31 sty 2017

Nie wścibiaj nosa, tam gdzie nie trzeba

Andreas:

                To nie było coś co chciałem zobaczyć. Ale z drugiej strony bliżej prawdy nie będę. Tina stoi obok mnie i dalej nie może uwierzyć w to co zobaczyła. Dla mnie pojawia się światełko w tunelu. Małe, ledwo widoczne, ale światełko.
- Chodźmy stąd – mówię cicho. Lena właśnie wracała do domu, rozglądając się wokoło, czy aby na pewno nikt jej nie widzi.
- Może to przypadek? – Tina patrzy na mnie zaskoczona.
- Jeśli to prawda, to jej tego nie daruję – przysuwam szatynkę do siebie i mocno obejmuję. – Bo przez nią straciłbym sezon i mógłbym stracić Ciebie, a to jest jeszcze gorsze – całuję jej czoło. Chcę, żeby poczuła się w końcu bezpiecznie.
- Najpierw trzeba być pewnym, a nie tak kogoś osądzać… - odsuwa się ode mnie. Wzdycham. Wiem, że za dużo już się wydarzyło, żeby brać coś w ciemno, bez sprawdzenia.
- Dowiem się. Na niczym mi tak bardzo nie zależało – dodaję.
- Nawet na mnie? – chichocze. Uśmiecham się szerzej na ten chichot.
- Myślałem, że ta kwestia jest już rozstrzygnięta… – chcę ją pocałować, ale wiem, że oboje byśmy to za bardzo roztrząsali. W sumie to najchętniej zabrałbym ją do domu i wypieścił jak tylko się da. I oświadczył potem. Tak. Zdecydowanie chciałbym, by została moją żoną.
- O czym tak myślisz? – pyta się roześmiana.
- Dowiesz się w swoim czasie – składam delikatny pocałunek na jej nosku i idziemy w stronę mojego samochodu.
                Sprawdzam, czy aby na pewno mojego ojca nie ma w środku i jadę na trening. Nie chcę jej zostawiać samej, ale zagroziła mi, że się do mnie nie odezwie, a nie chciałbym ryzykować. Po drodze jadę do Rity i jak się okazuje mój ojciec do niej też się dobierał. Obiecuję jej, że Tina jest sama i potrzebuje pomocy. Chwilę później podrzucam ją pod filię i jadę na tą przeklętą siłownię.
                W mieszkaniu zjawiam się w porze obiadowej. Od progu wita mnie radosny głos Leny. Od kiedy tylko rozstałem się dzisiaj z Tiną, myślałem nad milionem  scenariuszy rozmowy, ale tylko jeden wydał mi się odpowiedni.
- Cześć – podchodzę do niej i lekko obejmuję. Trzeba stwarzać pozory. – Co słychać? Co dziś ciekawego robiłaś? – patrzy na mnie z niemałym zaskoczeniem.
- Stało się coś, ze zachowujesz się jak człowiek?
- Nie. Po prostu poczułem moc. Chcę wrócić chociaż na drugą połowę sezonu.
- Leżałam cały poranek, a potem ugotowałam obiad. Nic szczególnego – uśmiecha się lekko. Nie widać na jej twarzy ani krzty kłamstwa, co mnie przeraża. Mieszkam z nią tyle czasu, a mógłbym nie zauważyć, że nie jest w ciąży?
- Kiedy masz wizytę u lekarza? Chciałbym być na badaniu USG i zobaczyć w końcu maleństwo – odpowiadam celnym strzałem. Lekko się zapowietrza i widzę jak próbuje coś wymyślać.
- Ale po co?
- No to chyba normalne, że ojciec dziecka chodzi na badania z narzeczoną, czy nie?
- Nie wydaje mi się to potrzebne. Z resztą – rozpromienia się. – Byłam niedawno – wyciąga z szuflady tą samą, cholerną żółtą kopertę. Już nie mam złudzeń.
- I?
- Zdrowe – odpowiada zdawkowo.
- Ale chłopiec czy dziewczynka? Piąty miesiąc to już chyba wiadomo, czy nie? – zapowietrza się znowu.
- Nie pytałam. Chcę, żeby to była tajemnica… - akurat. Kłamczucho przebrzydła.
- A jak się nazywa ten lekarz? Bo może powinniśmy zapisać Cię do prywatnego ginekologa? Wiesz, lepiej, żeby za dużo osób nie wiedziało o tym. Nie potrzebujemy szumu…
- A co Ty się nagle taki pro rodzinny zrobiłeś? – chyba zaczyna coś wyczuwać… Myśl Wellinger.
- Po prostu poukładałem sobie wszystko. Nic więcej…
- Dr Müller… - czas to sprawdzić. – Ale nie chcę zmieniać. Jest w porządku.
                Jemy obiad, po czym mówię, że muszę wyjść porozmawiać z ojcem. Idę na spacer, po czym wybieram ten numer, który był dla mnie niedostępny przez tyle czasu…
- Cześć kochanie – wiem, że będzie się burzyć, ale mam to gdzieś. Bo wiem, gdzieś podświadomie czuję, że naprawdę niedużo nam zostało do przejścia.
- Zabiję Cię kretynie… – dodaje z lekką złością. – Co tam?
- Rozmawiałem z Leną. Podobno nigdzie dzisiaj nie była, a USG zrobiła kilka dni temu. A dzisiaj wyciągnęła tą cholerną kopertę. I wpadłem na pewien pomysł. Zanim jednak mnie wyzwiesz od idiotów, przemyśl to i zastanów się dwa razy.
- Aż się boję…
- Podała mi nazwisko lekarki i pomyślałem… - drapię się po głowie. – Mogę do Ciebie przyjechać?
- Uwielbiasz kusić los… - westchnęła ciężko. – Wpadnij. Mimo wszystko się stęskniłam…
- Będę za 10 minut.
                Nie pamiętam nawet, kiedy dojechałem na to osiedle. Zaparkowałem pod jej domem i chwilę później otwarła mi drzwi. Ubrana w dres i moją koszulkę. Cała moja. Nie pamiętam, co sprawiło, ze puściły mi hamulce i przywarłem do jej warg. I to wcale nie było delikatne. Podniosłem ją lekko i oparłem plecami o ścianę, pozwalając jej nogom opleść mnie wokół pasa.
- Zabiję Cię kiedyś – powiedziała szeptem, gdy się od siebie oderwaliśmy.
- Też Cię kocham – musiałem to powiedzieć. I musiałem zobaczyć jej uśmiech.
- Co to takiego? – stawiam ją na ziemi i idę za nią w głąb mieszkania.
- Usiądź… - proszę. Siada na oparciu kanapy, a ja biorę jej dłonie w swoje i klękam przed nią. – Zgodziłabyś się pójść do tej ginekolog i udawać, że jesteś w ciąży? Powiedziałabyś, że jesteś z polecenia Leny i że chciałabyś sprawdzić czy to prawda… - początkowo patrzy na mnie jak na obcego człowieka.
- Oszalałeś…
- Z miłości. Ale to już dawno – szczerzę się jeszcze mocniej. Całuję jej dłonie, spoczywające w moich i czekam na jej reakcję.
- Przecież to się wyda…
- Zaufaj mi. Raz w życiu mi zaufaj, co? Przecież chcę dla nas jak najlepiej.
- Pójdę. Ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz… - odpowiada w końcu.
- Moja ukochana dziewczynka – wstaję i przywieram do jej warg, lekko pchając ją na kanapę i lądując na niej.
- Nie będziemy się kochać – przerywa pocałunek. Kiwam z niechęcią głową. Tutaj akurat ma rację. Jeśli wszystko się uda, to będę ją miał dla siebie. Do końca życia…

~

Tina:

                Nie wiem czemu dałam się namówić. Czuję się co najmniej dziwnie. Jak mam udawać ciążę? Przecież wiem, że wszystko w porządku. Mam normalnie miesiączkę i w ogóle…
                Z Andim pożegnaliśmy się późnym wieczorem. Gdzieś w głębi duszy chciałam, by został na noc. Chciałabym się do niego przytulić i czuć, że jest obok. Że nic mi nie grozi. Im bliżej mnie jest, tym mocniej odczuwam samotność. Tak paradoksalnie. I chciałam mu odpowiedzieć. Ale nie mogę. Boję się, że zapeszę. Ostatnie czego mi trzeba to kolejnego rozstania z nim. Schodzimy się i rozchodzimy jak w jakiejś przebrzydłej wenezuelskiej telenoweli…
                Około 10 jestem umówiona z dr Müller. Trochę trzęsą mi się ręce. I siedzę w poczekalni, praktycznie pełnej kobiet w zaawansowanych ciążach. Patrzę na te kobiety, jak szczęśliwie rozmawiają o mdłościach, kopnięciach maluszka, czy wzmożonym apetycie i sama chciałabym się dołączyć i z dumą mówić o swoim wyczekiwanym dziecku. I wiem kim miałby być jego ojciec.
- Panna Kirch – słyszę swoje nazwisko, a urocza kobieta uśmiecha się do mnie, zapraszając do środka.
- Dzień dobry – witam się serdecznie. Trochę się rozluźniam.
- Witam. Co panią do mnie sprowadza? – biorę głęboki oddech i zaczynam swój monolog. Oby się udało…
- Jestem z polecenia Leny Kettler. Nie mogła się Pani doktor nachwalić, więc postanowiłam spróbować… Podobno świetnie prowadzi pani ciąże i ja właśnie w tej sprawie… Mam pewne obawy i chciałabym wiedzieć, na czym stoję… - uśmiecha się szeroko.
- Chce pani sprawdzić czy jest w ciąży? – chichocze.
- No tak wyszło…
- Jasne. Zaraz zrobimy USG. Proszę się położyć – wskazuje na leżankę. – Ale z całym szacunkiem. Nie znam żadnej Leny Kettler…  Jest Pani pewna, że chodzi o mnie?
- Tak. Nie mogła się nachwalić. Nawet zapisałam nazwisko, żeby nie zgubić… - do gabinetu wchodzi młoda blondynka. Zapewne pielęgniarka.
- Eva, mamy jakąś pacjentkę Lenę Kettler?
- Może Magdalena, bo w sumie to jej pełne imię… - wtrącam się. Obie mają zaskoczone miny.
- Nie. Nie ma takiej. Mogłabym sprawdzić, ale nie ma raczej.
- Była tu kilka dni temu… Tak przynajmniej twierdziła – w środku zalewa mnie fala radości. Andi, miałeś rację…
- Na 100% nie ma.
- Dziękuję Evo. A teraz zobaczmy – kieruje swój wzrok na monitor.  – Cóż. Nie wiem w jakim stopniu wyczekiwała Pani wiadomości o ciąży, ale przykro mi. Nic niestety tam nie ma – robi mi się dziwnie smutno. Jak mogłam liczyć na cokolwiek, skoro biorę tabletki…
- Szkoda. Trochę zaczynałam się zżywać z tą świadomością.
- Przepiszę Pani witaminy, bo strasznie Pani blada i może więcej ruchu? Świeżego powietrza?
- Oczywiście. Będę się stosować do zaleceń.
- Bierze Pani tabletki?
- Tak – odpowiadam niepewnie.
- Więc przepiszę Pani kolejne opakowanie. I proszę nie zapominać o regularnym zażywaniu. Unikniecie Państwo z tatusiem takich stresów – uśmiecha się życzliwie. Cudowna kobieta. Już ją lubię.
- Bardzo dziękuję – odbieram recepty. – I przepraszam za nieporozumienie – nadal czuję się głupio.
- Nic się nie stało. Może przyjaciółka coś pomieszała?
- Mimo wszystko cieszę się, że trafiłam do Pani.
- Bardzo mi miło. Do zobaczenia – uśmiecha się szerzej, a ja wychodzę z gabinetu. Pewniejsza siebie i radośniejsza.
                Za wskazówkami Andiego, mam teraz pojechać do filii i na niego zaczekać, ale chcę jechać do tej podłej suki i zjechać ją. Za to, że celowo chciała zniszczyć nam życie. Nie rozumiem. Myślała, że to się nie wyda? Podła skurwielka.
                Dzięki Ricie udaje mi się zdobyć adres i właśnie czekam pod blokiem na przypływ tej odwagi, co mnie tu zaprowadził. Ale na co mam czekać? Na oklaski? Biorę głęboki wdech i idę.
                Wchodzę na trzecie piętro i dopada mnie myśl, że jeszcze mogę się wycofać i wrócić do samochodu i poczekać bezpiecznie na Andiego w filii. Ale rezygnuję z niej. Dzwonię do mieszkania nr 12 i czekam. Nikt jednak nie otwiera, a zamiast kroków słyszę chichoty i dźwięk szkła. Dzwonię jeszcze raz i dalej czekam.
- Tak? – w końcu drzwi otwiera mi jakaś przeraźliwie chuda blondyna i patrzy z dziwną miną.
- Jest może Lena i Andreas? – idę w zaparte.
- Jego nie ma. A Lena jest. A Pani to kto?
- Emilie chodź! Piwo zaraz się zagrzeje! – Lena chichocze głupawo i podchodzi do drzwi. Kiedy mnie widzi, robi się lekko zmieszana. - Znam Cię. To u Ciebie Andreas był wtedy. Tobie pomagał. Ty jesteś tą znajomą… - peszy się kompletnie na mój widok.
- Miło mi. Ale nie sądzę, by dziecko zareagowało pozytywnie na piwo. I to nie jedno podejrzewam – teraz nie mam złudzeń.
- Słuchaj gówniaro! Za kogo Ty się masz? Może mnie wolno!
- Akurat! Przyznaj się, że chciałaś go wrobić w dziecko i tyle!
- Wynoś się stąd, zanim wezwę policję!
- Proszę bardzo! A ja im powiem jak wszystkich okłamujesz, przebrzydła szmato! – odwracam się jednak i chcę już iść, kiedy czuję coś uderzającego mnie w głowę. Potem już tylko ból i ciemność przed oczami…

~

Andreas:

                Przeraża mnie fakt, że Tina nie odbiera telefonu od kilku minut. Dzwonię, ale nic z tego. Nadal cisza. A co jeśli Lena jednak jest w ciąży? I Tina boi się o tym mi opowiedzieć.
- Tina, jesteś? – wchodzę do filii i czekam na odpowiedź ukochanej. – Cześć – witam się z asystentką.
- Nie ma jej. Nie przyszła dzisiaj. Telefonu też nie odbiera, a mnie zatapiają te papiery.
- Miała tu przyjść zaraz po wizycie… - łapię się nerwowo za głowę.
- Próbować dalej ją łapać?
- Jasne. I dawać mi znać – chcę już iść, ale słyszę jej zawahanie w głosie.
- Poczekaj… - obracam się i podchodzę bliżej. - Nie wiem czy to ważne, ale pytała o Twój adres. Może pojechała do Ciebie od razu? – od razu robi mi się słabo.
- Lena tam jest…
- Ale to jeszcze nic nie znaczy.
- Cholera, dlaczego ona musi być taka narwana…  - mam złe przeczucia.
- Ej! Uspokój się! O co chodzi? – wstaje i podchodzi bliżej.
- To skomplikowane…
- Coś między Wami jest? – nie bawi się w podchody. Pyta prosto z mostu.
- Znamy się od czterech lat. Właściwie to nie jest to aż taki szmat czasu, bo wyjechała i nie mieliśmy kontaktu, ale… Zakochaliśmy się w sobie, tyle, że jej siostra też się we mnie kochała… Tina uknuła, że zeswata mnie ze swoją siostrą, a tamta miała narzeczonego, prawdziwego chama. Ale mnie ciągnęło bardziej do tej bardziej szalonej, zadziornej, wyjątkowej… I jak już udało mi się to wyznać, to musiała wyjeżdżać. A potem kontakt się urwał. Kiedy się spotkaliśmy w wakacje, bo wróciła i zaczęła tu pracę, opowiedziała mi co było dalej. Pokłóciła się z siostrą i kompletnie zmieniła życie. Na lepsze. Nie masz pojęcia jaka stała się silna. Ale nadal jest tą dawną Tiną… - od razu robi mi się cieplej na sercu. – Wiesz… Jak ją zobaczyłem wtedy na skoczni… Jak wróciła… Ja miałem ten kryzys po kontuzji i wtedy pojawiła się ona. Zupełnie niespodziewanie i wstąpiły we mnie takie siły! Ja… Poczułem, że dostaliśmy drugą szansę. Ale wiesz co ona mi powiedziała? – czuję, że lekko się zagalopowałem. Ale kontynuuję. – Że mam poczekać kilka tygodni i przemyśleć wszystko. Że mam nie lecieć do Leny i nie zrywać z nią od razu, tylko ochłonąć i wiedzieć czego chcę. Rozumiesz?
- Nie chciała drugi raz się sparzyć…
- Wiem, ale to było głupie!
- Kocha Cię. To chyba jasne, że chce dla Ciebie jak najlepiej.
- I jak to u nas bywa, jak już wszystko wygląda dobrze, jak w końcu ją pocałowałem, powiedziałem, że kocham, to co? Lena wyskoczyła z ciążą… Świat nam się zawalił. Po raz kolejny…
- Nie chcę wiedzieć co czuliście – dotyka mojego ramienia. – Wiesz… Ja widziałam Was kiedyś… Na mieście. Byliście w parku… I widziałam jak świetnie się dogadujecie. To się czuje, gdy widzisz zakochanych ludzi.
- I co mi z tego? – wzdycham ciężko. – Jadę sprawdzić co się dzieje.
- Powodzenia – Rita uśmiecha się serdecznie.
                Szybko zjawiam się pod swoim blokiem i widzę samochód Tiny. Nie ma szans, że Lena zaprosiła ją na herbatkę i teraz ją sobie spokojnie piją w saloniku przy serialu.
                Wbiegam po schodach i słyszę huk. Przyspieszam kroku i widzę Tinę leżącą na podłodze i nieprzytomna. Patrzę na Lenę z wazonem w ręku i jej zszokowaną koleżankę.
- Tina! – krzyczę i podbiegam do dziewczyny. Odsuwam włosy opadające na twarz i delikatnie gładzę policzek. Mija chwila i dzwonię po karetkę. W tym czasie Lena zamyka się w mieszkaniu, ale nie obchodzi mnie to obchodzi. Najważniejsza jest Tina. Sprawdzam puls i czuję, że żyje. – Kochanie, obudź się, proszę. Nie zostawiaj mnie – szepczę cicho. 
                Chwilę później w budynku pojawiają się ratownicy medyczni i policja.
- Co się tutaj wydarzyło? – pyta mnie jeden z ratowników.
- Przyszedłem i zobaczyłem moją dziewczynę na podłodze. Co z nią? – spoglądam na Tinę, którą właśnie zajmują się ratownicy.
- Zabieramy do szpitala. Zostanie Pan z nami…
- Ale ja chcę jechać z nią!

- Przykro mi. Chyba, że nie zależy Panu na wyjaśnieniu sprawy… - cholerny urzędasie! Ciekawe jakbyś Ty zareagował, gdyby Twoja żona tu leżała zakrwawiona…

*****

Cześć.
Jeju, jakie paskudne science-fiction mi wyszło. Jak to czytam po pół roku od napisania, to jest mi wstyd.
Przepraszam. Postanowiłam zostawić jak jest. W końcu z jakiegoś powodu chciałam to opublikować w lipcu.
Nie było mnie trochę, ale wydarzyło się tyle cudowności.
Odwiedziłam w końcu Zako. I to był najwspanialszy weekend mojego życia. Teraz w końcu rozumiem co macie na myśli nie mogąc się doczekać kolejnego konkursu. Szaleństwo!
Nadrabiam Wasze historie.
Uporałam się z sesją i mam trochę czasu na odpoczynek. A że brakuje mi czytania, to z przyjemnością wszystko nadrobię.
Byłabym wdzięczna za propozycje nowości :D
Wiem, że praktycznie nikt tu już nie zagląda, ale byłoby mi miło, gdyby ktoś się odezwał pod rozdziałem ;)
I dziękuję za słowa krytyki. Przydały się :D
I jak mówiłam w grudniu, że Niemcy się obudzą to miałam rację. 
Andreasie, nigdy nie zwątpiłam :D
Pozdrawiam :*
czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))