29 gru 2016

Walka z rzeczywistością

Andreas:

                Grudzień. Połowa grudnia właściwie. Moje mieszkanie. A jeśli jestem w połowie grudnia, w weekend w mieszkaniu to oznacza tylko jedno. Nie mam formy.
                Spędzam kolejny weekend na oglądaniu przyjaciół skaczących tym razem w Engelbergu. To miał być mój sezon. Mój, bo miałem wrócić. Pokazać na co mnie stać. Że moja forma z początku startów w PŚ nie była przypadkiem. Ale chyba mi się wydawało.
- Długo będziesz tak siedział? – Lena pojawia się w progu salonu i patrzy na mnie z politowaniem. Jest już w piątym miesiącu i brzuch zaczyna być widoczny. Zaraz wszyscy zaczną pytać. Mama już coś podejrzewa, bo chciała byśmy się pojawili na obiedzie.
- Dopóki się nie skończy – wzdycham ciężko. Owszem, nie patrzę z przyjemnością na to, ale nie oznacza, że przestanę być dobrym przyjacielem dla chłopaków. Przecież nadal się kontaktujemy i kumplujemy, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym zachowywać się jak obrażone dziecko.
- Jesteś nie do zniesienia! – słyszę jej złość. – Człowiek się stara, skacze obok Ciebie, próbuje Ci dogodzić, a Ty nadal jesteś wrzodem na tyłku!
- Wiesz, że próbuję… - chcę się tłumaczyć, ale mam pierdolony mętlik w głowie. Okropny, przebrzydły mętlik w głowie.
- Ale średnio Ci wychodzi – prycha. – Wiem, że dziecko to nie jest to co Ci było potrzebne, ale mógłbyś jednak się ogarnąć. Od kiedy wiesz, zachowujesz się jak obrażona panienka!
- Bo może mnie to przerasta?! – wstaję i patrzę na nią z mordem w oczach.
- Ślub za miesiąc. Lepiej się ogarnij – rzuca i idzie do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że mało nie wylatują z futryny.
                Sam zabieram telefon, wkładam trapery i kurtkę i wychodzę. Muszę odreagować…

~

Cornelia:

                Im więcej czasu spędzam w Berlinie, tym bardziej wiem, że powinnam wrócić do Frankfurtu. Nie chcę spędzać kolejnych świąt z dala od rodziny. Tęsknię za tatą, Olim i przede wszystkim Tiną. Tiną, która kompletnie sobie nie radzi.
                Tata opowiada mi jak snuje się po domu i próbuje wydobywać z siebie uśmiech. Pracuje w firmie taty, odciąża go, ale to nadal nie pozwala jej to na jakikolwiek powrót do rzeczywistości.
                Często rozmawiamy wieczorami i próbuję ją jakoś odwrócić od chęci rozpłakania się na myśl o Andreasie. Zwłaszcza, że Lena, bezczelnie, wysłała Tinie zaproszenie na styczniowy ślub. To ją kompletnie rozbiło. A już wyglądało na to, że się pozbiera, że da radę. Zablokowała numer Andreasa po tym, jak próbował się do niej dobijać. Nie ma z nim kontaktu i to chyba dobrze. Skoro zdecydował się na ślub z tamtą dziewczyną, to chyba nie ma o czym rozmawiać.
                Wychodzę z kuchni i spoglądam na Eliasa zakopanego w tonie papierów. Nie wiem jak jego szef mógł doprowadzić do takiego burdelu… Przytulam się do jego pleców i całuję czule kark.
- Pomóc Ci? – pytam cicho.
- Nie kochanie – odpowiada słodko. Uśmiecha się przy tym tak pięknie.
- Może jednak?
- Odpocznij, póki Robi śpi – tu ma rację. We Frankfurcie Robi został jakiś zastrzyk energetyczny i jest totalnie nie zmordowany. Gania jak oszalały po całym domu i woła o dziadka, wujka czy ciocię. – Powinienem chyba przyjąć propozycję Twojego ojca… - dodaje ciszej.
- Jasne, że powinieneś – tata zaproponował Eliasowi przejście do naszej rodzinnej firmy. Moglibyśmy się przeprowadzić, a mój mąż miałby stabilną, pewną i mniej stresującą pracę.
- Ale to takie mało męskie… Żerować na łasce teścia…
- To jest męskie. Bo jak mam być szczera, to nie ma nic bardziej męskiego niż umiejętność logicznego myślenia – mierzwię jego włosy.
- Zgodzić się? – odwraca się do mnie przodem i sadza na swoich kolanach. Obejmuję go za szyję i przylegam do jego czoła.
- Byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie – dodaję nieśmiało.
- Chyba postanowione – odpowiada, po czym łączymy usta w czułym pocałunku.
                Po południu dzwonię do siostry. Odbiera dopiero za trzecim razem, powodując lekkie zdenerwowanie.
- Co się dzieje, że nie dobierasz? – mówię zmartwiona.
- Pakuję się. Rozmawiałam z tatą po obiedzie i jest źle. Muszę wrócić do Ruhpolding… - wzdycha ciężko.
- Na pewno nie poradzą sobie bez Ciebie?
- Wiesz, że tata nie posyłałby mnie tam, gdyby nie musiał.
- I co? Tak po prostu wrócisz i będziesz pracować z tym erotomanem i uciekać od młodego?
- Zrobię co moje i wracam tutaj.
- Jechać z Tobą?
- Oszalałaś?! – piszczy. – Przypominam Ci, że Ruhpolding jest na drugim końcu kraju…
- Wiem – nie przemyślałam tego. Ale nic na to nie poradzę, że chcę pomóc siostrze…
- Ale dziękuję za propozycję. Wiem, że mogę na Ciebie zawsze liczyć – robi mi się cieplej na sercu.
- O której jedziesz?
- Za dwadzieścia minut. Nie chcę przyjeżdżać po nocy.
- Zadzwoń jak przyjedziesz – proszę.
- Możesz być pewna, że dowiesz się pierwsza – czuje, że się uśmiecha. Rozłączamy się, a do pokoju wbiega mój mały rozrabiaka.
- Mama – podchodzi do mnie i wyciąga rączki w moją stronę. Biorę go na ręce i robię mu samolocik. Śmieje się głośno, a moje serce podskakuje jeszcze mocniej. Kocham tego małego człowieczka z całego serca. Po kilkunastu minutach wygłupów, mały pada na naszym łóżku i nie ma z nim kontaktu. Chyba pierwszy raz zmęczyłam go do tego stopnia.
- Rozmawiałem z Twoim tatą… - Elias wyciąga mnie z sypialni i przymyka drzwi.
- I?
- Możemy wrócić do Frankfurtu, choćby zaraz.
- Jesteś pewien? – chcę, żeby był pewny. Nie chcę, żeby żałował.
- Jak tego, że chciałem Ci się oświadczyć, od kiedy Cię spotkałem wtedy na ulicy – całuje mnie, a mój brzuch wykręca fikołki.

~

Tina:

                Ostatni miesiąc był całkiem w porządku. Dopóki nie dostałam tego pierdolonego zaproszenia, na ten pierdolony ślub, który odbędzie się za pierdolony miesiąc. Cudownie…
                Szczególnie cudownie poczułam się, gdy tata poprosił mnie, bym pojechała do Ruhpolding walczyć o naszą firmę, bo Wellinger rujnuje ją doszczętnie, nie mogąc sobie poradzić z pożądaniem do młodszych idiotek, które lgną do niego, myśląc, że przez to zbliżą się do jego pieniędzy, których przecież nie ma, lub do jego młodego, przystojnego synulka, o którego dziecku i zbliżającym się ślubie nikt nie wie. Aż zdziw, że to jeszcze nie wypłynęło. Zwłaszcza, że jego forma, delikatnie mówiąc, jest do dupy. Serce mnie bolało jak patrzyłam na tego zmarnowanego, smutnego, rozkojarzonego patafiana, który wygrał moje serce cztery lata temu. Gdzieś cząstka mnie wiedziała, że to moja wina, ale nie chciałam tego dopuścić do swojej głowy. Usunęłam się, więc koniec tematu.
                Z taką też myślą jadę na południe Niemiec. Przecież mam tutaj posiedzieć do świąt i ogarnąć ten burdel, którego narobił. Tata tak bardzo mi ufa, a co jeśli mi się nie uda? Bo przecież ostatnio nie wychodzi mi nic. Kompletnie.
                Około dwudziestej zjawiam się w tym jakże znaczącym dla mnie miejscu. Otwieram garaż, parkuję moją kochaną polówkę i wchodzę do domu bocznym wejściem i zastaję lekki bałagan. No tak, przecież pakowałyśmy się w biegu.
                Siadam na lekko przykurzonej kanapie i rozglądam się po moim mieszkaniu. Gdzieś w sercu ucieszyłam się na powrót tutaj. Lekko, ale się ucieszyłam. Przypominam sobie, że w mojej lodówce znajduje się pewnie kilka spleśniałych rzeczy i niedopita woda. Cóż, można zaczynać nowe życie. Po raz kolejny.
                Od razu wsiadam z powrotem do samochodu i jadę do mojego, jakże ukochanego, supermarketu. Wiem, że mam zaledwie kilka minut, bo zaraz zamykają. Biorę wózek i szybko wkładam do koszyka potrzebne rzeczy. Nie ma tego wiele. Jutro pewnie przyjadę ogarnąć coś lepiej przygotowana.
- Wróciła pani? – pyta mnie jednak z dobrze mi znanych ekspedientek. Fakt, ona jest tak zorientowana w sytuacjach mieszkańców Ruhpolding, że mogłaby spokojnie napisać kilka biografii.
- Odpoczęłam i czas wrócić do obowiązków – odpowiedziałam, łudząc się, że to jej wystarczy.
- A co panią tak zmęczyło? Praca z panem Wellingerem? – zaczynam się denerwować.
- Myślę, że obie wiemy jaki to jest absorbujący człowiek… - krzywię się.
- Jeszcze chce pani o coś zapytać? – odzywa się ktoś niepytany. I po chwili orientuję się kto to jest. Wywracam oczami, płacę za zakupy i wychodzę bez słowa, mijając tak dobrze mi znaną osobę.
                Idę szybko do samochodu, żeby nie powiedzieć, że biegnę, gdy czuję uścisk na moim ramieniu.
- Czego kurwa chcesz?! – pytam z wyrzutem. Te piękne ciemnobłękitne oczy wpatrują się we mnie z nieukrytym żalem i bólem.
- A jak myślisz? Niby taka cwana, odważna, a głupiej babie w sklepie się odgryźć nie umiesz! – wybucha.
- Pewnie! Krzycz na mnie! Tylko to potrafisz!
- Ty też! Bo wszystko co złe w Twoim życiu, to moja wina!
- A po jaką cholerę wysłałeś mi to pieprzone zaproszenie? Naprawdę łudzisz się, że mogłabym przytaszczyć swój zad na ślub?
- Nie chciałem nikogo zapraszać! Tym bardziej Ciebie – wytrzeszczam oczy. Odwracam się i chcę wsiąść do samochodu, gdy obraca mnie przodem do siebie i chwyta za ramiona. – To nie miało tak zabrzmieć…
- Oooo, ja doskonale wiem, jak to miało zabrzmieć.
- Naprawdę myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz? – chwyta moją twarz w dłonie. Tęskniłam za tymi dłońmi. Za ich delikatnym dotykiem. Przymykam oczy i walczę z sobą, by się na niego nie rzucić.
- Myślę, że tak to zabrzmiało.
- Nie chciałem Cię katować tym widokiem. Jesteś dla mnie zbyt ważna, żeby oglądać ten cyrk – obejmuje mnie ramionami i przytula się do mnie. Chwilę się buntuję, ale poddaję się temu wyczekiwanemu dotykowi. Czuję się bezpieczna. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Dlaczego więc zgodziłeś się na wysłanie tego zaproszenia? – szepczę mu do ucha.
- Nalegała, by koniecznie zaprosić moją przyjaciółkę, u której spędziłem noc – odpowiedział, gładząc mnie delikatnie dłonią po plecach.
- Chyba jej nie po… - odsuwa się ode mnie i piorunuje wzrokiem. – No to dobrze – chichoczę. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak beztrosko i bezpiecznie.
- Tęskniłem… - wzdycham ciężko.
- Jadę do domu. Dopiero przyjechałam i muszę się rozpakować.
- Zostajesz?
- Muszę ratować firmę… -  głupio mi mówić to przy nim. W końcu chodzi o niekompetencję jego ojca.
- Wiem co Ci zrobił. Albo przynajmniej próbował – dotyka mojego policzka. – Obiecuję, że już więcej Cię nie tknie.
- Jak? Przecież…
- Będę Ci pomagał – dodaje z rozbrajającą szczerością.
- Masz trenować – odparłam ostrzej. – Widziałam co się z Tobą dzieje…
- Wróciłaś. I mnie nie odtrącasz. Nie będzie lepszej motywacji – odpowiada i uśmiecha się szeroko. – Jeśli obiecam, że wezmę się do roboty, a Ty mnie nie zostawisz i pozwolisz pracować w firmie, to będę miał siłę.
- Jesteś najdziwniejszym facetem jakiego w życiu spotkałam.
- Z Twoich ust to komplement. To co? Jutro o 9 przed filią? – chyba uda nam się jakoś połączyć współpracę, bez podtekstów.
- Dobrej nocy. Zachowuj się – całuję jego policzek i wsiadam do polówki.
                Rankiem budzę się w lepszym nastroju i z miliardem nieodebranych połączeń od taty i Corni. Oddzwaniam do nich, zapewniam, że żyję i wszystko w porządku i ogarniam się. Chcę zmierzyć się z kłopotami. Zwłaszcza, że będzie przy mnie Andreas. Ubieram się, czeszę włosy w warkocz, delikatnie maluję, jem śniadanie i jadę.
                Andreas już jest. Siedzi w samochodzie i rozgląda się na boki. Uśmiecham się na ten widok. Parkuję obok i macham mu. Od razu wysiada i zadowolony zjawia się obok mnie.
- Cześć piękna – pukam się w czoło, ale mnie też uśmiech nie znika z twarzy.
- Jest już?
- Przed chwilą wchodził. Ale nie widział mnie.
- Czyli jest podkurwiony – od razu tracę entuzjazm. Nie tak wyobrażałam sobie powrót, ale dam radę.
- Zablokowałaś mój numer? – chwilę zastanawiam się o czym on mówi, ale ma rację. Od razu zmieniam ustawienia. – Lepiej – przekraczamy próg i po chwili czuję, że chwyta moją dłoń. Chcę ją wyrwać, ale po co? Po co okłamuję nas, że to nie ma znaczenia?
- Hermann? – zaczynam. Od razu pojawia się w przedsionku.
- Wróciłaś… - prycha. – Z obstawą nawet – dodaje złośliwie na widok syna.
- Trzeba ratować firmę. Oboje wiemy czemu – odpowiada kąśliwie.
- Skoro jesteś taka mądra, to ratuj. Ja nie mam tu czego szukać – odzywa się zdenerwowany i wychodzi, uprzednio trzaskając drzwiami.
- Już? Mamy go z głowy? – Andi jest tak samo zaskoczony jak ja.
- Gdzie jest Rita? – pytam. Dzwonię do niej, ale numer jest zajęty. Próbuję jeszcze kilka razy, ale to na nic. - Coś się tu wydarzyło…
- Pojedźmy do niej. Tak będzie najlepiej.
- Miałeś iść na trening – patrzę na niego zdenerwowana.
- Nie ucieknie mi. A chcę to załatwić z Tobą – chwilę się uspokajam, żeby mu czegoś nie odpowiedzieć.
                Wychodzimy z budynku, gdy Andi spogląda przed siebie, wyraźnie zaciekawiony.
- Co jest? – wsiadam do jego Audi i patrzę na niego.
- Lena wyraźnie gdzieś pędzi… Ciekawe po co – odpowiada niemrawo. - Mówiła, że dzisiaj zostaje w domu, bo się źle czuje – dodaje, widząc mój pytający wzrok. – Chodź – wyskakuje wręcz z tego samochodu.
- Ale po co? Będziesz ją śledził? Zwariowałeś…
- Tina… Obojgu nam zależy, żeby wiedzieć na czym stoimy – podchodzi do mnie i chwyta moją dłoń. Długo myślę nad jego słowami, ale wiem, że ma rację.
                Idziemy kilkanaście metrów za brunetką i widzimy jak podchodzi do kobiety siedzącej na ławeczce w środku parku. W sumie pierwszy raz widzę Lenę na oczy. Kobietę, która przez 3 lata zajmowała miejsce obok faceta mojego życia. Który właśnie teraz stoi obok mnie i obejmuje mnie ramieniem, śledząc swoją narzeczoną. Dziewczyna siada obok i odbiera od niej jakąś kopertę.
- Pierwsze USG jakie znalazłem było w takiej żółtej kopercie…

- Nie wymyślaj już – wywracam oczami. Ale potem widząc białą kopertę, którą Lena podaje kobiecie, zaczynam mieć inne zdanie na ten temat…

*****

Się porobiło, co?
Nie przedłużam. Tutaj też niedługo kończę.
Co sądzicie? Kłamie czy nie?

Dzisiaj zaczynamy TCSa, więc od rana chodzę zadowolona i uśmiechnięta od ucha do ucha.
Oby było fajnie :D

Zapraszam na epilog historii o Tande.
Do następnego ;)

22 gru 2016

Akceptacja

Tina:

                Czekam przed gabinetem Claudii i mam ochotę się rozpłakać. Nie radzę sobie. Nie wiem jak kuźwa dałam sobie radę i po prostu odeszłam. Serce mi pękało, ale nie było lepszego wyjścia. Wyjrzałam jeszcze przez okno, zaraz po przyjściu i zobaczyłam, że tłumaczy coś nerwowo brunetce i jakiemuś facetowi. Ona to pewnie Lena. Podczas mojego pobytu tutaj o dziwo nigdy jej nie spotkałam. Może i dobrze? Uniknęliśmy dziwnych sytuacji… Obok niej musiał stać Tom. Ten chyba trener… Po jaką kurwa cholerę on przylazł?! Po co?!
- Tina? – mama Andiego zaprasza mnie do gabinetu. Na dodatek pracuję z praktycznie całą jego rodziną.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale Hermann bardzo nalegał na te dokumenty i…
- Nie tłumacz się dziecko. Powiedz mi lepiej coś o sobie… - wytrzeszczam oczy. A po cholerę?
- Nic ciekawego. Skończyłam pierwszy stopień studiów i niejako wróciłam do Ruhpolding, bo tata mnie poprosił o przejęcie jego obowiązków…
- Wróciłaś. Więc tutaj byłaś – o co tu chodzi?
- Byliśmy tu na wakacjach. Jeszcze całą rodziną. Cztery lata temu…
- Hmm… Więc pewnie poznałaś ówczesną żonę mojego byłego męża? – o Olivię chodzi?
- Tak. Była u nas, chyba dwa razy, na kolacji… A o co chodzi, jeśli mogę spytać?
- Chciałam… Wiem, jak to zabrzmi. Będziesz mnie miała za idiotkę, ale… - bierze głęboki oddech. – Mogłabyś przypilnować trochę Hermanna? – ta rodzina jest zdrowo pojebana…
- To chyba nie należy do moich obowiązków…
- Wiem, ale tu nie chodzi o jakieś uczucia. Dobra, powiem bez ogródek – wzdycha po raz kolejny. – Po rozwodzie ze mną, podzieliliśmy się majątkiem po połowie i płacił alimenty na dzieciaki. Kiedy ożenił się z tą blond lafiryndą, nie podpisał intercyzy i wycyckała go prawie do zera. Od jakiegoś czasu ta filia to jedyne co ma… - to dlatego się do mnie przystawia… Chce przejąć część majątku i się odkuć! Co za podła świnia!
- Nadal nie rozumiem, gdzie miałaby się zacząć moja rola…
- Jeśli pojawi się obok niego jakaś kobieta, daj mi znać. Muszę przypilnować, by nie zrobił sobie krzywdy. I Andreasowi. Wiem, że pożycza mu pieniądze, ale nie w sposób oczywisty…
- To nie moja sprawa… - zaczynam. – Ale spróbuję – dodaję. Tu nie chodzi o Hermanna. Chodzi o Andiego. Muszę go chronić. Może chociaż tak część bólu się rozejdzie.
- Dziękuję Ci. W jakiś dziwny sposób Ci ufam – uśmiecha się delikatnie. – Tutaj masz dokumenty – jej twarz od razu przybiera łagodny wyraz. Inna kobieta. Odbieram je, dziękuję skinieniem głowy i wychodzę.
                Dopiero teraz czuje, jak ogromne spięcie ogarnęło moje ciało. Wypuszczam powietrze i próbuję zachować powagę. Wracam do filii. Muszę walczyć o firmę ojca, Andiego i siebie. Kto by pomyślał, że mój powrót tutaj wciągnie mnie w niezłe bagno…
                Słyszę pogwizdywania Hermanna jeszcze zanim wejdę do środka. Rita gdzieś zniknęła, a to znaczy, że jestem z nim sam na sam. Marzę, by już znaleźć się w domu. Żeby zjeść ohydną zupę Corni i iść spać.
                Spoglądam na biurko. Teraz już zawsze będzie mi się kojarzyło z nagłym napadem namiętności u Andreasa. Uśmiecham się lekko. Nie mogę tego pominąć. Chociaż powiedziałam mu coś innego, to chyba jasne, że podobała mi się jego stanowczość. Walczy, choć wie, że nie ma szans wygrać.
- Dobrze, że jesteś – starszy Wellinger wchodzi do pomieszczenia. Taksuje mnie wzrokiem od góry do dołu, a mnie robi się niedobrze. Teraz wszystko co mówiła Claudia ma sens.
- Mam dokumenty. Mogłabym wyjść wcześniej? – blokuję jego ruch.
- Jasne – waha się. Ale widzi, że coś się zmieniło w moim nastawieniu. Może to podstarzały erotoman, ale nie jest idiotą. – Wszystko w porządku? Od pojawienia się mojego syna jesteś jakaś niespokojna.
- Nie, wszystko ok. Andi zwyczajnie trafił na zły moment – odwracam się. Nie patrzę na niego i próbuję po raz setny poukładać rozwaloną stertę papierzysk na biurku.
- Wiesz… - zamieram, gdy czuję jego oddech na karku. Nie jest dobrze… - Podoba mi się Twoje podejście do sprawy… - wysuwa jedno łapsko w moją stronę i kładzie na moim barku. Zrzucam je z siebie i próbuję odejść, ale przytrzymuje mnie rękoma. – Nie uciekaj – dodaje twardo. Dlaczego ja kurwa mam takiego pecha. Jak nie nieogarnięty życiowo syn, to ojciec erotoman…
- Nie sądzę, aby pańskie zachowanie było odpowiednie – rzucam.
- Lubię taki ton – chyba niechcący rozjuszyłam byka. – Tym bardziej, że jesteś tak atrakcyjna, że to aż boli… - wytrzeszczam oczy. Jeszcze trochę, a będę wyglądać jak crazy frog.
- Zostaw mnie! – próbuję go odepchnąć, ale ten rzuca się na mnie i próbuje całować. Czuję obrzydzenie. Że akurat dzisiaj postanowiłam założyć tą pierdoloną, krótką, czarną spódnicę…
                Nie wiem nawet kiedy, ale moja dłoń ląduje z dużą szybkością i mocą na jego prawym policzku. Odsuwa się i łapie za niego. Zabieram torebkę i łapię za torbę od komputera, po czym wybiegam z budynku ile tylko sił w nogach. Uspokajam się dopiero, gdy wsiadam do samochodu i odjeżdżam.
                Parking 300 metrów dalej jest dla mnie jak wybawienie, jakaś oaza czy inna cudowna kraina szczęścia. Wycieram wargi czym tylko mogę i zaczynam płakać. Nie tak wyobrażałam sobie dorosłe życie. Czas wracać do domu?
                W mieszkaniu zjawiam się kilkanaście minut później. Corni wita mnie wesoło, podrygując w rytm jakiejś dziecięcej piosenki, którą pewnie uwielbia mój siostrzeniec. Zamykam za sobą drzwi i skulam się w jedną małą kulkę, po czym zaczynam głośno beczeć. Nienawidzę swojego życia.
- Tina? – słyszę jej zatroskany głos. Od razu do mnie podbiega i przytula. – Tina, słoneczko, co jest? Ej! – siada obok i przyciąga mnie do siebie. Delikatnie tuli do siebie i uspokaja. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna… - dopiero teraz zauważam swoje roztrzęsienie.
                Kilka minut później siedzę na kanapie w salonie. Ale tylko siedzę. Mój umysł jest gdzieś indziej.
- Powiesz mi co się stało? – dopytuje gładząc moje włosy.
- Wracamy do domu – oznajmiam. Nie chcę być tutaj ani chwili dłużej.
- Choćby zaraz, ale powiedz czemu…
- Hermann się do mnie dobierał… On… On chciał mnie chyba zgwałcić – otwiera szeroko usta i zamyka je dłonią. No tak. Ja chyba przyciągam gwałcicieli. Najpierw Jakob, teraz ojciec Andresa. Czemu wszystko co złe ma z nim związek? Od kiedy się tylko pojawił to same problemy. Mało brakowało, a rozjebałabym przez niego relacje  z siostrą.
- Musisz powiedzieć tacie – mówi stanowczo.
- Oszalałaś. Nie uwierzy mi – odpowiadam smutno.
- Uwierzy! On wie, że nigdy byś go nie okłamała.
- I co? I może jeszcze przyjedzie spuścić wpierdol Wellingerowi?
- Żebyś wiedziała!
- Zadzwonię, ale poproszę o urlop…
- Gdzie się podziała moja waleczna i odważna Tina?! – chyba zamieniłyśmy się miejscami.
- Umarła. Cztery lata temu. A teraz została dobita – dodaję i znowu wpadam w histeryczny szloch.

~

Cornelia:

                Kiedy widzę zdruzgotaną siostrę, wpatrzoną tępo w krajobraz za oknem, zastanawiam się, co ona takiego zrobiła, że wszystko co złe, spada właśnie na nią. Zostawia ukochanego, prawie zostaje zgwałcona dwa razy, gdyby nie jej upór, nadal byłaby bez szkoły… Ja nie rozumiem.
                Jedziemy już piątą godzinę, ale wiem, że warto. Rozmawiała z tatą i powiedział, że zgadza się na krótki urlop. Zwłaszcza, gdy przyjechałam ze swoją rodziną. Muszę mu powiedzieć o wszystkim, bo ten osioł nigdy się nie przyzna.
                W domu jesteśmy późnym wieczorem. Wchodzimy do środka i od progu wita nas głośny śmiech mojego synka. Od razu moje serce wesoło podskakuje i czuję się kompletnie oszołomiona.
- Podobno wcześnie kładą go spać… - rzucam w stronę siostry. Patrzę na nią i widzę smutną minę. Chwytam jej dłoń i prowadzę w stronę salonu.
                Widok moich mężczyzn, Oliego i taty przebranych za Indian, doprowadza nas do wybuchu niepochamowanego śmiechu. Robi widząc mnie, zrywa się z ramion swojego dziadka i biegnie prosto w moje. Biorę go na ręce i okręcam wokół własnej osi. Przytulam go następnie do serca i całuję go po całej twarzy.
- Mama tęskniła za Tobą tak bardzo! Kochanie moje – nie wypuszczę go z rąk. Nigdy.
- Ty pewnie jesteś Tina – Elias podchodzi do Tiny i wita się z nią uściskiem. Patrzę na niego dziękczynnym wzrokiem. On zawsze wie co zrobić i powiedzieć. Cieszę się, ze go mam.
- Córciu! – tata podbiega do Tiny i wpadają sobie w ramiona. Gdzieś przez te cztery lata umknęło mi, jak bardzo się do siebie zbliżyli. Zaraz obok pojawia się Oli i mocno przywiera do mojej siostry. Cudowny widok.
- Chyba wiszę Corni dużą flaszkę, że mnie tu przywiozła – zachichotała. Już czuje się lepiej.
- Co to jest flaszka? – Oli odzywa się w momencie.
- To taki napój. Ale nie dla dzieci – kończy temat Elias i puszcza mojemu bratu oczko. A tego kiedy zdążył owinąć sobie wokół palca?
- Rozpakujcie się i zejdźcie. Zjecie coś. Pewnie jesteście zmęczone – kiwam głową i ciągnę za sobą siostrę na górę.
- Dziękuję – rzuca cichutko. Parzę na nią i wiem, że dobrze zrobiłam.
- Wszystko będzie dobrze – przytulam ją. – Uwierz mi.
                Na „kolację” schodzę sama. Tinę porwała kraina Morfeusza i tyle z zabawy. Elias zajął się usypianiem Robiego, a Oli położył się ze zmęczenia. Zastaję w jadalni tatę, który spogląda na nasze fotografie.
- Dobrze, że jesteście. Brakowało tu kobiet – zachichotał.
- A Marie? Francys?
- To nie to samo. Coś się wydarzyło, czy tak po prostu przyjechałyście? – marszczy brwi. Chyba wie, że coś tutaj nie gra.
- Tina mnie zabije… - mówię cicho.
- Wiedziałem, że coś nie gra…
- Tato, ale obiecaj, że zareagujesz łagodnie…
- Powiesz mi w  końcu? Chodzi o Andreasa? Mam mu załatwić obite oko?
- To skomplikowane…
- Na litość Boską! Cornelia!
- Andreas i Tina spotykali się chwilę. I w sumie już mieli być razem, ale okazało się, że przed jej przyjazdem, Andi zdążył zrobić tej Lenie dziecko… I ona bardzo to przeżyła. Musiała go zostawić, a już miała nadzieję, że coś z tego będzie…
- Nie rozumiem, czemu to ją spotyka…
- To nie jest wszystko… Hermann się do niej przystawiał – wiem, że ona mnie zabije, jak się dowie. Ale trudno. Chodzi tu o nią. – Jak o Andim pewnie by Ci powiedziała, tak to pewnie by przemilczała. Dla dobra firmy.
- Jakiego kuźwa dobra?! Nie sądziłem, że ta współpraca przerodzi się w takie coś… Wiedziałem, że rozwód go pozbawił wszystkiego oprócz tej firmy, ale żeby dobierać się do mojej córki?!
- Nie mów nic Tinie i nie działaj pochopnie. Zaszkodzisz jej.
- Zastanowię się – rzuca chłodno. Jego spojrzenie jest pełne jadu i złości. Jakby obmyślał plan unicestwienia Wellingera. Podejrzewam, że przez jego głowę przechodzi milion myśli.
- Porozmawiamy rano? Jak ochłoniesz? – pytam. Spogląda na mnie i łagodnieje.
- Dziękuję, że mi powiedziałaś. Dobranoc – uśmiecha się.
- Nie myśl tyle, tylko idź spać – chwytam banana i jabłko i idę na górę. Sumienie mam czyste. Nic już ode mnie nie zależy.

~

Andreas:

                Wracam z treningów w sobotę rano. Trochę udało mi się oczyścić głowę z tego wszystkiego. Muszę spotkać się z Tiną i ją przeprosić. Dopiero w Ga-Pa zrozumiałem jak wielką krzywdę wyrządzam przede wszystkim jej. Nie sobie. Jej.
                Lena czeka na mnie tam, gdzie się rozstaliśmy w środę. Przytulam się do niej i próbuję wyglądać na stęsknionego. Bo na swój sposób jestem.
- Jak poszło? – nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Zbywałem ją treningiem albo siłownią i więcej nie dzwoniła.
- W porządku. Werner mówi, że będą ze mnie ludzie – dodaję wesoło. Potrzebuję powrotu do normalności.
- Cieszę się. Naprawdę zależy mi, żebyś wrócił do dyspozycji sprzed kontuzji – ona się serio martwi, czy to taka przygrywka? – W domu czeka na Ciebie obiadek – wyszczerza się i wsiada do samochodu.
                Po południu decyduję się iść pobiegać. Trochę oględzin w okolicy domu Tiny się przyda. Robię szybką rundkę wokół jej osiedla i próbuję z nią porozmawiać. Nikt jednak mi nie odpowiada, gdy pukam do drzwi. Obraziła się. W sumie się nie dziwię. Sam bym się obraził na siebie. Cud, że nie dostałem w twarz. Ale nic nie poradzę na to, że ciągnie mnie do niej. W końcu ją kocham, ale co z tego?
                Wracam, szybko idę pod prysznic i próbuję zatopić się w mojej ukochanej kanapie. Dobrze mieć na sobie swoje ukochane dresy i koszulkę Bayernu. Gdzieś to jest dla mnie normalne.
                Lena wraca wieczorem, gdy praktycznie już nie ogarniam rzeczywistości. Przysypiam i kompletnie nie słucham jej paplaniny. Wiem, że miałem zmienić podejście, ale to nie jest łatwe.
                Na takim zawieszeniu mija mi niedziela. Próbowałem skontaktować się z Tiną. Dzwoniłem, odwiedzałem jej dom, ale na próżno. Zupełnie jakby wyjechała. Ale po co miałaby to robić? Uciekałaby ode mnie?
                W poniedziałkowy poranek zjawiam się w filii. I zastaję tam kompletny burdel i krzyczącego na biedną Ritę ojca.
- Co się tu dzieje? – pytam wkurzony. Nie pozwolę mu krzyczeć na kobietę. Ona dziękuje mi spojrzeniem za interwencję. – Pogadajmy w gabinecie – udaję się prosto do jego pokoiku. Siadam na fotelu dla gości i bawię się modelem jakiegoś Mercedesa.
- O co chodzi? Mam rozpierdol, bo Martina postanowiła wziąć urlop… - mówi z przekąsem.
- Tak po prostu? – zaskakuje mnie.
- Potrzebowała odpocząć od pracy i mnie – dodaje. Coś ukrywa, a jak go znam, to wiem o co chodzi.
- Dobierałeś się do niej… - rzucam złośliwie.
- Jestem tylko facetem. Nic na to nie poradzę – prycha. Nie będę z nim rozmawiał. Mam odpowiedź na moje pytanie, a wstręt do niego zwiększa się z każdą sekundą.
- W sumie to nie ważne – próbuję jakoś wybrnąć. – Lecę. Nie będę Ci zabierał cennego czasu…
- Andreas… - nie słucham go. Kiwam Ricie i wychodzę z budynku. Przegonił moją dziewczynę… Chciałbyś ją tak nazywać… Podpowiada mi ten cholerny głos w głowie. Chciałbym.
                W mieszkaniu próbuję się ogarnąć. Jej wyjazd chyba był nam potrzebny. Odpoczniemy od siebie i skupimy się na swoich życiach i zadaniach. I wtedy pewna koperta na komodzie, przykryta prawie szczelnie serwetką, zwraca moją uwagę. Podchodzę i chwytam ją. To płyta. USG. Wiesz co to znaczy

                Mój komputer chwilę później ukazuje obraz istotki, która znajduje się w brzuchu Leny. Nasze dziecko. Nasz skarb. Nagle czuję przypływ ojcowskiej miłości i wiem, że wszystko dzieje się tak, jak powinno…


*****

Ostatnio trochę luźniej, więc jest szansa, że w końcu napiszę coś sensownego. 
Tak dla siebie samej. Żeby wrócić do tego co znam i w czym się czuję dobrze.
Ostatnio tak rzadko się to zdarza.
Wesołych Świąt!

10 gru 2016

Trudne decyzje

Andreas:

                Kolejny dzień, który najlepiej żeby się nie zaczął. Otwieram zmęczone oczy i spoglądam w biały sufit mojej sypialni. Naszej sypialni. Nie mogę zapominać, że nie jestem sam. Obok mnie leży matka mojego dziecka i nie mogę teraz zawieźć jej i swojego potomka. Nie sądziłem, że znajdę się w tym miejscu tak wcześnie, ale muszę stworzyć im bezpieczny i ciepły dom. Nie zasłużyli na moje humorki. Trudno, nie cofniemy czasu. Ja i Tina to już przeszłość.
                Spoglądam na brunetkę. Miłość to trudny temat. To nie jest tak, że nic nie czuję do Leny. Na jakiś pokręcony sposób ją kocham. Ale to nie jest to czego i ona i ja oczekujemy. Nie mam jednak wyjścia.
                Wstaję cicho i wędruję do kuchni. Robię sobie czarną kawę i dwa tosty na śniadanie. Jem w biegu po czym uciekam na trening.
- Wyglądasz lepiej… - Tom zwraca mi uwagę w trakcie ćwiczeń.
- Bo lepiej się czuję – kłamię. Ale tak jest lepiej. Podobno kłamstwo powtórzone 100 razy, staje się prawdą.
- Z Leną lepiej? – pyta wesoło.
- Lepiej – rzygać mi się chce na mój widok.
- Jutro jedziemy do Ga-Pa. Werner chce Cię widzieć w akcji – dodaje.
- Ja też nie mogę się doczekać. Chcę już wrócić – chcę. Bo nie będę musiał siedzieć w jednym pokoju z Leną i tłumaczyć sobie, że dobrze robię.
- Motywacja to podstawa.
                Podczas powrotu do domu słyszę swój telefon. Tata.
- Cześć synu! – odpowiada mi wesoło.
- Cześć tato – dziwi mnie jego radość. Od rozwodu nie tryskał takim optymizmem.
- Co powiesz na krótki meczyk tenisa dzisiaj po południu?
- Chętnie – właściwie czemu nie?
- 16?
- Będę.
- Do zobaczenia – coś chce wiedzieć. Bez powodu do mnie nie dzwoni. Przywykłem, że rodzice dali mi spokój i już traktują jak odpowiedzialnego mężczyznę. Żadne nie wie o dziecku, ale na to przyjdzie czas.
                Wchodzę do mieszkania, ale Leny nie ma. Rzucam torbę z ubraniami obok pralki i szykuję sobie owsiankę na drugie śniadanie. Muszę coś zjeść, bo poczułem głód. Może powinienem zrobić jakiś obiad? Przecież Lena zawsze wraca zmęczona do domu…
                Zabieram się za zupę dyniową. Jedyną jaką umiem zrobić. Oby jej smakowało… Po odrobieniu zadania, pakuję rzeczy na tenisa i jadę w stronę kortów. Na moje szczęście nie ma dużo ludzi, więc będzie można spokojnie porozmawiać z ojcem.
- Cześć synu – tata już jest i od razu pochodzi do mnie i łapie w uścisk. Czuję się dziwnie.
- Cześć. Widzę, że już lepiej – odpowiadam.
- Znacznie. Czas się otrząsnąć – Z resztą. Rozmawiałem z Wolfim i poradził mi jak podejść do sprawy. On rozwiódł się lata świetlne temu, ale praktycznie od razu wrócił do żywych - Olivia nigdy nie była odpowiednią żoną dla ojca. Aż byłem zdziwiony, że tak długo czekała ze zdradą.
- Rozmawiałeś z mamą? – pytam.
- Tak. Powiedziała, że dobrze mi tak – prycham. Bo ma rację. Zachował się jak ostatni skurwiel kilka lat temu. – Ale dodała, że ta blond szmata nie jest dla mnie.
- Cała mama – uśmiecham się.
                Gramy pierwszego seta, którego udaje mi się cudem wygrać. Siadamy na chwilę odpoczynku i od razu uzupełniam niedobór wody.
- Mogę Cię o coś zapytać? – zaczyna się…
- Strzelaj – odpowiadam.
- Pamiętasz Martinę Kirch, prawda? – krztuszę się wodą.
- Poznaliśmy się cztery lata temu… - nie chcę kontynuować.
- Nie kontaktowaliście się? – kontaktowaliśmy. Nawet uprawialiśmy seks. Dwa razy.
- Spotkaliśmy się raz czy dwa…
- Więc nie wiesz czy ma kogoś? – uderza mnie fala gorąca. Nagle robię się wściekły.
- A co? Szykujesz się na jeszcze młodszą?
- Nie przesadzaj. Znam ją już trochę i wiem, że to bardzo dojrzała, jak na swój wiek, kobieta – krew mnie zalewa.
- Myślę, że powinieneś ją zostawić w spokoju – mówię ostro.
- Bo co? – chyba zauważył moje  obudzenie. – Nie kłam, że chodzi tylko o przyzwoitość – mruży oczy. – Podkochiwałeś się w niej.
- Nawet jeśli to co?! – wstaję i zaczynam odbijać piłki, które lądują w siatce. Jedna za drugą.
- To to, że masz narzeczoną. Zostaw dorosłym załatwianie ich spraw.
- Po co Ci ona? Nie możesz znaleźć sobie kogoś w swoim wieku?
- Nie będę Ci się tłumaczył. Lepiej bierz się do roboty i zakładaj rodzinę!
- Żebym skończył z rozwodem na koncie w wieku 25 lat i alimentami do zapłacenia – prycham.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – świdruje mnie wzrokiem. Kolejna piłka ląduje w siatce.
- Lena jest w ciąży… - wypowiadam te słowa.
- Żartujesz… - jego mina jest podobna do tej, którą miałem, gdy się dowiedziałem.
- Będziesz dziadkiem.  Więc nie wiem, czy narzeczona w wieku syna to coś odpowiedniego dla Ciebie – schodzę z kortu. Nie mam ochoty na dalszą rozmowę.
- Powinieneś o niej zapomnieć. Będziesz głową rodziny. Nie możesz skupiać się na jakiejś błahostce z dzieciństwa.
- Jeśli mam być taki jak Ty, to ja dziękuję.
- Źle Ci? - łapie mnie za ramię. – Od zawsze miałeś wszystko czego chciałeś. Zawsze! Dokładaliśmy do Twojego cholernego sprzętu, wyjazdów, nigdy Ci niczego nie odmówiliśmy. To, że między mną, a mamą nie wyszło, to nie jest nic związanego z Tobą i Twoimi siostrami! – potrząsa mną. Wiem, że ma rację. – Więc weź się w garść. Za kilka lat przyznasz mi rację. Teraz jesteś po prostu zbyt młody na to wszystko – patrzę na swoje buty. Wstyd mi.
- Przepraszam…
- Nie przepraszaj. Widzę, że sobie nie radzisz. Ale masz mnie, mamę, Julkę i  Tanję. Nie zostawimy Cię – obejmuje mnie i przytula. Brakowało mi ojca. – Będzie dobrze – jakoś ciężko mi w to uwierzyć…

~



Lena:

                Wracam do mieszkania i zastaję ten sam, dobrze znany bajzel. Ale o dziwo na kuchni stoi garnek z zupą. Jeszcze ciepłą. Czyżby zmienił podejście? Może zbyt mocno go przycisnęłam. Może nie powinnam z tym wypalić, ale teraz nie mogę się wycofać. Wszystko mam starannie ułożone i zaplanowane. Muszę doprowadzić do tego ślubu i zatrzymać go ze sobą.
                Ciekawi mnie kim była ta kobieta. Mogłabym przysiąc, że to ta sama, której pomagał się wprowadzić, ale coś mi nie do końca pasowało. Byłoby prościej, gdyby mi ją przedstawił… Wiem, że nie chodzi tylko o dziecko. Chodzi o nią. On zawsze był myślami gdzieś indziej. A szczególnie teraz, gdy pojawiła się ona…
                Słyszę dźwięk otwieranego zamka. I ciche przeklinanie pod nosem z powodu deszczu.
- Lena? – chyba dostrzega mnie kątem oka.
- W salonie – włączam maskę zmęczonej kobiety.
- Jadłaś coś? – podchodzi i spogląda na mnie z troską.
- Czekałam na Ciebie – przecież to nie prawda. Ale oboje stajemy się mistrzami w kłamstwach.
- Miło mi – uśmiecha się sympatycznie. Zupełnie jak inny człowiek.
- Stało się coś? – wyrywa mi się.
- Nie. Po prostu ułożyłem sobie wszystko.
- Cieszę się. Wiem, że Cię zaskoczyłam…
- Nie wracajmy do tego. Doszedłem do wniosku, że zachowałem się jak niedorozwinięty dzieciak – siada obok mnie i obejmuje ramieniem. – Teraz musisz o siebie dbać. Tutaj – dotyka dłonią mojego brzucha. – znajduje się nasze dziecko i musimy mu stworzyć najlepszy dom z możliwych – łzy zachodzą mi łzami. On uwierzył. Mam go. Naprawdę pokochał to dziecko. Dziecko, którego nie ma…
- Andi…  – dotykam dłońmi jego policzek i składam na ustach czuły pocałunek.
                Wieczorem Andi pakuje swoje rzeczy. Jutro ma znaleźć się w Ga-Pa na treningach z kadrą. Zmiana jego podejścia była czymś spowodowana i chciałabym wiedzieć czym.
- Słuchaj… - staję w progu. – Pomyślałam, że może zaprosimy do siebie Twoją znajomą. Skoro niedawno się przeprowadziła, to pewnie nikogo nie zna… - pierwsza zasada obrony: trzeba poznać potencjalne zagrożenie.
- Nie ma potrzeby – pojawia się chłodny Andreas.
- Może jednak? Nic mi o niej nie powiedziałeś…
- Po co drążysz ten temat? – marszczy brwi i spogląda na mnie zaniepokojony.
- Zwyczajnie chciałabym poznać tą kobietę. Kim jest, co robi? Może znalazłabym nową przyjaciółkę? – nie wiem skąd we mnie tyle jadu. Ale widzę, jak się zapowietrza.
- Zapytam – rzuca chłodno po dłuższej chwili. Ale wiem, że nie spyta.
- Chodź na kolację – wracam do kuchni.
                Rano odwożę go na parking na rynku. Tom już czeka na niego przy samochodzie.
- Cześć Lena! – wita mnie przyjaznym uściskiem. Zawsze jest bardzo wylewny wobec mnie.
- Cześć – spoglądam na Andreasa, który wyraźnie jest zajęty czymś innym. – Wszystko w porządku? – pytam go.
- Dasz mi 10 minut? – kieruje pytanie do trenera. – Skoczę na chwilę do ojca – dodaje.
- Pewnie – uśmiecha się i Andreas od razu znika w środku jednego z budynków. To jego ojciec tutaj pracuje?
- Co tam jest? – pytam Toma.
- Sklep ze sprzętem sportowym. Ojciec Andiego ze wspólnikiem założyli tą filię kilka lat temu. Nie mówił Ci?
- Nie.. – jak zwykle. Dowiaduję się po czasie.
- Pewnie dlatego, że to mało ważne – uśmiecha się sympatycznie. Ale to nie daje mi spokoju…


~


Tina:

                Czuję się lepiej od kiedy Corni jest u mnie. Mam jakieś takie wsparcie duchowe. Powiedziała, że zostanie do końca tygodnia. Jeszcze trochę czasu na ogarnięcie mam.
                Hermann już nie jest na mnie zły. Opanował sytuację, co niezmiennie mnie ucieszyło, a ja praktycznie doszłam do ładu z nowym kontraktem. Jutro mam rozmowy. Mam nadzieję, że się uda.
- Tina? – słyszę jego wołanie z gabinetu. Rita patrzy na mnie coraz bardziej podejrzanie. Chyba ona też zauważyła ostrzał mojej osoby przez Wellingera.
- Idę – odpowiadam chłodno. Nie mam już ochoty z nim pracować. Wstaję i udaję się w stronę jego gabinetu. – Tak?
- Mogłabyś skoczyć na miasto i odebrać dokumenty z ratusza? – oczywiście, że będę musiała to zrobić. Nie dogaduje się ze swoją byłą żoną i wszelakie sprawy załatwiam ja albo Rita. Wygląda na to, że zostałam dziewczynką na posyłki.
- Jasne – kiwam głową i chcę jak najszybciej opuścić to miejsce. – Rita, wychodzę – oznajmiam dziewczynie.
- A mogłabyś za chwilkę? Thomas chce się spotkać na moment, a nie chcę zostawiać recepcji…
- Idź – uśmiecham się pokrzepiająco. Wybiega z biura jak oparzona, przy okazji potrącając kogoś, bo słyszę jej ciche przepraszam. Kręcę głową z uśmiechem. W tym czasie sprawdzam pocztę na biurku.
- Cześć – zamieram na dźwięk jego głosu. Nie reaguję jednak. – Więc teraz będziesz udawać, że mnie nie znasz? – łzy cisną mi się do oczu. Zaciskam jednak zęby i mrugam szybko, żeby przegonić łzy.
- Cześć – odwracam się i uśmiecham serdecznie. Całe misterne układanie wszystkiego w głowie trafił szlag. – Ojciec jest w gabinecie – dodaję. Mam nadzieję, że przyszedł do niego.
- Nie przyszedłem do ojca… - zakłopotany drapie się po głowie. – Właściwie to nie wiem po co przyszedłem… - wywracam oczami.
- Po co komplikujesz nam życie? Po co? Ułożyliśmy sobie wszystko i tak powinno zostać… - wybucham.
- Nie potrafię tego zostawić.
- Ja potrafię. I zrobiłam to – gram twardą. Musi mi uwierzyć.
- Nie wierzę Ci – cwany uśmieszek pojawia się na jego pełnych ustach.
- Trudno – wzruszam ramionami i odwracam się.
- Nie okłamiesz mnie – obejmuje mnie ramionami w pasie i przywiera do moich pleców. – Przecież mnie kochasz... - szepcze mi do ucha.
- Zostaw mnie! – próbuję go odepchnąć. Im mocniej się szarpię, tym ciaśniej do mnie przywiera. – Nie jestem sama! Do chole… - obraca mnie przodem do siebie i zachłannie wpija się w moje wargi.
                Całuje mnie zachłannie jakby zaraz miało się wszystko skończyć. Ja też porzucam swoje postanowienia i pozwalam mu na błądzenie dłońmi po moim ciele. Zrzuca papiery z mojego biurka i sadza mnie na nim. Nie wiem kompletnie co dalej będzie, ale chyba mam to gdzieś.
- Tina? – z obłędu wyrywa nas głos Hermanna. Odrywamy się od siebie i patrzymy przerażeni. Odpycham Andreasa od siebie i zaczynam sprzątać papiery. – Wszystko w porz… Andi? – spogląda zaskoczony na syna.
- Cześć – uśmiecha się krzywo i pomaga mi sprzątać, ale biję go po łapach. – Przyszedłem Ci powiedzieć, że wyjeżdżam na treningi z kadrą – ciekawe… - Przestraszyłem Tinę, gdy porządkowała papiery – dodaje, czym ratuje naszą sytuację.
- Jak zwykle nie umiesz wyczuć momentu – chichocze. – Byłaś już?
- Nie. Rita musiała coś załatwić i wyszła na moment. Jak wróci, to pójdę – odpowiadam trzęsącym się głosem. Nie wiem jak Andi musi być spokojny.
- Jestem! – nasza sekretarka wraca.
- Idę – odpowiadam szybko. Zabieram torebkę i praktycznie wybiegam.
- Idę z tobą – Andreas nie chce odpuścić. Wzruszam ramionami i ignoruję go. – Przecież wyszło dobrze.. – rzuca w moją stronę z wyrzutem, gdy opuszczamy budynek.
- Słuchaj… - przystaję i próbuję jakoś się uspokoić. – To się nie wydarzyło, jasne? Ja już zapomniałam – prostuję się i uśmiecham.  – Powodzenia.
- Dzięki – odpowiadam niemrawo i czekam na jej ruch. Patrzymy sobie w oczy chwilę i odchodzi. Patrzę na nią jeszcze chwilę, ale odpuszczam.

                Gdy się obracam, to momentalnie przypominam sobie, że naszą rozmowę widzieli i Lena i Tom. I wcale nie mają sympatycznych min…


*****


Potrzebuję, żeby pan główny tej historii w końcu miał udany weekend. 
Smutno mi patrzeć na to, ale gdzieś w środku czuję, że się pozbiera.
Do następnego ;)
czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))