Andreas:
To nie było coś
co chciałem zobaczyć. Ale z drugiej strony bliżej prawdy nie będę. Tina stoi
obok mnie i dalej nie może uwierzyć w to co zobaczyła. Dla mnie pojawia się
światełko w tunelu. Małe, ledwo widoczne, ale światełko.
- Chodźmy stąd – mówię cicho. Lena właśnie wracała do domu,
rozglądając się wokoło, czy aby na pewno nikt jej nie widzi.
- Może to przypadek? – Tina patrzy na mnie zaskoczona.
- Jeśli to prawda, to jej tego nie daruję – przysuwam szatynkę do
siebie i mocno obejmuję. – Bo przez nią straciłbym sezon i mógłbym stracić
Ciebie, a to jest jeszcze gorsze – całuję jej czoło. Chcę, żeby poczuła się w
końcu bezpiecznie.
- Najpierw trzeba być pewnym, a nie tak kogoś osądzać… - odsuwa się ode mnie. Wzdycham. Wiem,
że za dużo już się wydarzyło, żeby brać coś w ciemno, bez sprawdzenia.
- Dowiem się. Na niczym mi tak bardzo nie zależało – dodaję.
- Nawet na mnie? – chichocze. Uśmiecham się szerzej na ten chichot.
- Myślałem, że ta kwestia jest już rozstrzygnięta… – chcę ją
pocałować, ale wiem, że oboje byśmy to za bardzo roztrząsali. W sumie to
najchętniej zabrałbym ją do domu i wypieścił jak tylko się da. I oświadczył
potem. Tak. Zdecydowanie chciałbym, by została moją żoną.
- O czym tak myślisz? – pyta się roześmiana.
- Dowiesz się w swoim czasie – składam delikatny pocałunek na jej
nosku i idziemy w stronę mojego samochodu.
Sprawdzam, czy
aby na pewno mojego ojca nie ma w środku i jadę na trening. Nie chcę jej
zostawiać samej, ale zagroziła mi, że się do mnie nie odezwie, a nie chciałbym
ryzykować. Po drodze jadę do Rity i jak się okazuje mój ojciec do niej też się
dobierał. Obiecuję jej, że Tina jest sama i potrzebuje pomocy. Chwilę później
podrzucam ją pod filię i jadę na tą przeklętą siłownię.
W mieszkaniu
zjawiam się w porze obiadowej. Od progu wita mnie radosny głos Leny. Od kiedy
tylko rozstałem się dzisiaj z Tiną, myślałem nad milionem scenariuszy rozmowy, ale tylko jeden wydał mi
się odpowiedni.
- Cześć – podchodzę do niej i lekko obejmuję. Trzeba stwarzać pozory.
– Co słychać? Co dziś ciekawego robiłaś? – patrzy na mnie z niemałym
zaskoczeniem.
- Stało się coś, ze zachowujesz się jak człowiek?
- Nie. Po prostu poczułem moc. Chcę wrócić chociaż na drugą połowę
sezonu.
- Leżałam cały poranek, a potem ugotowałam obiad. Nic szczególnego –
uśmiecha się lekko. Nie widać na jej twarzy ani krzty kłamstwa, co mnie
przeraża. Mieszkam z nią tyle czasu, a mógłbym nie zauważyć, że nie jest w
ciąży?
- Kiedy masz wizytę u lekarza? Chciałbym być na badaniu USG i zobaczyć
w końcu maleństwo – odpowiadam celnym strzałem. Lekko się zapowietrza i widzę
jak próbuje coś wymyślać.
- Ale po co?
- No to chyba normalne, że ojciec dziecka chodzi na badania z
narzeczoną, czy nie?
- Nie wydaje mi się to potrzebne. Z resztą – rozpromienia się. – Byłam
niedawno – wyciąga z szuflady tą samą, cholerną żółtą kopertę. Już nie mam
złudzeń.
- I?
- Zdrowe – odpowiada zdawkowo.
- Ale chłopiec czy dziewczynka? Piąty miesiąc to już chyba wiadomo,
czy nie? – zapowietrza się znowu.
- Nie pytałam. Chcę, żeby to była tajemnica… - akurat. Kłamczucho
przebrzydła.
- A jak się nazywa ten lekarz? Bo może powinniśmy zapisać Cię do
prywatnego ginekologa? Wiesz, lepiej, żeby za dużo osób nie wiedziało o tym.
Nie potrzebujemy szumu…
- A co Ty się nagle taki pro rodzinny zrobiłeś? – chyba zaczyna coś
wyczuwać… Myśl Wellinger.
- Po prostu poukładałem sobie wszystko. Nic więcej…
- Dr Müller… - czas to sprawdzić. – Ale nie chcę zmieniać. Jest w
porządku.
Jemy obiad, po
czym mówię, że muszę wyjść porozmawiać z ojcem. Idę na spacer, po czym wybieram
ten numer, który był dla mnie niedostępny przez tyle czasu…
- Cześć kochanie – wiem, że będzie się burzyć, ale mam to gdzieś. Bo
wiem, gdzieś podświadomie czuję, że naprawdę niedużo nam zostało do przejścia.
- Zabiję Cię kretynie… – dodaje z lekką złością. – Co tam?
- Rozmawiałem z Leną. Podobno nigdzie dzisiaj nie była, a USG zrobiła
kilka dni temu. A dzisiaj wyciągnęła tą cholerną kopertę. I wpadłem na pewien
pomysł. Zanim jednak mnie wyzwiesz od idiotów, przemyśl to i zastanów się dwa
razy.
- Aż się boję…
- Podała mi nazwisko lekarki i pomyślałem… - drapię się po głowie. –
Mogę do Ciebie przyjechać?
- Uwielbiasz kusić los… - westchnęła ciężko. – Wpadnij. Mimo wszystko
się stęskniłam…
- Będę za 10 minut.
Nie pamiętam
nawet, kiedy dojechałem na to osiedle. Zaparkowałem pod jej domem i chwilę
później otwarła mi drzwi. Ubrana w dres i moją koszulkę. Cała moja. Nie
pamiętam, co sprawiło, ze puściły mi hamulce i przywarłem do jej warg. I to
wcale nie było delikatne. Podniosłem ją lekko i oparłem plecami o ścianę,
pozwalając jej nogom opleść mnie wokół pasa.
- Zabiję Cię kiedyś – powiedziała szeptem, gdy się od siebie
oderwaliśmy.
- Też Cię kocham – musiałem to powiedzieć. I musiałem zobaczyć jej
uśmiech.
- Co to takiego? – stawiam ją na ziemi i idę za nią w głąb mieszkania.
- Usiądź… - proszę. Siada na oparciu kanapy, a ja biorę jej dłonie w
swoje i klękam przed nią. – Zgodziłabyś się pójść do tej ginekolog i udawać, że
jesteś w ciąży? Powiedziałabyś, że jesteś z polecenia Leny i że chciałabyś
sprawdzić czy to prawda… - początkowo patrzy na mnie jak na obcego człowieka.
- Oszalałeś…
- Z miłości. Ale to już dawno – szczerzę się jeszcze mocniej. Całuję
jej dłonie, spoczywające w moich i czekam na jej reakcję.
- Przecież to się wyda…
- Zaufaj mi. Raz w życiu mi zaufaj, co? Przecież chcę dla nas jak
najlepiej.
- Pójdę. Ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz… - odpowiada w końcu.
- Moja ukochana dziewczynka – wstaję i przywieram do jej warg, lekko
pchając ją na kanapę i lądując na niej.
- Nie będziemy się kochać – przerywa pocałunek. Kiwam z niechęcią
głową. Tutaj akurat ma rację. Jeśli wszystko się uda, to będę ją miał dla
siebie. Do końca życia…
Tina:
Nie wiem czemu
dałam się namówić. Czuję się co najmniej dziwnie. Jak mam udawać ciążę?
Przecież wiem, że wszystko w porządku. Mam normalnie miesiączkę i w ogóle…
Z Andim
pożegnaliśmy się późnym wieczorem. Gdzieś w głębi duszy chciałam, by został na
noc. Chciałabym się do niego przytulić i czuć, że jest obok. Że nic mi nie
grozi. Im bliżej mnie jest, tym mocniej odczuwam samotność. Tak paradoksalnie.
I chciałam mu odpowiedzieć. Ale nie mogę. Boję się, że zapeszę. Ostatnie czego
mi trzeba to kolejnego rozstania z nim. Schodzimy się i rozchodzimy jak w
jakiejś przebrzydłej wenezuelskiej telenoweli…
Około 10 jestem
umówiona z dr Müller. Trochę trzęsą mi się ręce. I siedzę w poczekalni,
praktycznie pełnej kobiet w zaawansowanych ciążach. Patrzę na te kobiety, jak
szczęśliwie rozmawiają o mdłościach, kopnięciach maluszka, czy wzmożonym
apetycie i sama chciałabym się dołączyć i z dumą mówić o swoim wyczekiwanym
dziecku. I wiem kim miałby być jego ojciec.
- Panna Kirch – słyszę swoje nazwisko, a urocza kobieta uśmiecha się do
mnie, zapraszając do środka.
- Dzień dobry – witam się serdecznie. Trochę się rozluźniam.
- Witam. Co panią do mnie sprowadza? – biorę głęboki oddech i zaczynam
swój monolog. Oby się udało…
- Jestem z polecenia Leny Kettler. Nie mogła się Pani doktor
nachwalić, więc postanowiłam spróbować… Podobno świetnie prowadzi pani ciąże i
ja właśnie w tej sprawie… Mam pewne obawy i chciałabym wiedzieć, na czym stoję…
- uśmiecha się szeroko.
- Chce pani sprawdzić czy jest w ciąży? – chichocze.
- No tak wyszło…
- Jasne. Zaraz zrobimy USG. Proszę się położyć – wskazuje na leżankę.
– Ale z całym szacunkiem. Nie znam żadnej Leny Kettler… Jest Pani pewna, że chodzi o mnie?
- Tak. Nie mogła się nachwalić. Nawet zapisałam nazwisko, żeby nie
zgubić… - do gabinetu wchodzi młoda blondynka. Zapewne pielęgniarka.
- Eva, mamy jakąś pacjentkę Lenę Kettler?
- Może Magdalena, bo w sumie to jej pełne imię… - wtrącam się. Obie
mają zaskoczone miny.
- Nie. Nie ma takiej. Mogłabym sprawdzić, ale nie ma raczej.
- Była tu kilka dni temu… Tak przynajmniej twierdziła – w środku
zalewa mnie fala radości. Andi, miałeś rację…
- Na 100% nie ma.
- Dziękuję Evo. A teraz zobaczmy – kieruje swój wzrok na monitor. – Cóż. Nie wiem w jakim stopniu wyczekiwała
Pani wiadomości o ciąży, ale przykro mi. Nic niestety tam nie ma – robi mi się
dziwnie smutno. Jak mogłam liczyć na cokolwiek, skoro biorę tabletki…
- Szkoda. Trochę zaczynałam się zżywać z tą świadomością.
- Przepiszę Pani witaminy, bo strasznie Pani blada i może więcej
ruchu? Świeżego powietrza?
- Oczywiście. Będę się stosować do zaleceń.
- Bierze Pani tabletki?
- Tak – odpowiadam niepewnie.
- Więc przepiszę Pani kolejne opakowanie. I proszę nie zapominać o
regularnym zażywaniu. Unikniecie Państwo z tatusiem takich stresów – uśmiecha
się życzliwie. Cudowna kobieta. Już ją lubię.
- Bardzo dziękuję – odbieram recepty. – I przepraszam za
nieporozumienie – nadal czuję się głupio.
- Nic się nie stało. Może przyjaciółka coś pomieszała?
- Mimo wszystko cieszę się, że trafiłam do Pani.
- Bardzo mi miło. Do zobaczenia – uśmiecha się szerzej, a ja wychodzę
z gabinetu. Pewniejsza siebie i radośniejsza.
Za wskazówkami
Andiego, mam teraz pojechać do filii i na niego zaczekać, ale chcę jechać do
tej podłej suki i zjechać ją. Za to, że celowo chciała zniszczyć nam życie. Nie
rozumiem. Myślała, że to się nie wyda? Podła skurwielka.
Dzięki Ricie
udaje mi się zdobyć adres i właśnie czekam pod blokiem na przypływ tej odwagi,
co mnie tu zaprowadził. Ale na co mam czekać? Na oklaski? Biorę głęboki wdech i
idę.
Wchodzę na
trzecie piętro i dopada mnie myśl, że jeszcze mogę się wycofać i wrócić do
samochodu i poczekać bezpiecznie na Andiego w filii. Ale rezygnuję z niej.
Dzwonię do mieszkania nr 12 i czekam. Nikt jednak nie otwiera, a zamiast kroków
słyszę chichoty i dźwięk szkła. Dzwonię jeszcze raz i dalej czekam.
- Tak? – w końcu drzwi otwiera mi jakaś przeraźliwie chuda blondyna i
patrzy z dziwną miną.
- Jest może Lena i Andreas? – idę w zaparte.
- Jego nie ma. A Lena jest. A Pani to kto?
- Emilie chodź! Piwo zaraz się zagrzeje! – Lena chichocze głupawo i
podchodzi do drzwi. Kiedy mnie widzi, robi się lekko zmieszana. - Znam Cię. To
u Ciebie Andreas był wtedy. Tobie pomagał. Ty jesteś tą znajomą… - peszy się
kompletnie na mój widok.
- Miło mi. Ale nie sądzę, by dziecko zareagowało pozytywnie na piwo. I
to nie jedno podejrzewam – teraz nie mam złudzeń.
- Słuchaj gówniaro! Za kogo Ty się masz? Może mnie wolno!
- Akurat! Przyznaj się, że chciałaś go wrobić w dziecko i tyle!
- Wynoś się stąd, zanim wezwę policję!
- Proszę bardzo! A ja im powiem jak wszystkich okłamujesz, przebrzydła
szmato! – odwracam się jednak i chcę już iść, kiedy czuję coś uderzającego mnie w głowę. Potem już tylko ból i ciemność przed
oczami…
Andreas:
Przeraża mnie
fakt, że Tina nie odbiera telefonu od kilku minut. Dzwonię, ale nic z tego.
Nadal cisza. A co jeśli Lena jednak jest w ciąży? I Tina boi się o tym mi
opowiedzieć.
- Tina, jesteś? – wchodzę do filii i czekam na odpowiedź ukochanej. –
Cześć – witam się z asystentką.
- Nie ma jej. Nie przyszła dzisiaj. Telefonu też nie odbiera, a mnie
zatapiają te papiery.
- Miała tu przyjść zaraz po wizycie… - łapię się nerwowo za głowę.
- Próbować dalej ją łapać?
- Jasne. I dawać mi znać – chcę już iść, ale słyszę jej zawahanie w
głosie.
- Poczekaj… - obracam się i podchodzę bliżej. - Nie wiem czy to ważne, ale pytała o Twój adres. Może pojechała do
Ciebie od razu? – od razu robi mi się słabo.
- Lena tam jest…
- Ale to jeszcze nic nie znaczy.
- Cholera, dlaczego ona musi być taka narwana… - mam złe przeczucia.
- Ej! Uspokój się! O co chodzi? – wstaje i podchodzi bliżej.
- To skomplikowane…
- Coś między Wami jest? – nie bawi się w podchody. Pyta prosto z
mostu.
- Znamy się od czterech lat. Właściwie to nie jest to aż taki szmat
czasu, bo wyjechała i nie mieliśmy kontaktu, ale… Zakochaliśmy się w sobie,
tyle, że jej siostra też się we mnie kochała… Tina uknuła, że zeswata mnie ze
swoją siostrą, a tamta miała narzeczonego, prawdziwego chama. Ale mnie ciągnęło
bardziej do tej bardziej szalonej, zadziornej, wyjątkowej… I jak już udało mi
się to wyznać, to musiała wyjeżdżać. A potem kontakt się urwał. Kiedy się
spotkaliśmy w wakacje, bo wróciła i zaczęła tu pracę, opowiedziała mi co było
dalej. Pokłóciła się z siostrą i kompletnie zmieniła życie. Na lepsze. Nie masz
pojęcia jaka stała się silna. Ale nadal jest tą dawną Tiną… - od razu robi mi
się cieplej na sercu. – Wiesz… Jak ją zobaczyłem wtedy na skoczni… Jak wróciła…
Ja miałem ten kryzys po kontuzji i wtedy pojawiła się ona. Zupełnie
niespodziewanie i wstąpiły we mnie takie siły! Ja… Poczułem, że dostaliśmy
drugą szansę. Ale wiesz co ona mi powiedziała? – czuję, że lekko się
zagalopowałem. Ale kontynuuję. – Że mam poczekać kilka tygodni i przemyśleć
wszystko. Że mam nie lecieć do Leny i nie zrywać z nią od razu, tylko ochłonąć
i wiedzieć czego chcę. Rozumiesz?
- Nie chciała drugi raz się sparzyć…
- Wiem, ale to było głupie!
- Kocha Cię. To chyba jasne, że chce dla Ciebie jak najlepiej.
- I jak to u nas bywa, jak już wszystko wygląda dobrze, jak w końcu ją
pocałowałem, powiedziałem, że kocham, to co? Lena wyskoczyła z ciążą… Świat nam
się zawalił. Po raz kolejny…
- Nie chcę wiedzieć co czuliście – dotyka mojego ramienia. – Wiesz… Ja
widziałam Was kiedyś… Na mieście. Byliście w parku… I widziałam jak świetnie
się dogadujecie. To się czuje, gdy widzisz zakochanych ludzi.
- I co mi z tego? – wzdycham ciężko. – Jadę sprawdzić co się dzieje.
- Powodzenia – Rita uśmiecha się serdecznie.
Szybko zjawiam
się pod swoim blokiem i widzę samochód Tiny. Nie ma szans, że Lena zaprosiła ją
na herbatkę i teraz ją sobie spokojnie piją w saloniku przy serialu.
Wbiegam po
schodach i słyszę huk. Przyspieszam kroku i widzę Tinę leżącą na
podłodze i nieprzytomna. Patrzę na Lenę z wazonem w
ręku i jej zszokowaną koleżankę.
- Tina! – krzyczę i podbiegam do dziewczyny. Odsuwam włosy opadające
na twarz i delikatnie gładzę policzek. Mija chwila i dzwonię po karetkę. W tym czasie Lena zamyka się w mieszkaniu, ale nie obchodzi mnie
to obchodzi. Najważniejsza jest Tina. Sprawdzam puls i czuję, że żyje. –
Kochanie, obudź się, proszę. Nie zostawiaj mnie – szepczę cicho.
Chwilę później w
budynku pojawiają się ratownicy medyczni i policja.
- Co się tutaj wydarzyło? – pyta mnie jeden z ratowników.
- Przyszedłem i zobaczyłem moją dziewczynę na podłodze. Co z nią? – spoglądam na Tinę, którą
właśnie zajmują się ratownicy.
- Zabieramy do szpitala. Zostanie Pan z nami…
- Ale ja chcę jechać z nią!
- Przykro mi. Chyba, że nie zależy Panu na wyjaśnieniu sprawy… -
cholerny urzędasie! Ciekawe jakbyś Ty zareagował, gdyby Twoja żona tu leżała
zakrwawiona…
*****
Cześć.
Jeju, jakie paskudne science-fiction mi wyszło. Jak to czytam po pół roku od napisania, to jest mi wstyd.
Przepraszam. Postanowiłam zostawić jak jest. W końcu z jakiegoś powodu chciałam to opublikować w lipcu.
Nie było mnie trochę, ale wydarzyło się tyle cudowności.
Odwiedziłam w końcu Zako. I to był najwspanialszy weekend mojego życia. Teraz w końcu rozumiem co macie na myśli nie mogąc się doczekać kolejnego konkursu. Szaleństwo!
Nadrabiam Wasze historie.
Uporałam się z sesją i mam trochę czasu na odpoczynek. A że brakuje mi czytania, to z przyjemnością wszystko nadrobię.
Byłabym wdzięczna za propozycje nowości :D
Wiem, że praktycznie nikt tu już nie zagląda, ale byłoby mi miło, gdyby ktoś się odezwał pod rozdziałem ;)
I dziękuję za słowa krytyki. Przydały się :D
I jak mówiłam w grudniu, że Niemcy się obudzą to miałam rację.
Andreasie, nigdy nie zwątpiłam :D
I jak mówiłam w grudniu, że Niemcy się obudzą to miałam rację.
Andreasie, nigdy nie zwątpiłam :D
Pozdrawiam :*
Hej ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem za bardzo od czego zacząć. Znalazłam Twojego bloga wczoraj i co by tu dużo nie pisać, zamiast uczyć się do egzaminu, do 5 rano.. tak dokładnie to jakoś nawet do 5:15 czytałam i przeczytałam wszystkie Twoje blogi.
Generalnie w fanfiction 'siedzę' od dawna, zaczynałam na FFTH, przez Dramione i od kilku lat moje ukochane skoki. Ciężko znaleźć coś co wciąga, coś co zaczniesz uwielbiać, wczuwać się, ale muszę przyznać, czapki z głów. Nie chcę kłamać więc będę całkowicie szczera. Jesteś nie-sa-mo-wi-ta! Z ręką na sercu! Twój styl pisana jest świetny, fabuła za każdym razem bardzo mocno wciąga, brak zbędnych przydługich opisów. Sposób w jaki opisujesz ich uczucia, czuje się jakbym sama była zakochaną nastolatką. A taka młoda już nie jestem niestety. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Podejrzewam, że gdybyś miała jeszcze jakieś opowiadania w historiach to nie poszłabym spać ;) Pozdrawiam, życzę weny, czasu i dziękuję. To chyba przede wszystkim.
Lonelyme
Hej Kochana.
OdpowiedzUsuńNo nareszcie, w końcu wszystko zaczyna się wyjaśniać.
Dobrze, że Andi i Tina śledzili Lene, wiedzą że to podła dziewczyna.
Myślę, że Tina mogła faktycznie poczekać na Andreasa, nie powinna sama jechać do Leny.
Mam nadzieję, że z Tiną będzie wszystko ok i szybko wróci do zdrowia.
Kochana nie opowiadaj głupot bo rozdział jest naprawdę świetny, jesteś na tak wysokim poziomie, że ciężko jest znaleźć minimalny błąd.
Również wierzyłam z całego serca w Andreasa, było warto.
Czekam na kolejny.
Buziaki :*
Mam tylko nadzieję, że po uderzeniu Tina nie straci pamięci... z Andreasem są już za blisko końca tej sprawy, żeby mogło się coś spieprzyć...
OdpowiedzUsuń