- Proszę nie kłamać. Jak źle jest? – tata nienawidzi kłamstwa, więc jak zwykle chce znać całą prawdę.
- Nie jest najgorzej. Ale cudownie też. Jak już powiedziałem. Noc będzie decydująca. Na tą chwilę to wszystko… - wstajemy i wychodzimy z gabinetu, a lekarz za nami. – Ten młodzieniec to kto?
- Chłopak mojej siostry – odzywam się pewnie.
- Przepraszam, ale nie mogłem mu nic powiedzieć.
- Rozumiemy – wyprzedzam tatę, bo widziałam, że zbiera się do opierdzielu.
                Siadamy obok Andreasa. Tata wita się z nim uściskiem dłoni.
- No nie poddawaj się! – poklepuje go po plecach. – Wyjdzie z tego. Nie jest tak źle – Andi patrzy na niego z lekkim niedowierzaniem.
- Łatwo Panu mówić… Nie widział jej pan zakrwawionej…
- Co się właściwie stało? – zaczynam.
- To długa historia…
- Mamy trochę czasu – zaznacza tata.
- Tina miała sprawdzić, czy aby na pewno Lena jest w ciąży. Zapisała się do tego samego ginekologa, ale nic mi nie powiedziała, bo jak zwykle ten narwaniec sam chciał załatwić sprawę – odpowiada zdenerwowany. – A ja wiem jaka ona jest i zamiast jej pilnować, to zostawiłem ją samą…
- A ta rozwalona głowa?
- Rita, asystentka w filii powiedziała mi, że Tina chciała mój adres. Pojechałem tam, a ona już leżała...
- A Lena? O co chodzi z tą ciążą… - zakrywam ręką usta.
- Zaczynam coraz bardziej w nią wątpić…
- Podła żmija! – wyrywa mi się.
- Policja wie? – pyta tata.
- Tak. Byli na miejscu i przesłuchiwali mnie i je, zamiast pozwolić mi jechać do szpitala.
- Coś wiadomo?
- Czekają na to, aż Tina się obudzi – chowa twarz w dłoniach. Skoro ja i tata tak ciężko to przeżywamy, to co musi czuć on?
- Będzie dobrze – mój tato jest najlepszy na świecie. Objął Andiego ramieniem i przygarnął do siebie. Jak ojciec syna.
                Siedzimy przed salą i kolejno zasypiamy. Ja chyba spałam najdłużej, bo gdy się obudziłam, korytarz był już jasny i wokoło pojawiło się więcej ludzi. Spoglądam na mojego ojca i Andreasa pogrążonych w cichej rozmowie przy kawie i wpatrzonych w Tinę, leżącej na sali obok.
- Przespałam całą noc? – pytam, czym wyrywam ich z rozmowy.
- Nic się nie działo – uspokaja mnie tata. Podchodzę do nich i widzę to samo co wczoraj. Okablowaną Tinę.
- Mają ją zaraz wybudzać… - odzywa się Andi.
- Wszystko w porządku?
- Podobno. Ale wiesz jak to będzie… - obejmuję go ramieniem. 
- Będzie dobrze. Wiem to.
                Kilka minut później odbieram telefon od Eliasa. Właśnie wyjechali z Robim w stronę Ruhpolding. Nie mogę się doczekać, aż ich zobaczę. Potrzebuję przytulić się do mojego męża. No po prostu potrzebuję.
- Wiesz… - Andi dosiada się do mnie. – Możemy porozmawiać?
- Pewnie – ta rozmowa wisiała w powietrzu. Trzeba oczyścić sytuację. – Chodzi o to co się wydarzyło cztery lata temu?
- Wiesz… Ja nie chciałem, żeby tak wyszło. Naprawdę mi się podobałaś na początku… - jest mu głupio. W sumie się nie dziwię…
- Wiem. Ale Tina jest niesamowita i cieszę się, że zakochałeś się w niej. Nam by i tak nie wyszło…
- I tak przepraszam. Zniszczyłem Waszą relację…
- Daj spokój. To ja wszystko rozwaliłam! Widziałam tylko czubek własnego nosa, zamiast popatrzeć trochę na siostrę. Było minęło. Zaraz się obudzi i wszystko będzie dobrze.
- Dzięki – patrzymy chwilę na siebie i przytulamy. Chyba możemy zostać przyjaciółmi.
                Kilkanaście minut później stoimy zdenerwowani przed salą, w której leży moja siostra i czekamy aż ją wybudzą. Denerwuję się podwójnie, bo za mnie i za Andreasa. Oby się wszystko udało…

~

Tina:

                Światło razi moje oczy. I czuję cholerny, tępy ból głowy. Chce mi się spać i pić. Niedobrze mi. Gdzie ja jestem do cholery?! Otwieram szerzej oczy i widzę kilka osób ubranych na biało. Jakby mi brakowało tego koloru…
- Słyszy mnie Pani? Pani Martino? – ciepły męski głos dobiega do moich uszu.
- Tino – odpowiadam szeptem. Moja krtań jeszcze nie pozwala na dużo.
- Proszę nic nie mówić. Musimy sprawdzić reakcję na bodźce… - kiwam głową. Mimo wszystko nadal mnie boli i chce mi się pić.
- Wody… - wołam cicho.
- Pani Hanno… - kobieta w białym kitlu, z mdlącym uśmiechem, podaje mi szklankę z wodą i moczy usta. Nie chcę moczenia! Chcę pić!
- Gdzie jestem? – chrypię.
- Mogłaby Pani chwilę nic nie mówić? – złoszczę się. Cholerny frajer. Czekam, aż skończy, a to trwa kilka minut. Próbuję w międzyczasie przypomnieć sobie jak się tu znalazłam. Bo niewątpliwie jest to szpital. - Wygląda na to, że wszystko w porządku – uśmiecha się serdecznie. – Proszę odpoczywać.
- Czy jest tu ktoś z moich bliskich? – pytam.
- Proszę odpoczywać – znowu mnie zbywa. Pfff. Myśli, że się poddam.
- Jest czy nie? – pytam twardo.
- Pani Martino…
- Tino! – piszczę skrzeczącym głosem.
- Poproszę Pani rodzinę – czyli są. Dobrze. Muszę zobaczyć kogoś normalnego.
- Mogę dostać coś przeciwbólowego? Rozsadza mi łeb – dopytuję, gdy wychodzą.
- Pani Hanno… - lekarz jest na mnie zły. Trudno. Jakby nie był takim fiutem, byłabym milsza.
                Chwilę później do sali wchodzi Andreas. Uśmiecham się szeroko. On też. Nie spuszczamy z siebie wzroku. Wyciągam do niego ręce i czekam aż do mnie przylgnie.
- Dobrze, że nic Ci nie jest – słyszę jak oddycha z ulgą. Gładzę jego głowę.
- Wszystko będzie dobrze – chwytam jego twarz w dłonie i całuję. Już nie chcę się martwić i wyczekiwać. Chcę jego.
- Teraz na pewno!
- Lena nie jest w ciąży – dodaję. Siada na skraju mojego łóżka i chwyta moją dłoń. Przysuwa ją do twarzy i składa na niej delikatne pocałunki.
- Wiedziałem – radość bijąca z jego oczu jest piękna. – Pamiętasz coś?
- Dostałam czymś twardym w łeb. Boli skurwysyńsko – krzywię się, a on chichocze.
- No co?! – piszczę, a on całuje moje czoło.
- Nic głuptasie. Wracasz do normalności.
- Ktoś jeszcze jest?
- Corni i Twój tato. Ale pozwolił wchodzić pojedynczo… - dodaje ciszej. Lekarz fiut. – Więc Corni mnie wypchnęła pierwszego. Obrazisz się, jak pojadę do tej wariatki? – na jego pięknej twarzy pojawia się smutek.
- Musisz?
- Muszę odwołać ten cyrk…
- Ale masz dzwonić – odpowiadam.
- Wracam za godzinę – całuje moje czoło i wychodzi.

~

Andreas:

                Jeszcze nigdy nie byłem tak pewny tego co robię. I nikt i nic mnie nie zatrzyma. Otwieram drzwi mieszkania i słyszę szmer. Więc jest.
                Nie witam się, Od razu wędruję do sypialni i wyciągam moje walizki. Wolę mieszkać  w hotelu, niż z tą wariatką.
- Nie pakuj się. Ja się wyprowadzam… - słyszę jej zapłakany głos.
- Nie wierzę Ci. W nic Ci nie uwierzę – odpowiadam szorstko.
- Zaraz będzie tutaj moja siostra…
- Trudno. Nie chcę tutaj mieszkać.
- Wiem, że spierdoliłam.
- Trudno to nazwać lepiej – warczę na nią.
- Wiedziałam, że ją kochasz. Że była dla Ciebie ważna. Nie mogłam tego znieść, że tak po prostu, po trzech latach zostawiłbyś mnie dla jakiejś idiotki.
- Świetny pomysł. Dziecko zawsze zatrzymuje faceta…
- Nie zachowuj się tak! – krzyczy.
- A jak mam się zachowywać do cholery?! Okłamywałaś mnie tyle czasu! Pozwalałaś bym czuł się nikim, tracił energię, trzymać na siłę! A na sam koniec, jak już kłamstwo wyszło, to chciałaś ją zabić? Masz pojęcie, czego narobiłaś?
- To z miłości! – chce do mnie podejść, ale odrzucam ją.
- Gówno wiesz o miłości! Gdybyś mnie kochała, to pozwoliłabyś mi odejść. Ale nie. Gwiazda musiała postawić na swoim. Masz co chciałaś – mój wywód przerywa dzwonek.
- To pewnie Lisa… - wycofuje się i chwilę później znika bez słowa. Zostawia klucze w przedpokoju i wychodzi.
                Uspokajam się i siadam na łóżku. Dobrze, że ten horror się skończył. Kładę się na plecy, ale czuję jakiś ucisk. Po chwili znajduję pierścionek zaręczynowi i list. Chcę to wyjebać, ale coś mi mówi, że tak zakończę ten rozdział…

Przepraszam.
Tylko na tyle mnie stać.
Byłeś dla mnie wszystkim. Dlatego nie mogłam się opanować.
Nadal jesteś.
Ale rozumiem. Bądź szczęśliwy.
Lena.

                To chyba naprawdę koniec. Wzywam ślusarza i kilkanaście minut później zmieniam zamki w mieszkaniu. Nie mogę pozwolić na jakiekolwiek nachodzenie.
                Wieczorem zjawiam się w szpitalu. Po drodze kupiłem kwiaty. Corni dzwoniła, że musiała jechać do domu Tiny, bo Elias z synkiem przyjechali. Pukam cicho do pokoju i słyszę ciche „proszę”.
- Cześć – zaglądam do środka i widzę, że Tina rozmawia z ojcem.
- Zbieram się. Mam zmiennika – Wolfgang puszcza mi oczko. Całuje córkę w czoło i podchodzi do mnie. Ściska moją dłoń. – Dobrze, że jesteś – mówi cicho. – Dobranoc! – żegna się i wychodzi.
                Podchodzę do łóżka Tiny i siadam na skraju. Całuję ją czule i w końcu czuję się beztrosko.
- Jak się czujesz? – dotykam jej policzka.
- Lepiej. Co tak długo? – klepie miejsce obok siebie. Kładę się obok i obejmuję ją ramieniem, pozwalając jej wtulić się w mój tors.
- Musiałem wymienić zamki… - patrzy skołowana. – Wyprowadziła się, ale bezpieczeństwa nigdy za wiele – całuję jej głowę.
- Wiesz… - sięga ręką do szuflady obok łóżka. – Zamknij oczy – prosi wesoło.
- Ale po co? – chichoczę.
- No zamknij, do cholery!
- Od razu widać, że czujesz się lepiej – wykonuję jej polecenie. Po chwili w mojej dłoni pojawia się coś zimnego i metalowego.
- Kiedy oddali mi rzeczy, to od razu pomyślałam o tym – spoglądam na dłoń i widzę klucze.  – Zamieszkaj ze mną – chwilę zajmuje mi przetrawienie tej informacji.
- Mówisz poważnie? – uśmiecham się szeroko.
- Kiedy jak nie teraz? Kocham Cię – całuję ją namiętnie, zupełnie zapominając, że wczoraj dostała w głowę.

~

Tina:

                Kilka dni później wypuszczają mnie. Corni i tata pojechali wczoraj do Frankfurtu, upewniając się, że Andi się mną zajmie. Z resztą. Tata stwierdził, że ufa mu, bo widzi, jak mocno mnie kocha. Czekałam na tą chwilę. Nadal nie wierzę, że jesteśmy razem. W końcu.
                Za dwa dni jest wigilia i tata zaprosił nas razem na kolację. Andreas zgodził się. Powiedział, że wcale nie będzie mu żal, że nie spędzi tego dnia z rodziną, bo ich miał przez 23 ostatnie wigilie i jakoś sobie poradzą. A ja w końcu spędzę cudowne święta. Z całą rodziną.
- Gotowa? – słyszę ciche pukanie.
- Bardziej nie będę – podchodzę do niego i wieszam na szyi, przywierając ustami do jego.
- Jedziemy…
                Kilkanaście minut później idziemy do naszego mieszkania, trzymając się za ręce. Zadowoleni, szczęśliwi, uśmiechnięci. W domu wita mnie cudowny zapach truskawkowych świeczek i pieczeni.
- Pomyślałem, że będziesz głodna – odpowiedział, widząc moją minę.
- Jestem, ale Ciebie – wpijam się w jego usta.
- Nie, żebym miał coś przeciwko – mówi, gdy się od siebie odrywamy. – Ale mamy czas. Mamy dużo czasu, moja dziewczyno. Nigdzie mi już nie uciekniesz – żołądek wykręca fikołki. Jak dawniej. Moja dziewczyno… Wzdycham ciężko, ale godzę się z ta propozycją.
                W salonie zaskakuje nie choinka. Jeszcze nie gotowa. A obok kilka pudełek z bombkami, lampkami i łańcuchami. Nie miałam ich wcześniej. Andreas obejmuje mnie od tyłu.
- Pomyślałem, że będziesz chciała ją ubrać sama. Według własnego pomysłu. Oczywiście z moją pomocą… - całuje mój kark. – Bo nie wolno Ci się przemęczać.
- Andi… - odwracam się przodem do niego. – Dziękuję. Jesteś najcudowniejszym człowiekiem jakiego poznałam. I jak nikt inny wiesz o mnie więcej niż nawet ja sama. I tak się troszczysz. I pomagasz. I… Czym ja sobie na Ciebie zasłużyłam?
- Kocham Cię – całuje mnie ponownie. – I chciałem, żebyś miała cudowne święta. Żebyśmy my mieli cudowne święta. I ładną choinkę – dodaje rozbrajająco szczerze.

- Pierwsze z wielu – przytulam się do niego. I wiem, że nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba… 

*****

Już się nie wypowiadam z kwestii tego melodramatu powyżej ;)
Jutro zaczynamy akcję Lahti :D
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem mega podekscytowana i nawet powrót na studia nie zniszczy tej euforii :D
Wiem, że będzie dobrze :D

31 sty 2017

Nie wścibiaj nosa, tam gdzie nie trzeba

Andreas:

                To nie było coś co chciałem zobaczyć. Ale z drugiej strony bliżej prawdy nie będę. Tina stoi obok mnie i dalej nie może uwierzyć w to co zobaczyła. Dla mnie pojawia się światełko w tunelu. Małe, ledwo widoczne, ale światełko.
- Chodźmy stąd – mówię cicho. Lena właśnie wracała do domu, rozglądając się wokoło, czy aby na pewno nikt jej nie widzi.
- Może to przypadek? – Tina patrzy na mnie zaskoczona.
- Jeśli to prawda, to jej tego nie daruję – przysuwam szatynkę do siebie i mocno obejmuję. – Bo przez nią straciłbym sezon i mógłbym stracić Ciebie, a to jest jeszcze gorsze – całuję jej czoło. Chcę, żeby poczuła się w końcu bezpiecznie.
- Najpierw trzeba być pewnym, a nie tak kogoś osądzać… - odsuwa się ode mnie. Wzdycham. Wiem, że za dużo już się wydarzyło, żeby brać coś w ciemno, bez sprawdzenia.
- Dowiem się. Na niczym mi tak bardzo nie zależało – dodaję.
- Nawet na mnie? – chichocze. Uśmiecham się szerzej na ten chichot.
- Myślałem, że ta kwestia jest już rozstrzygnięta… – chcę ją pocałować, ale wiem, że oboje byśmy to za bardzo roztrząsali. W sumie to najchętniej zabrałbym ją do domu i wypieścił jak tylko się da. I oświadczył potem. Tak. Zdecydowanie chciałbym, by została moją żoną.
- O czym tak myślisz? – pyta się roześmiana.
- Dowiesz się w swoim czasie – składam delikatny pocałunek na jej nosku i idziemy w stronę mojego samochodu.
                Sprawdzam, czy aby na pewno mojego ojca nie ma w środku i jadę na trening. Nie chcę jej zostawiać samej, ale zagroziła mi, że się do mnie nie odezwie, a nie chciałbym ryzykować. Po drodze jadę do Rity i jak się okazuje mój ojciec do niej też się dobierał. Obiecuję jej, że Tina jest sama i potrzebuje pomocy. Chwilę później podrzucam ją pod filię i jadę na tą przeklętą siłownię.
                W mieszkaniu zjawiam się w porze obiadowej. Od progu wita mnie radosny głos Leny. Od kiedy tylko rozstałem się dzisiaj z Tiną, myślałem nad milionem  scenariuszy rozmowy, ale tylko jeden wydał mi się odpowiedni.
- Cześć – podchodzę do niej i lekko obejmuję. Trzeba stwarzać pozory. – Co słychać? Co dziś ciekawego robiłaś? – patrzy na mnie z niemałym zaskoczeniem.
- Stało się coś, ze zachowujesz się jak człowiek?
- Nie. Po prostu poczułem moc. Chcę wrócić chociaż na drugą połowę sezonu.
- Leżałam cały poranek, a potem ugotowałam obiad. Nic szczególnego – uśmiecha się lekko. Nie widać na jej twarzy ani krzty kłamstwa, co mnie przeraża. Mieszkam z nią tyle czasu, a mógłbym nie zauważyć, że nie jest w ciąży?
- Kiedy masz wizytę u lekarza? Chciałbym być na badaniu USG i zobaczyć w końcu maleństwo – odpowiadam celnym strzałem. Lekko się zapowietrza i widzę jak próbuje coś wymyślać.
- Ale po co?
- No to chyba normalne, że ojciec dziecka chodzi na badania z narzeczoną, czy nie?
- Nie wydaje mi się to potrzebne. Z resztą – rozpromienia się. – Byłam niedawno – wyciąga z szuflady tą samą, cholerną żółtą kopertę. Już nie mam złudzeń.
- I?
- Zdrowe – odpowiada zdawkowo.
- Ale chłopiec czy dziewczynka? Piąty miesiąc to już chyba wiadomo, czy nie? – zapowietrza się znowu.
- Nie pytałam. Chcę, żeby to była tajemnica… - akurat. Kłamczucho przebrzydła.
- A jak się nazywa ten lekarz? Bo może powinniśmy zapisać Cię do prywatnego ginekologa? Wiesz, lepiej, żeby za dużo osób nie wiedziało o tym. Nie potrzebujemy szumu…
- A co Ty się nagle taki pro rodzinny zrobiłeś? – chyba zaczyna coś wyczuwać… Myśl Wellinger.
- Po prostu poukładałem sobie wszystko. Nic więcej…
- Dr Müller… - czas to sprawdzić. – Ale nie chcę zmieniać. Jest w porządku.
                Jemy obiad, po czym mówię, że muszę wyjść porozmawiać z ojcem. Idę na spacer, po czym wybieram ten numer, który był dla mnie niedostępny przez tyle czasu…
- Cześć kochanie – wiem, że będzie się burzyć, ale mam to gdzieś. Bo wiem, gdzieś podświadomie czuję, że naprawdę niedużo nam zostało do przejścia.
- Zabiję Cię kretynie… – dodaje z lekką złością. – Co tam?
- Rozmawiałem z Leną. Podobno nigdzie dzisiaj nie była, a USG zrobiła kilka dni temu. A dzisiaj wyciągnęła tą cholerną kopertę. I wpadłem na pewien pomysł. Zanim jednak mnie wyzwiesz od idiotów, przemyśl to i zastanów się dwa razy.
- Aż się boję…
- Podała mi nazwisko lekarki i pomyślałem… - drapię się po głowie. – Mogę do Ciebie przyjechać?
- Uwielbiasz kusić los… - westchnęła ciężko. – Wpadnij. Mimo wszystko się stęskniłam…
- Będę za 10 minut.
                Nie pamiętam nawet, kiedy dojechałem na to osiedle. Zaparkowałem pod jej domem i chwilę później otwarła mi drzwi. Ubrana w dres i moją koszulkę. Cała moja. Nie pamiętam, co sprawiło, ze puściły mi hamulce i przywarłem do jej warg. I to wcale nie było delikatne. Podniosłem ją lekko i oparłem plecami o ścianę, pozwalając jej nogom opleść mnie wokół pasa.
- Zabiję Cię kiedyś – powiedziała szeptem, gdy się od siebie oderwaliśmy.
- Też Cię kocham – musiałem to powiedzieć. I musiałem zobaczyć jej uśmiech.
- Co to takiego? – stawiam ją na ziemi i idę za nią w głąb mieszkania.
- Usiądź… - proszę. Siada na oparciu kanapy, a ja biorę jej dłonie w swoje i klękam przed nią. – Zgodziłabyś się pójść do tej ginekolog i udawać, że jesteś w ciąży? Powiedziałabyś, że jesteś z polecenia Leny i że chciałabyś sprawdzić czy to prawda… - początkowo patrzy na mnie jak na obcego człowieka.
- Oszalałeś…
- Z miłości. Ale to już dawno – szczerzę się jeszcze mocniej. Całuję jej dłonie, spoczywające w moich i czekam na jej reakcję.
- Przecież to się wyda…
- Zaufaj mi. Raz w życiu mi zaufaj, co? Przecież chcę dla nas jak najlepiej.
- Pójdę. Ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz… - odpowiada w końcu.
- Moja ukochana dziewczynka – wstaję i przywieram do jej warg, lekko pchając ją na kanapę i lądując na niej.
- Nie będziemy się kochać – przerywa pocałunek. Kiwam z niechęcią głową. Tutaj akurat ma rację. Jeśli wszystko się uda, to będę ją miał dla siebie. Do końca życia…

~

Tina:

                Nie wiem czemu dałam się namówić. Czuję się co najmniej dziwnie. Jak mam udawać ciążę? Przecież wiem, że wszystko w porządku. Mam normalnie miesiączkę i w ogóle…
                Z Andim pożegnaliśmy się późnym wieczorem. Gdzieś w głębi duszy chciałam, by został na noc. Chciałabym się do niego przytulić i czuć, że jest obok. Że nic mi nie grozi. Im bliżej mnie jest, tym mocniej odczuwam samotność. Tak paradoksalnie. I chciałam mu odpowiedzieć. Ale nie mogę. Boję się, że zapeszę. Ostatnie czego mi trzeba to kolejnego rozstania z nim. Schodzimy się i rozchodzimy jak w jakiejś przebrzydłej wenezuelskiej telenoweli…
                Około 10 jestem umówiona z dr Müller. Trochę trzęsą mi się ręce. I siedzę w poczekalni, praktycznie pełnej kobiet w zaawansowanych ciążach. Patrzę na te kobiety, jak szczęśliwie rozmawiają o mdłościach, kopnięciach maluszka, czy wzmożonym apetycie i sama chciałabym się dołączyć i z dumą mówić o swoim wyczekiwanym dziecku. I wiem kim miałby być jego ojciec.
- Panna Kirch – słyszę swoje nazwisko, a urocza kobieta uśmiecha się do mnie, zapraszając do środka.
- Dzień dobry – witam się serdecznie. Trochę się rozluźniam.
- Witam. Co panią do mnie sprowadza? – biorę głęboki oddech i zaczynam swój monolog. Oby się udało…
- Jestem z polecenia Leny Kettler. Nie mogła się Pani doktor nachwalić, więc postanowiłam spróbować… Podobno świetnie prowadzi pani ciąże i ja właśnie w tej sprawie… Mam pewne obawy i chciałabym wiedzieć, na czym stoję… - uśmiecha się szeroko.
- Chce pani sprawdzić czy jest w ciąży? – chichocze.
- No tak wyszło…
- Jasne. Zaraz zrobimy USG. Proszę się położyć – wskazuje na leżankę. – Ale z całym szacunkiem. Nie znam żadnej Leny Kettler…  Jest Pani pewna, że chodzi o mnie?
- Tak. Nie mogła się nachwalić. Nawet zapisałam nazwisko, żeby nie zgubić… - do gabinetu wchodzi młoda blondynka. Zapewne pielęgniarka.
- Eva, mamy jakąś pacjentkę Lenę Kettler?
- Może Magdalena, bo w sumie to jej pełne imię… - wtrącam się. Obie mają zaskoczone miny.
- Nie. Nie ma takiej. Mogłabym sprawdzić, ale nie ma raczej.
- Była tu kilka dni temu… Tak przynajmniej twierdziła – w środku zalewa mnie fala radości. Andi, miałeś rację…
- Na 100% nie ma.
- Dziękuję Evo. A teraz zobaczmy – kieruje swój wzrok na monitor.  – Cóż. Nie wiem w jakim stopniu wyczekiwała Pani wiadomości o ciąży, ale przykro mi. Nic niestety tam nie ma – robi mi się dziwnie smutno. Jak mogłam liczyć na cokolwiek, skoro biorę tabletki…
- Szkoda. Trochę zaczynałam się zżywać z tą świadomością.
- Przepiszę Pani witaminy, bo strasznie Pani blada i może więcej ruchu? Świeżego powietrza?
- Oczywiście. Będę się stosować do zaleceń.
- Bierze Pani tabletki?
- Tak – odpowiadam niepewnie.
- Więc przepiszę Pani kolejne opakowanie. I proszę nie zapominać o regularnym zażywaniu. Unikniecie Państwo z tatusiem takich stresów – uśmiecha się życzliwie. Cudowna kobieta. Już ją lubię.
- Bardzo dziękuję – odbieram recepty. – I przepraszam za nieporozumienie – nadal czuję się głupio.
- Nic się nie stało. Może przyjaciółka coś pomieszała?
- Mimo wszystko cieszę się, że trafiłam do Pani.
- Bardzo mi miło. Do zobaczenia – uśmiecha się szerzej, a ja wychodzę z gabinetu. Pewniejsza siebie i radośniejsza.
                Za wskazówkami Andiego, mam teraz pojechać do filii i na niego zaczekać, ale chcę jechać do tej podłej suki i zjechać ją. Za to, że celowo chciała zniszczyć nam życie. Nie rozumiem. Myślała, że to się nie wyda? Podła skurwielka.
                Dzięki Ricie udaje mi się zdobyć adres i właśnie czekam pod blokiem na przypływ tej odwagi, co mnie tu zaprowadził. Ale na co mam czekać? Na oklaski? Biorę głęboki wdech i idę.
                Wchodzę na trzecie piętro i dopada mnie myśl, że jeszcze mogę się wycofać i wrócić do samochodu i poczekać bezpiecznie na Andiego w filii. Ale rezygnuję z niej. Dzwonię do mieszkania nr 12 i czekam. Nikt jednak nie otwiera, a zamiast kroków słyszę chichoty i dźwięk szkła. Dzwonię jeszcze raz i dalej czekam.
- Tak? – w końcu drzwi otwiera mi jakaś przeraźliwie chuda blondyna i patrzy z dziwną miną.
- Jest może Lena i Andreas? – idę w zaparte.
- Jego nie ma. A Lena jest. A Pani to kto?
- Emilie chodź! Piwo zaraz się zagrzeje! – Lena chichocze głupawo i podchodzi do drzwi. Kiedy mnie widzi, robi się lekko zmieszana. - Znam Cię. To u Ciebie Andreas był wtedy. Tobie pomagał. Ty jesteś tą znajomą… - peszy się kompletnie na mój widok.
- Miło mi. Ale nie sądzę, by dziecko zareagowało pozytywnie na piwo. I to nie jedno podejrzewam – teraz nie mam złudzeń.
- Słuchaj gówniaro! Za kogo Ty się masz? Może mnie wolno!
- Akurat! Przyznaj się, że chciałaś go wrobić w dziecko i tyle!
- Wynoś się stąd, zanim wezwę policję!
- Proszę bardzo! A ja im powiem jak wszystkich okłamujesz, przebrzydła szmato! – odwracam się jednak i chcę już iść, kiedy czuję coś uderzającego mnie w głowę. Potem już tylko ból i ciemność przed oczami…

~

Andreas:

                Przeraża mnie fakt, że Tina nie odbiera telefonu od kilku minut. Dzwonię, ale nic z tego. Nadal cisza. A co jeśli Lena jednak jest w ciąży? I Tina boi się o tym mi opowiedzieć.
- Tina, jesteś? – wchodzę do filii i czekam na odpowiedź ukochanej. – Cześć – witam się z asystentką.
- Nie ma jej. Nie przyszła dzisiaj. Telefonu też nie odbiera, a mnie zatapiają te papiery.
- Miała tu przyjść zaraz po wizycie… - łapię się nerwowo za głowę.
- Próbować dalej ją łapać?
- Jasne. I dawać mi znać – chcę już iść, ale słyszę jej zawahanie w głosie.
- Poczekaj… - obracam się i podchodzę bliżej. - Nie wiem czy to ważne, ale pytała o Twój adres. Może pojechała do Ciebie od razu? – od razu robi mi się słabo.
- Lena tam jest…
- Ale to jeszcze nic nie znaczy.
- Cholera, dlaczego ona musi być taka narwana…  - mam złe przeczucia.
- Ej! Uspokój się! O co chodzi? – wstaje i podchodzi bliżej.
- To skomplikowane…
- Coś między Wami jest? – nie bawi się w podchody. Pyta prosto z mostu.
- Znamy się od czterech lat. Właściwie to nie jest to aż taki szmat czasu, bo wyjechała i nie mieliśmy kontaktu, ale… Zakochaliśmy się w sobie, tyle, że jej siostra też się we mnie kochała… Tina uknuła, że zeswata mnie ze swoją siostrą, a tamta miała narzeczonego, prawdziwego chama. Ale mnie ciągnęło bardziej do tej bardziej szalonej, zadziornej, wyjątkowej… I jak już udało mi się to wyznać, to musiała wyjeżdżać. A potem kontakt się urwał. Kiedy się spotkaliśmy w wakacje, bo wróciła i zaczęła tu pracę, opowiedziała mi co było dalej. Pokłóciła się z siostrą i kompletnie zmieniła życie. Na lepsze. Nie masz pojęcia jaka stała się silna. Ale nadal jest tą dawną Tiną… - od razu robi mi się cieplej na sercu. – Wiesz… Jak ją zobaczyłem wtedy na skoczni… Jak wróciła… Ja miałem ten kryzys po kontuzji i wtedy pojawiła się ona. Zupełnie niespodziewanie i wstąpiły we mnie takie siły! Ja… Poczułem, że dostaliśmy drugą szansę. Ale wiesz co ona mi powiedziała? – czuję, że lekko się zagalopowałem. Ale kontynuuję. – Że mam poczekać kilka tygodni i przemyśleć wszystko. Że mam nie lecieć do Leny i nie zrywać z nią od razu, tylko ochłonąć i wiedzieć czego chcę. Rozumiesz?
- Nie chciała drugi raz się sparzyć…
- Wiem, ale to było głupie!
- Kocha Cię. To chyba jasne, że chce dla Ciebie jak najlepiej.
- I jak to u nas bywa, jak już wszystko wygląda dobrze, jak w końcu ją pocałowałem, powiedziałem, że kocham, to co? Lena wyskoczyła z ciążą… Świat nam się zawalił. Po raz kolejny…
- Nie chcę wiedzieć co czuliście – dotyka mojego ramienia. – Wiesz… Ja widziałam Was kiedyś… Na mieście. Byliście w parku… I widziałam jak świetnie się dogadujecie. To się czuje, gdy widzisz zakochanych ludzi.
- I co mi z tego? – wzdycham ciężko. – Jadę sprawdzić co się dzieje.
- Powodzenia – Rita uśmiecha się serdecznie.
                Szybko zjawiam się pod swoim blokiem i widzę samochód Tiny. Nie ma szans, że Lena zaprosiła ją na herbatkę i teraz ją sobie spokojnie piją w saloniku przy serialu.
                Wbiegam po schodach i słyszę huk. Przyspieszam kroku i widzę Tinę leżącą na podłodze i nieprzytomna. Patrzę na Lenę z wazonem w ręku i jej zszokowaną koleżankę.
- Tina! – krzyczę i podbiegam do dziewczyny. Odsuwam włosy opadające na twarz i delikatnie gładzę policzek. Mija chwila i dzwonię po karetkę. W tym czasie Lena zamyka się w mieszkaniu, ale nie obchodzi mnie to obchodzi. Najważniejsza jest Tina. Sprawdzam puls i czuję, że żyje. – Kochanie, obudź się, proszę. Nie zostawiaj mnie – szepczę cicho. 
                Chwilę później w budynku pojawiają się ratownicy medyczni i policja.
- Co się tutaj wydarzyło? – pyta mnie jeden z ratowników.
- Przyszedłem i zobaczyłem moją dziewczynę na podłodze. Co z nią? – spoglądam na Tinę, którą właśnie zajmują się ratownicy.
- Zabieramy do szpitala. Zostanie Pan z nami…
- Ale ja chcę jechać z nią!

- Przykro mi. Chyba, że nie zależy Panu na wyjaśnieniu sprawy… - cholerny urzędasie! Ciekawe jakbyś Ty zareagował, gdyby Twoja żona tu leżała zakrwawiona…

*****

Cześć.
Jeju, jakie paskudne science-fiction mi wyszło. Jak to czytam po pół roku od napisania, to jest mi wstyd.
Przepraszam. Postanowiłam zostawić jak jest. W końcu z jakiegoś powodu chciałam to opublikować w lipcu.
Nie było mnie trochę, ale wydarzyło się tyle cudowności.
Odwiedziłam w końcu Zako. I to był najwspanialszy weekend mojego życia. Teraz w końcu rozumiem co macie na myśli nie mogąc się doczekać kolejnego konkursu. Szaleństwo!
Nadrabiam Wasze historie.
Uporałam się z sesją i mam trochę czasu na odpoczynek. A że brakuje mi czytania, to z przyjemnością wszystko nadrobię.
Byłabym wdzięczna za propozycje nowości :D
Wiem, że praktycznie nikt tu już nie zagląda, ale byłoby mi miło, gdyby ktoś się odezwał pod rozdziałem ;)
I dziękuję za słowa krytyki. Przydały się :D
I jak mówiłam w grudniu, że Niemcy się obudzą to miałam rację. 
Andreasie, nigdy nie zwątpiłam :D
Pozdrawiam :*
czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))