28 sty 2016

Kolacja

Cornelia

Poranek jest trudny. Obie jesteśmy niewyspane i rozkojarzone. I jakimś cudem mam przed oczami tamtego blondyna. Kojarzę tego chłopaka. Pan skoczek. Pies na baby jakich mało. Zawsze obok niego wielkie kółeczko dziewczyn czekających na autograf czy zdjęcie. I wszystkie piszczące. Patrzę na Tinę i widzę, że walczy z bólem ręki. Włożyła dzisiaj długi rękaw, choć idzie się spalić na wiór. Mama obserwuje ją jak z trudem podnosi łyżkę z płatkami.
- O której spodziewamy się gości? – odwracam jej uwagę. Widzę, że chciała coś skomentować, ale w porę zareagowałam.
- O osiemnastej. Pamiętajcie o porządnych strojach – kieruje swój wzrok na Tinę, która nieudolnie dokańcza jeść płatki. Uśmiecha się do mnie lekko. Tata jak zwykle nic nie mówi i jest zamyślony, a Oli je płatki z miseczki palcami. Mama od razu się denerwuje i pokrzykuje na niego. Jest mi przykro, że tak nas traktuje. Może z wyjątkiem mnie. Ale w sumie nie do końca. Nikt chyba nie zna mnie tak dobrze jak ja. Nawet Friderick.
                Po śniadaniu idziemy z Olim na dwór. Pozwalam bratu bawić się z innymi dziećmi na placu zabaw, a sama idę w stronę leżaków. Tina już tam leży i opala nogi.
- Myślisz, że coś podejrzewa? – słyszę jej stłumiony głos.
- Na pewno – nie gniewam się na nią. Wręcz jestem… Zadowolona?
- Na kolację mam tą cholerną sukienkę na gorsecie – skrzywiam się. Faktycznie będzie słabo. Lekko podwijam jej rękaw i spoglądam na bandaż. I tak jest lepiej niż wczoraj.
- Może chcesz tą moją? Z koronkowymi rękawami?
- Nie. Od razu zauważy i będzie się drzeć. Spoko. Powiem, że się wywaliłam goniąc Oliego. Przecież go nie spyta – wiem, że to nie przejdzie. Ale nie mam wyboru. Jest moją siostrą i muszę ją kryć.
                Wieczorem ubrane przykładnie jak mama nakazała, stawiamy się w jadalni. Obsługa już krząta się między kuchnią, a wielką salą jak mrówki. Nie patrzą na siebie, mają tę samą sztywną minę i obłęd w oczach. Pewnie mama zdążyła ich już ustawić.
                Rozglądam się po pomieszczeniu i widzę jak gorączkowo dyskutuje z tatą o czymś. Wręcz się kłócą. Patrzę na Oliego, którego zainteresowało akwarium w rogu sali. Chwytam jego dłoń. Nie chcę, żeby widział jak rodzice się kłócą. Nie chcę, żeby właśnie to pamiętał z dzieciństwa. Kiwam Tinie, że zabieram małego. Ona uśmiecha się serdecznie i siada na jednym z krzeseł, chowając pod stołem rękę.
                Słyszę, że mama wypomina ojcu jakąś blondynkę… Czyżby tata nie wytrzymał? Wiem, że rozwód jest blisko. Czuję to w kościach. Rodzice nigdy specjalnie się nie kochali. Chodzi im teraz chyba wyłącznie o opiekę nad Olim i pieniądze. Niestety kolejność prawdopodobnie jest odwrotna. Nienawidzę tego wszystkiego. Poważnie! To… Spokojnie Corni. Przecież to nie twoja wina. Patrzę kątem oka, jak mama wypada z pomieszczenia dla personelu wściekła. Od razu podchodzi do Tiny i szarpie ją za ramię, krzycząc, że nie powinna tam siedzieć. Że znowu zachowuje się jak idiotka i smarkula. Od razu chcę tam podbiec, ale tata robi to pierwszy. Krzyczy na mamę. Że ma zostawić Martinę w spokoju i że nie powinna się wyładowywać na niewinnym dziecku. Słyszę, że ktoś dostaje w twarz. Ale nie wiem kto, bo pilnuję, żeby Oli tego nie widział i nie słyszał. Odwracam się dopiero, jak słyszę, że ktoś wychodzi z pomieszczenia.
                Tata siedzi na krześle i trzyma się za policzek. Tina podchodzi do niego z woreczkiem z lodem i przykłada w bolące i zaczerwienione miejsce. Nienawidzę mojej matki…

~

Tina

                Moja matka jest wściekłą kurwą bez serca! Jak można się tak zachowywać?! Tylko pieniądze jej w głowie. Nic więcej. Swoje dzieci ma za nic. I wspaniałego męża też. Wzdycham ciężko. Jak mamy się zachowywać na tej pierdolonej kolacji? Wszystkim rozjebała humor, a zaraz przyjdzie odsztafirowana, z miną jakby nic się nie stało i będzie rżnąć ostro damę. Taka właśnie jest Sabine Kirch. Ona ma być najważniejsza.
                Widzę jak Corni zajmuje się Olim. Jest niesamowita. Potrafiła odciągnąć naszego małego braciszka i nie pozwoliła mu widzieć tego gówna. Mamy popierdoloną matkę. Czasami myślę, co by było, gdyby jej nie było. Czy byłoby nam lepiej? Właściwie dla mnie to by było bez różnicy. I tak się mną nie interesuje. Oliego wychowuje niania, a Corni jest wystarczająco dojrzała by się zająć sobą. W rodzinie Kirchów wszystko jest inne. 
                Punkt osiemnasta podchodzi do nas jedna z kelnerek i mówi szeptem, że goście już są. Spinam się. Wstajemy od stołu, biorę szybko od taty lód i zanoszę do kuchni. Chwilę później wszyscy stoimy jak cepy w holu i ze sztucznym uśmiechem na ustach czekamy na wspólnika taty. To co widzę totalnie mnie zaskakuje. I to zdecydowanie nie są małe bachorki. Od razu w głowie zaczyna mi wszystko pracować. Może ten wieczór nie będzie taki zły?
- Hermann! – mój ojciec wkłada maskę szczęśliwego ojca i męża. Podchodzi do kobiety, z którą przyszedł, mniemam, wspólnik ojca i całuje jej dłoń na przywitanie. Gdyby matka to widziała, to może zalałaby ją w końcu krew i pokazałaby swoje popierdolone oblicze. Ale jej nie ma. Patrzę kątem oka na Corni, która jest wyraźnie niezadowolona obrotem spraw. Zabawia Oliego, którego trzyma na rękach, uwieszonego za jej szyję.
- Olivia, moja druga żona – przedstawia ją pan wspólnik. Ojcu świecą się oczy na jej widok. Chyba ma słabość do blondynek. – A to moje dzieci – kiwa ręką i wszyscy w rządku podchodzą. – Tanja, Julia i Andreas.
- Cornelia, na jej rękach Oliver i Martina – przedstawia mnie tato. Krzywię się na Martina. Andreas parska śmiechem pod nosem.
- Przepraszam, coś  się stało? – kilka odpowiednio zaakcentowanych słów wychodzi z moich ust.
- Wszystko w porządku – podchodzą do nas i się witają. Uścisk dłoni Andiego jest zdecydowanie zbyt mocny. Szczególnie, że wie co mi się stało w rękę.
- Kontuzja? – pyta mnie jedna z jego sióstr. Nie mam pojęcia która.
- Biegałam za bratem i się przewróciłam – dama mi się włączyła. Cornelia słucha uważnie i też się śmieje pod nosem.
- Zapraszamy do stołu – mówi Hermann.
- A twoja żona?
- Poradzimy sobie lepiej bez niej – odpowiada krótko. I dobrze! Nie chcę jej tutaj. Wszystko by zepsuła.
                W jadalni miałam mieć miejsce z brzegu i zaraz obok mnie Corni. Ale w głowie zaświtała mi lampka pod tytułem „swatka” i postanowiłam usadzić nas trochę inaczej. Poinstruowałam szybko kelnera jak to ma wyglądać i po chwili ruszył do akcji. Przesiadłyśmy się na krótszą krawędź stołu tak, by Corni mogła siedzieć obok Andreasa. Ten był wyraźnie szczęśliwy na tą myśl. Corni już mniej. Ale dopóki nie wie, że to ja, to jestem bezpieczna. Rodzice mieli siedzieć po drugiej stronie stołu, a Oli zaraz obok taty.
                Chwilę później słyszę głośny stukot obcasów po posadzce. Oho! Zacznie się.
- Wypadałoby poczekać na wszystkich – mimo ironicznego tonu, uśmiech nr 7 jest pokazany. Wczoraj była ponoć na wybielaniu zębów, więc pokazuje cały wachlarz każdemu kto popadnie. Podchodzi do Hermanna i podsuwa mu swoją wypierścionkowaną dłoń pod nos. Nie podoba się to Olivii, ale co ma zrobić?
- Hermann Wellinger – wstaje i całuje lekko dłoń. Tata wywraca oczami. Patrzę na Corni i robi to samo. Cudowny wieczór się zapowiada. Tanja się rozkręca i zaczyna nawijać o swojej pracy, chłopaku, ślubie i wszystkim innym. Jest taka żywiołowa! Mogłabym się z nią zaprzyjaźnić! Chyba…
                Julia jest spokojna, wyważona i ciągle gapi się w telefon pod stołem i coś pisze. Pewnie ma zazdrosnego faceta. Za to Andreas jest w siódmym niebie. Próbuje zagadywać Corni i wypytuje ją o wszystko, ale ona siedzi zachowawczo. Kopę ją lekko pod stołem, gdy zaczyna kręcić nosem. Chciałabym ich zeswatać, bo nie znoszę tego cymbała Fridericka! I wiem, że oni pasują do siebie. Tylko Corni ma zasady. Ja ich nie mam i jestem sama. Może w tym jest problem? Ona ma zasady. Niedostępna. A i tak wszyscy za nią latają. Pominę fakt, że ona wygląda jak Miss World, a ja jak jakiś emo-brudas z ciałem kluski.
- Przepraszam na moment – moja siostra wstaje i chyba udaje się do toalety. Andreas smutnieje. Przesiadam się na miejsce siostry i włącza mi się pani z telezakupów, która chce zachęcić do produktu widza.
- Głowa do góry! Nie taki diabeł straszny. Ona jest po prostu… Ona lubi być zdobywana! Jej wbrew pozorom się podoba twoje zainteresowanie. Znam ją. Gdybyś jej się nie podobał, to by cię olała, a tak przecież rozmawiacie! – kłamię jak pojebana. Nos mi zaraz urośnie tak długi jak ten stół.
- Nie pocieszaj mnie. Mam oczy – mruczy pod nosem i kręci w miejscu widelcem.
- Gówno się znasz! – wymsknęło mi się. Chyba nie ma co rżnąć damy, jak mi się sytuacja nie klei. – Znaczy, nie mów tak!
- Martina ma rację – odpowiada Julia.
- Błagam, Tina. Martina to wymysł mojej chorej umysłowo matki. I tylko po to, żeby mnie napiętnować i zdenerwować.
- Zgadzam się z Tanją. Tina ma rację. Nie poddawaj się braciszku! – obie chyba łapią o co mi chodzi i widzę, że może jednak mam sprzymierzeńców.
- Spróbuj jeszcze raz. Mówię Ci! – klepię go delikatnie w ramię. Słyszę kroki, więc wracam na swoje miejsce.

~

Andreas

                Cornelia ma mnie gdzieś. Pomału zaczynam się zastanawiać czego ja oczekuję od tej pięknej dziewczyny? Że spojrzę i poleci na mnie? Przecież nie jest fanką, ani nikim takim. Nie będzie za mną łaziła i szukała pretekstów do spotkań. A ja nie mam pojęcia co robić. Tina mówi co innego, a Cornelia zachowuje się zupełnie inaczej.
                Kolacja jest pyszna. Przyznaję. Żałuję, że nie ma tutaj mamy i nie może tego spróbować. Tata chciał, żeby przyszła z nami i z Robertem. Przecież to nic złego, że po rozwodzie każdy znalazł swoich partnerów. Nie czuję się w żaden sposób wściekły i zły na nich. Nie mam prawa ich oceniać. Wręcz nie powinienem.
                Patrzę na ojca i Olivię. Są szczęśliwi. Mimo, że jest od niego sporo młodsza i właściwie mogłaby być moją starszą siostrą, to wcale mi to nie wadzi. I podejrzewam, że prędzej czy później pojawi się kolejny mały Wellinger w domu. Może doczekam się braciszka?
                Cornelia wierci się na krześle i niechcący trąca mnie nogą. Czuję dreszcze, gdy nasze ciała się stykają. Robi mi się gorąco i zaraz mam mokre plecy i dłonie. A spodnie zaczynają się robić za ciasne. Zachowuję się jak gówniarz! Zobaczyłem fajną laskę i nagle mój organizm postanowił mnie wypróbować.
- Andi! – dociera do mnie jakiś krzyk. – Andi, ośle! Do cholery rusz dupsko! – Julia o mało nie spycha mnie z krzesła. Okazuje się, że wszyscy wstali, a ja siedzę na skrawku sukienki siostry i uniemożliwiam jej powstanie.
- Wybacz – podnoszę kościsty zadek. Cornelia bierze brata na ręce i ucieka z jadalni. Patrzę na nią jak wchodzi po schodach i za chwilę znika za rogiem. Potem przenoszę wzrok na Tinę, która prowadzi nas do pokoju naprzeciwko.
                W sali jest bilard, skórzane sofy, stolik z trunkami i ogólnie jest tak jakby zaraz mieli wpaść tu gangsterzy po hajs. Tina rozlewa alkohol. Wiem, że nie powinienem pić, ale chyba muszę. Może po whisky będę odważniejszy i zdecyduję się na jakiś dalszy krok.
                Rozmawiamy na luzie. Siedzę naprzeciwko Tiny i widzę jak próbuje zabić ból alkoholem.
- Boli? – pytam i patrzę na opatrunek. Krzywi się. Głupie pytanie Wellinger.
- Jak cholera – upija kolejny łyk.
- Może chcesz jakieś tabletki przeciwbólowe? – Tanja czasem zachowuje się jak prawdziwa głupia blondynka. Tina podnosi szklankę i pokazuje, że chyba nie wypada mieszać. Opieram się o bezgłowie i gapię się w sufit. Nie mam na nic innego ochoty.

~

Tina

                Po kolacji zaczynają się rozmowy biznesowe. Proponuję młodzieży salę bilardową, a Corni na ochotnika zgadza się iść z Olim i posiedzieć z nim, aż zaśnie.
                W sali bilardowej czeka na nas Whisky, lód i jakieś suche przekąski. Częstujemy się i rozsiadamy na sofach. W końcu mogę odetchnąć.
- Boli? – Andreas patrzy na mój opatrunek.
- Jak cholera – to prawda. Ból jest nie do zniesienia.
- Może chcesz jakieś tabletki przeciwbólowe? – na pytanie Tanji odpowiadam uniesieniem szklanki z trunkiem w górę.
- Papieroska? – proponuję gościom. Wszyscy kiwają przecząco głową. Cornelia akurat wraca z pokoju i dosiada się do nas. – Idę na chwilę na taras.
                Jest wilgotno. Wiem, że zaraz mi się kędziorki pojawią na głowie. I będę pudlem. Ale kij z tym. Już nie muszę rżnąć damy. Zapalam fajkę i zaciągam się. Po chwili słyszę kroki. Andreas staje obok mnie. Podaję mu paczkę, ale ten chwyta moje palce w swoje i zaciąga się tym odpalonym. Higieniczne. Nie powiem.
- Nie chcę jebać dymem – czyli w nim też drzemie niegrzeczny chłopczyk. Super!
- Co cię gryzie Andreasie?
- Twoja siostra daje mi do zrozumienia, że mnie nie chce.
- Moja siostra sama nie wie czego chce. Taka jest prawda.
- Kręci się obok niej ktoś? – i co ja mam ci odpowiedzieć?
- Nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo – trudno. Może się uda najpierw ich zeswatać. Zanim to wyjdzie na jaw.
- A ty? – zaskakuje mnie. Wyglądam na taką co kogoś ma?
- Singielka.
- A to dziwne! Wyglądasz na taką, co się nie może opędzić od kolesi – chichocze. Serio?!
- Zainteresowałeś mnie. Dlaczego tak myślisz? – będę drążyć temat. Niech mi powie prawdę.
- Jesteś ładna, zadziorna, wbrew pozorom sympatyczna! Mój kolega byłby szczęśliwy, gdyby mógł cię poznać! – oho! Swatka mu się włączyła. Zastanawiam się czy iść na to. Bo jak już powiem A, to trzeba będzie powiedzieć B.

- W sumie co mi szkodzi? Okej – zgadzam się. I mam w dupie co będzie dalej.



***

Dzisiaj trochę krócej. 
Muszę się Wam pochwalić :P
Otóż nie było mnie tutaj dawno, ponieważ...
we wtorek zostałam INŻYNIEREM! :D
(kocham AGH <3).
Wszystko podporządkowałam nauce i obronie. Cel nr 3 osiągnięty :D Jedziemy dalej :D
Piszczcie jak Wam się podoba :D
Wszystkie zaległości nadrobię w weekend. W oczekiwaniu na nocne skoki :D
Do następnego! :D

9 sty 2016

Ruhpolding

Tina

                Ruhpolding. Dziura zabita dechami. W dodatku dostaję lekkiej klaustrofobii. Gdzie się nie obejrzę, tam z każdej strony góry… Siedzę rozwalona jak krowa do dojenia na sofie w recepcji i strzelam palcami z nerwów. Matka i ojciec rozmawiają z dyrektorem pensjonatu, w którym się mamy zatrzymać. To jacyś dobrzy znajomi. Nie wiem skąd. Oni poznają w ciągu roku miliardy ludzi i gdybym chciała wszystkich zapamiętać, to nigdy by mi się nie udało.
                Corni bawi się z Olim w jakieś zgadywanki. Uśmiecham się do nich i znowu wracam do strzelania palcami. Widzę ten potępiający wzrok mamy. Coś się we mnie budzi takiego beznadziejnie… No wredna się robię! Jakbym jeszcze bardziej chciała ją podkurwić. Skoro ona nie ma do mnie szacunku, co czemu ja mam mieć? Zawsze bardziej zajmowała się Corni i jej idealnym wychowaniem. Była po prostu bliższa jej samej. A ja wrodziłam się w ojca. Albo raczej w ojca za młodu. Bo teraz jest totalnie pod butem matki. Kocham brak ograniczeń. I wiem, że on też. I gdyby mógł to też wyrwałby się z jarzma obowiązków i spotkań biznesowych i wyjechał nad jakieś jezioro i połowił sobie w spokoju rybki.
- Zbieramy się dzieci – słyszę skrzek mamy. Serio, nie ma w okolicy apteki? Taka zaradna kobieta, a nie umie sobie poradzić z bólem gardła.
                Wstaję i biorę swoją walizkę oraz walizkę Oliego i idziemy schodami na pierwsze piętro. Tata otwiera  magnetycznym kluczem drzwi na końcu korytarza i przechodzimy do tej ekskluzywnej części hotelu. Dostaję klucz do swojego królestwa, pod numerem 13. Uśmiecham się do siebie. Mój ulubiony numer. Oli idzie z rodzicami do pokoju nr 8. Tam będzie miał swój osobny pokoik, a Corni dostaje 14. Czyli każdy zadowolony. Kiwam im głową, niespecjalnie słuchając kolejnych wywodów mamy i wchodzę do środka.
                Pokój jest mniej więcej tego rozmiaru co ten mój we Frankfurcie. Choć może odrobinę mniejszy. Wszystkie ściany w drewnie, po lewej stronie ogromne dwuosobowe łóżko, po drugiej stolik i wygodna narożna kanapa. W wazonie są świeże tulipany. Zostawiam walizkę na środku. Zaglądam do łazienki, której drzwi znajdują się po prawej stronie, zaraz obok kanapy. Spoko. Prysznic. Nienawidzę wanien. Wracam do pokoju i otwieram drzwi balkonowe. Musze przyznać, że mam fajny widok. Hotel leży na lekkim wzniesieniu, więc widzę więcej. Opieram się o barierkę i spoglądam w dół. Mają pięknie zadbany ogród. Gdyby mama tak dbała o nasz… Słyszę pukanie do drzwi. Podchodzę i otwieram je.
- Chodź coś zjeść – Corni uśmiecha się radośnie. Pcham walizkę w stronę szafy, którą zauważyłam kątem oka przed chwilą i wychodzę.
                Przy stole w jadalni, czekając na jedzenie, sprawdzam Facebooka. Mama już zdążyła dodać post, że spędzamy tutaj wakacje, że jest podekscytowana (ciekawe czym) i nas oznaczyć. Prycham na to, czym sprowadzam na siebie uwagę zebranych. Corni chociaż sprawdza pod stołem, a nie na widoku tak jak ja.
                Wiedeński sznycel, frytki i kufel piwa. Chyba jestem w domu! Przepyszny obiad ląduje przede mną. Muszę przyznać, że lepszego jedzenia nie widziałam i nie jadłam. Romina pewnie by mnie za to zabiła, ale nic na to nie poradzę.
                Po obiedzie wracam do pokoju. Mama mówi, że mamy odpocząć, bo jutro czeka nas przyjęcie, podczas którego ojciec ogłosi nowego wspólnika. Tutaj w Ruhpolding. Rozpakowuję się i po wszystkim kładę na łoże. Sprawdzam Facebooka, Instagrama, Snapchata, wiadomości, pocztę i przeglądam nawet serwisy plotkarskie. Po godzinie mam dość. Zegarek na ścianie informuje mnie, że jest kilka minut do osiemnastej. Nie myślę wiele. Ubiera się w krótką spódniczkę z czarnego opinającego materiału, biały T-shirt i na to zakładam czarną skórzaną kurtkę. Na nogach lądują białe trampki. Włosy w kok, makijaż poprawiony, torebka spakowana. Można iść w miasto. Jako, że nie ma co się afiszować, nie wychodzę na korytarz. Wychodzę oknem. Mam to przecież opanowane do perfekcji.
                Cicho udaje mi się zejść po balkonie i kratce, po której pnie się winogron. Poprawiam spódnicę i po cichu staram się obejść pensjonat. Mijając wejście główne zaczynam biec i dopiero przestaję, gdy skręcam do następnej ulicy. Nie wiem gdzie jestem, nie wiem gdzie iść, nie wiem co dalej. Czyli norma. Wklepuję Ruhpolding w Google Maps. Szukam na mapie jakiegoś klubu i gdy dostrzegam jakiś w pobliżu, od razu się tam wybieram. Trzeba się zapoznać z okoliczną ludnością. Żeby zostawić po sobie dobre wrażenie. Idę tak kilka dobrych minut i oczy mi się otwierają jak pięciozłotówki, gdy jestem na miejscu. Tak, zdecydowanie fajne miejsce. Płacę za wejściówkę i idę dalej.
                Siadam przy barze i zamawiam piwo. Nienawidzę drinków. Od razu rzygi podchodzą mi do gardła. Wódka to zło. Barman jest dość sympatyczny i przystojny i widzę, że będzie chciał rozwinąć trochę kontakt. Uśmiecham się zalotnie. Przecież potrafię to robić. Potrafię uwodzić i mieszać. Tylko do tego się nadaję.
                Po zamówieniu trzeciego piwa, coraz chętniej rozglądam się po klubie. Jest kilku przystojniaków, których chciałabym lepiej poznać, ale większość jest z towarzystwem. Trzeba poczekać na lepszy moment. Nie, że mnie tu nikt nie podrywa. Paru się dosiadło i próbowało zaproponować drinka, ale większość to zdesperowani abstynenci seksualni. I to raczej z musu niż z własnej woli.
                Około 23 robi się całkiem nudno. Rozmawiałam z kilkoma frajerami, ale jedyne na co miałam ochotę to ziewanie i sen. Sama. Ale wzięłam numery telefonów. Może się przydadzą. Płacę za alkohol i chcę się ulotnić z zatłoczonego i zadymionego miejsca. Nie wrócę tu. Poszukam czegoś lepszego. Przeciskam się przez wirujący w tańcu tłum, gdy nagle czuję ból i pieczenie. Po chwili dopiero dociera do mnie huk rozbijanego szkła. Spoglądam na swoją rękę. Jakaś pierdolnięta wariatka rozwaliła mi butelką ramię. Patrzę na nią i odpycham ją z całej siły. Ląduje na środku parkietu. Jest zupełnie pijana. Mam ochotę ją pobić, ale chyba nie chcę robić sobie renomy bokserki. Już menelka i zakała rodziny mi wystarczy. Jakiś kolo podaje mi wodę utlenioną, gazę i bandaż. Prowadzi mnie na zaplecze. Polewam sobie ranę płynem i po chwili tego żałuję. Boli jak cholera, ale muszę to zdezynfekować. Przykładam gazę i owijam bandażem. Jutro muszę iść do lekarza. Dziękuję facetowi i wychodzę z klubu. Wracam jakoś do pensjonatu i żałuję wyjścia dopiero przy balkonie. Muszę się jakoś wspiąć na górę, a to totalnie niemożliwe z tym gównem na ręce. Zaciskam zęby na dolnej wardze i wdrapuję się wyżej. Piecze. To nie jest ból. To jest jakaś masakra. Wchodzę wyżej i oddycham z ulgą dopiero, gdy wchodzę do pokoju. Zapalam światło i od razu wędruję pod prysznic. Mam nadzieję, że jakoś wytrwam do rana. Alkohol jeszcze trochę trzyma, więc liczę, że zasnę zanim przestanie. Po chwili kładę się i zasypiam…

~

Cornelia

                Słyszałam huk z pokoju obok. Wiem, że Tina znowu to zrobiła i wyszła na imprezę. Ja nie wiem jak ona potrafi w obcym mieście, wyjść w środku nocy na imprezę, upić się i wrócić całkiem w porządku do hotelu. Nie wstaję. Wiem, że doskonale da sobie radę. Na szczęście rodzice mają pokój trochę dalej, więc nie słyszeli jak przeklina pod nosem, gdy potyka się o stolik i tłucze wazon. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego jesteśmy tak różne. Przecież z jednego ojca i matki, prawie identyczne z wyglądu, a jednak zupełnie inne charaktery. Ja wiem, że ona cierpi z powodu tego, jak traktuje ją mama. Nie jest sprawiedliwa wobec nas. Wyładowuje na nas swoje chore ambicje z młodości, których nie spełniła, bo wcześnie zaszła w ciążę. Wiem, że tata nie jest naszym biologicznym ojcem. Że wziął pannę z dzieckiem, bo ją zwyczajnie kochał. Tina nie ma o tym pojęcia, bo jej zwyczajnie o tym nie powiedziałam. Podsłyszałam rok temu rozmowę rodziców. W sumie to kłótnię. Nie chcę wiedzieć co by było, gdyby tata się nami nie zajął. Nie chcę.
                Dalej nie mogę zasnąć, bo Tina jest wyjątkowo mało zainteresowana, że ktoś może chcieć spać. Przewracam oczami i postanawiam iść do jej pokoju. Ubieram szlafrok i puchate papucie. Pukam charakterystycznie, żeby wiedziała, że to ja, a nie jakaś rewizja.
- Stało się coś? – otwiera mi zmieszana. Nie chce mnie wpuścić, a to kompletnie mi już pachnie kłamstwem.
- Przecież wiem, że coś wykombinowałaś – tryb starszej siostry się załączył. Niechętnie wpuszcza mnie do środka. Widzę kilka kropel krwi i rozwinięty zakrwawiony bandaż na sofie. – Co ci się stało? – piszczę niemiłosiernie i spoglądam na siostrę. W momencie dostrzegam rozwalone ramię. -  Kto ci to zrobił?
- Nieważne. Z resztą sama nie wiem. Mam szkło w środku i próbowałam wyjąć, bo mało co, a wyłabym z bólu jak popierdolona – naprawdę ją boli, bo syczy przez zęby i przeklina bardziej niż zwykle.
- Musimy jechać do szpitala! – wpadam w jakąś nieopisaną panikę.
- Jak chcesz to zrobić? Po drugie piłam i nawet leków nie dostane przeciwbólowych – łapię się za głowę. Tina! Czemu ty musisz zawsze coś wykombinować?
- Nie interesuje mnie to. Nie pozwolę ci się wykrwawić – wybiegam z pokoju i poszukuję jakiejś apteczki na korytarzu. Znajduję jedną i od razu owijam jej rękę. – Ubieraj się – warczę na nią. Czemu ona musi być taka nieodpowiedzialna?
                Wychodzimy przez okno. To był jej pomysł, ale na lepszy nie wpadłam. Wiem, że cholernie ją boli. Jest twarda, ale ileż można?! Jedyny szpital w miasteczku jest oddalony spory kawałek stąd. Oczywiście idziemy pieszo. Wchodzimy na izbę przyjęć i od razu biegnę po pielęgniarkę. Ta zabiera w momencie Tinę i znikają za drzwiami. Siadam na korytarzu. Nie boję się krwi. Przecież chciałam iść na medycynę. Chodzi o to, że… Jestem na nią wściekła. Na kłopoty zawsze Corni. Zawsze. Jakbym zastępowała jej matkę. Prostuję się. Mam taki chory nawyk z dzieciństwa.
- Można panią prosić? – pielęgniarka woła mnie do sali. Wstaję przerażona i wchodzę za nią. Lekarz ogląda prześwietlenie Tiny i zaraz weźmie się za wyciąganie szkła z ręki. Nie wygląda to dobrze. Skrzywiam się mimowolnie. – Musimy wypełnić trochę papierkowej roboty, a pani siostra nie jest w stanie się skupić – kiwam głową. Nie patrzę więcej na siostrę. Najchętniej bym usiadała zamiast niej i pozwoliła sobie wyciągać do z ręki.
                Kilkanaście minut później lekarz kończy i pielęgniarka owija ramię Tiny. Jest wykończona. Widzę to po niej. Dziękuje lekarzowi i pielęgniarce i wychodzi z sali. Widzę, że musi odetchnąć. A ja dalej tonę w papierkach. Kto by pomyślał, że ubezpieczenie nie jest ważne od tygodnia. Myślałam, że mama się tym zajęła. Muszę coś wymyślić, zanim się dowie i do reszty zacznie się mścić na Tinie.

~

Andreas

                To był najgłupszy pomysł Jakoba. Nigdy więcej nie pójdę z nim na imprezę! Wstydu mi narobił przy tylu fajnych dziewczynach… Jeszcze muszę prowadzić gamonia przez pół miasta, nawalonego jak świnia, na płukanie żołądka. Mówiłem mu, żeby tego nie pił. To nie! Chojrak! A teraz to ja najbardziej na tym cierpię. Imprezy w Ruhpolding go najgłupsze pomysły. Nigdy więcej!
                Prowadzę tego kretyna do okienka na izbie przyjęć. Każą mi zaczekać, bo wyciągają szkło z ręki innej imprezowiczce. Super! Nie tylko Werner się napierdolił. Wywracam oczami. Chcę już jechać do domu. Do mojego cieplutkiego łóżeczka. I spać.. Długo!
- Pan Werner – słyszę miły głos pielęgniarki. Prowadzę go pod drzwi i dalej twierdzi, że pójdzie sam. W drzwiach mija mnie drobna szatynka, z owiniętym ramieniem. Nie patrzy na mnie, tylko idzie przed siebie. Drzwi się zamykają, a tamta siada na jednym z kilku wolnych krzeseł. Postanawiam także usiąść. Pewnie trochę potrwa zanim go postawią na nogi.
                Siadam na drugim końcu poczekalni i obserwuję dziewczynę. Chyba wyczuwa mój wzrok, bo słyszę jak wzdycha ciężko. Otwiera jedno oko i patrzy na mnie.
- Nie masz lepszych zajęć po nocach, tylko oglądanie nawalonej, posranej z bólu dziewuchy? – uśmiecham się pod nosem. Zadziorna.
- Nie. Mój nawalony jak świnia kumpel jest na płukaniu żołądka i chcąc, czy nie chcąc muszę na niego czekać – wiem, że gówno ją to obchodzi. Ale jakoś mi to zwisa. Zamyka oczy i bierze głęboki wdech. Wstaje i podchodzi. Siada obok i podaje mi dłoń.
- Tina – nie uśmiecha się, nie patrzy na mnie, tylko podaje dłoń i mówi. Chyba serio ją boli.
- Andreas – chwytam ją i lekko potrząsam. – Może powiem, to dadzą ci jakieś środki przeciwbólowe?
- Boli cię coś? Przeciwbólowe i alkohol? Równie dobrze, mogłabym sobie ścielać łóżko na OIOMie – prycha.
- Na kogo czekasz?
- Siostra uzupełnia papierki. Matka frajerka zapomniała nas ubezpieczyć. Chyba tak bardzo się podjarała przyjazdem tutaj.
- Jesteście na wakacjach?
- Coś w tym rodzaju – nie mówi mi wszystkiego. – Czym się zajmujesz? – pyta. Więc istnieje ktoś w tym kraju, kto nie wie kim jestem! Uśmiecham się szeroko. Już ją lubię.
- Jestem… Właściwie to poszukuję inspiracji do studiów – nie będę się przyznawał. Po co jej to? I ja trochę się uwolnię od łatki TEGO Andreasa Wellingera.
- To tak jak ja. Tyle, że ja nie poszukuję – serio jest niesamowita. Drzwi się otwierają i spoglądam, czy to aby nie przypadkiem Jakob, ale nie. To piękna blondynka, w mega obcisłych jeansach i wyciągniętym rozpinanym swetrze. Identyczna jak Tina. Bliźniaczki!
- Możemy iść. Wszystko załatwione – podchodzi do nas, a ja ledwo łapię oddech. Tina to zauważa.
- Poznaj Andreasa – mówi szybko. – Moja siostra Cornelia. Tak bliźniaczka – dodaje, widząc moją minę. Ale zupełnie nie zgaduje, czemu jestem tak… Zaskoczony? Nie… Oczarowany. Piękną panną Cornelią.
- Miło mi – ściskam jej dłoń. Ma piękną gładką skórę, której aż chce się dotykać. O matko!
- Lecimy. Niedługo świta, a matka mnie zabije, że cię wyciągnęłam z hotelu w nocy.
- Miło mi było poznać – mówię w stronę obu. Tina uśmiecha się lekko, za to Cornelia kompletnie mnie ignoruje. Co ja takiego zrobiłem?!

~

Tina

                Moja siostra jest idiotką. Przecież ten koleś był przystojny! Zaraz, jak on miał na imię? Adrian? Coś na A. Nieważne z resztą! Moja siostrzyczka i tak woli tego swojego amancika z Frankfurtu. Pan biznesmen… Fuj! On jest okropny i obrzydliwy. Ma dużo kasy. Naprawdę dużo. Nawet tyle na oczy nie widziałam, choć nasza rodzina do biednych nie należy. Typowy jedynaczek. Friderick Toller. Okropny kutasiarz. Nie pałamy do siebie miłością. Corni jakoś to akceptuje. Jakoś. Nie rozumiem jej. Przecież on z nią jest, po to żeby kogoś miał. Nasi ojcowie się przyjaźnią. Prowadzą razem firmę. To Toller miał otwierać z nami filię tutaj, ale coś mu wypadło… Ta, chyba on z rytmu… Tata znalazł tutaj jakiegoś dzianego gościa i tak oto wylądowaliśmy na tym zadupiu. Swoją drogą, skoro taka akcja na sam początek wyjazdu to co będzie dalej?
                Leżę w łóżeczku i patrzę w sufit. Myślę o tym kolesiu z szpitala. I o tym jak patrzył na Corni. Gdyby ich tak może zeswatać? Przecież to nie głupi pomysł. Przystojny, chyba nawet ma jakąś pozycję społeczną, więc matka by się nie przypierdzielała, szczupły, wysoki… Idealny dla Corni! Ale nieee! Panna Cornelia woli swojego zarozumiałego Fridericzka. Mimo wszystko ogromnie mnie kusi, żeby ją zapoznać bliżej z panem szczupłym i wysokim. Ale gdzie ja do cholery go znajdę? Przecież nie wiem jak się nazywa, co robi, gdzie mieszka? Nieee. Zdecydowanie będę musiała się zagłębić w jego temat.

                Patrzę na owinięte ramię. Boli. Boli jak cholera. I jak ja dzisiaj się zaprezentuję na tym obiedzie? Mają przyjść nowi inwestorzy. Małżeństwo i ich dzieci… Już się cieszę na ten moment. Rozhisteryzowane rozpieszczone bachory, biegających bez celu po całym hotelu i ja z Corni jako niańki. Plus Oli do kompletu. Nie mogło to małżeństwo przyjść same? Nie wiem. Nie rozumiem. Czuję jak oczy mi się kleją. Jest 5:34. Czas spać.

***

Jest jedyneczka :) Mam nadzieję, że się spodoba :)
Miała być radość, że nie trafimy na Francję, a jednak Francja. Ale damy radę!  
Szkoda, że ten TCS tak szybko minął. Fajnie było :D A tu trzeba wracać do rzeczywistości (padaczka coraz większa :P )
Do następnego :D



2 sty 2016

Prolog

*****

- Martina pośpiesz się! – skrzeczący głos mojej matki nie daje mi spokoju od kilku minut. Rozchorowała się w środku lata i wszystko zostaje na mojej głowie. Od kiedy ojcu ubzdurało się, że potrzebuje rozbudować firmę, nie robimy nic, tylko otwieramy nowe filie na różnych zadupiach.
                Mój ojciec, Wolfgang Kirch, jest znanym przedsiębiorcą i filantropem. Prowadzi firmę, produkującą i sprzedającą sprzęt sportowy. Głównie narciarski, ale zdarzają się wyjątki jak ten do piłki ręcznej. Matka, Sabine, jest prawą ręką ojca. A właściwie wrzodem na dupie, który umiejętnie wydaje jego pieniądze na luksusowe, niepotrzebne, gadżety do domu czy ogrodu. Wspominałam, że mamy dwa domy? Jeden tutaj, na przedmieściach Frankfurtu, a drugi w Barcelonie. Zwykle wakacje spędzamy właśnie tam. Ale nie w tym roku.
                Tata wybrał sobie nową lokalizację. Ruhpolding. Nie wiem co go skusiło, żeby jechać na sam koniec Niemiec, ale jeśli on coś postanowi to koniec. Pewnie myślicie, że jestem bogatą córeczką tatusia, której się w dupie poprzewracało od pieniędzy. Otóż nie!
                Mam na imię Martina. Ale nienawidzę tego imienia, więc skracam je do Tina. Moja matka doskonale o tym wie i specjalnie zwraca się do mnie pełnym imieniem. Co jej nie pozwoliło nazwać mnie Lilly? Albo Magdalena? Martina… Za to moja starsza siostra ma przepiękne imię Cornelia… Nie to, że nienawidzę swojej siostry. Kocham ją bardzo mocno i wiem, że mogę na nią liczyć w każdym momencie. W każdym! A jest starsza zaledwie o 2 minuty. Tak, jesteśmy bliźniaczkami. Mamy jeszcze młodszego brata Olivera. Dziecko z przypadku i niepohamowanej ochoty na seks moich rodziców, podczas wakacji w Tajlandii. Jakieś było jej zaskoczenie. Ale kocham braciszka bardzo mocno. Najsłodsze dziecko na Ziemi!
                Schodzę na parter po wielkich, krętych, marmurowych schodach. W holu stoi kilka walizek. Francys, nasza pomoc domowa stoi grzecznie w uniformie i uśmiecha się do mnie. Chyba jedyna, poza Corni i Olim, która mnie lubi w tym domu.
- Jak ty wyglądasz?! – kolejny skrzekot matki rozlega się po olbrzymim pomieszczeniu. Owszem. Wyglądam zupełnie nie tak jak mama chce. Jeansowe ogrodniczki, trampki i biała koszulka to chyba nie jest odpowiednie połączenie dla mojej pedantycznej, wszechwiedzącej matki. Nie miejcie mi za złe, że wypowiadam się o niej w ten sposób, ale… Ona nigdy nie traktowała mnie jak równą swojej siostrze. Wręcz na każdym kroku pokazuje mi, że jestem głupsza, gorsza, nie mająca celu w życiu. Chyba, że uprzykrzanie jej życia.
- Mamo, jest lato, gorąc, chyba dobrze, że ubrałam się tak, by nie upocić jak dzika świnia…
- Kiedy Ty wreszcie dorośniesz… - tak wiem. Mam 22 lata i powinnam zachowywać się odpowiednio na swój wiek… Bla, bla, bla.
- Daj jej spokój – olśniewająca Corni schodzi po schodach. W włosach ułożonych w piękne fale, sukience w kwiaty, podkreślającej jej atuty, sandałkach na koturnie i delikatnym makijażu… Spoglądam kątem oka na swoje odbcie w lustrze w holu. Włosy spięte w niedbały koczek na czubku głowy, mocny makijaż oka… No tego mama nie oczekuje od następczyni fortuny Kirchów… Ona by chciała, żeby jej dzieci prezentowały się jak damy. Ale ja nie umiem rżnąć damy! Ja nienawidzę rżnąć damy!
- Nie broń jej! Przynosi tylko wstyd naszej rodzinie – wywracam oczami. Już mnie przestało to ruszać. Zdałam przecież maturę (za 3 razem, ale nie że jestem tempa, tylko 2 razy nie poszłam, bo mnie mama wkurwiła), na studia nie idę, bo nie ma sensu. Corni się kształci za nas dwie.
- Uspokój się mamo! Ona jest dużo inteligentniejsza niż ci się wydaje – Corni chcąc nie chcąc wchodzi na wojenną ścieżkę z mamą.
- Możecie chociaż raz udawać, że wszystko gra? – tata wychodzi z gabinetu. Zaraz za nim biegnie Oli i podbiega do  mnie. Biorę go na ręce i kręcę dookoła. Jest bardzo drobny jak na pięciolatka, ale cóż. Wszyscy jesteśmy dość szczupli.
- Mama zaczęła… Jak zwykle – prycham, bawiąc się z braciszkiem.
- Francys, poproś Alberta. Niech spakuje nasze bagaże – odzywa się tato. Czasem mnie denerwuje, że wszyscy coś za nas robią. Czasem chciałabym pozmywać po kolacji czy ją przygotować. Ale wszelakie próby łamania zasad mamy, są karane jej wrzaskami i jakimiś chorymi insynuacjami. Widzą mnie jako tą zbuntowaną, niegrzeczną, nieposkromioną. Zakałę Kirchów. Tą która jest głupia, której nie obchodzi edukacja. Tylko imprezy, znikanie po nocach i brak szacunku do najbliższych. Ale ci co mnie znają, wiedza, że taka nie jestem. Ja sama wiem jaka jestem, a to chyba najważniejsze.
                Chwilę później wsiadamy do Vana. Gregor, nasz kierowca, ma nas zawieźć do pensjonatu w Ruhpolding, w którym się zatrzymamy przez najbliższe dwa tygodnie. A my z Corni będziemy się głupawo uśmiechać przy ludziach 40+, ubrane w kolorowe sukieneczki i wystrojone jak lalki Barbie w pudełkach na półkach sklepowych. Ale jakoś wytrzymam. Nie mam wyjścia…

***

Witam! ;D
Oto kolejny efekt mojej chorej wyobraźni i fascynacji obecnym sezonem skoków.
Ja chyba nigdy z tego nie wyrosnę. Nawet nie chcę :D
Będzie krótko, ale intensywnie.
Serdecznie zapraszam na kolejne rozdziały. Pojawi się kilka interesujących postaci :D


czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))