Andreas
Chyba ją
zaskoczyłem. Nie patrzy na mnie jak dawniej. Patrzy tak… z podziwem. I tego chciałem uniknąć.
- Błagam Cię, wszystko tylko nie ten wzrok.
- Ale czemu się tak czaiłeś z tym? Przecież to żaden wstyd!
- Bo w końcu spotkałem kogoś, kto nie wiedział kim jestem. Podobało mi
się to. Nie miałem łatki TEGO Wellingera.
- Aż taka zły jest TEN Wellinger? - patrzy na mnie zaskoczona. - Jak chcesz mogę udawać, że nic nie wiem – chichocze. Jej chichot też
lubię. Jest tak bardzo inny od tego Cornelii. I dociera do mnie jak głupio się
czuję, że bez słowa zostawiłem jej siostrę samą na tamtej imprezie. Do dupy to
wszystko.
- Jeśli byś mogła – odpowiadam nieznacznym uśmiechem.
- Okej. Ale masz mi natychmiast opowiedzieć o sukcesach. Bo mniemam,
że jakieś są – podaje mi puszkę piwa.
- Miałaś to w torbie? - piszczę zaskoczony.
- Na wszelaki. No dawaj! - odbieram napój i otwieram go. - Wiesz? – kiedy już biorę oddech, by zacząć,
to wcina mi się w słowo. – Właściwie to chyba wiem o co chodziło Corni. Ona nie
lubi gwiazdorów i nadętych babiarzy. We Frankfurcie jak spotyka jakiegoś na ulicy, to zawsze kręci nosem. Najwyraźniej musisz za takiego uchodzić –
uduszę ją zaraz.
- Sama wiesz, że jestem inny.
- Jakbyś tylko nie oglądał i nie reagował tak na tyłek mojej siostry, czy tej kelnereczki, to oczywiście – gdybyś wiedziała co myślę o twoim tyłeczku,
to byś się tak głupio nie chichrała. Nie komentuję jednak jej rewelacji.
Pociągam jednym łykiem połowę zawartości puszki i zaczynam swój nudny monolog.
Mija kilka
dobrych minut i opróżniamy cały zapas piwa jaki mamy ze sobą. Jak mi
przyjemnie teraz. Opieram się na łokciach i obserwuję cały kompleks.
- A tam na dole? – po chwili wskazuje na trasy biegowe.
- Kiedyś trenowałem też kombinację norweską – patrzy na mnie jakbym
jej tłumaczył budowę bomby atomowej. – Skakanie na skoczni i bieganie na
nartach. Tam jest stadion trasy biegowej, a tam dalej strzelnica. Do biatlonu. Ale co inna dyscyplina –
dodaję.
- Och – chyba ma dość mnie i moich rewelacji jak na razie.
- Wracamy? – pytam ją po dłuższej chwili, przyjemniej jednak, ciszy.
- Możemy taksówką? Nie wiem czy mam ochotę iść kolejną godzinę… -
uśmiecham się na ten widok. Jest taka zmarnowana.
- Okej – wybieram numer lokalnej sieci taksówek i słyszę, że mam
czekać kilkanaście minut, bo w centrum jest spora domówka i mają kilka kursów.
Chyba nawet wiem gdzie… - Chodź – podnoszę się i podaję jej dłoń – wstaje, ale
jakimś cudem ląduje w moich ramionach. Tak blisko, że mogę dokładnie się
przyjrzeć piegom na nosie. Obserwuję każdy centymetr jej twarzy. Ona i Corni są
zupełnie różne. Bliźniaczki, ale o odmiennych charakterach i wyglądzie. Mój
wzrok przenosi się w stronę jej ust. Słyszę jak jej oddech przyspiesza. Mój
właściwie tak samo. Chyba alkohol lekko przejął nade mną kontrolę. Jeśli ją
pocałuję, to zniszczę wszystko. A nie chcę! Z opresji ratuje mnie dźwięk mojego
telefonu. Taksówka podjechała. Odskakuje ode mnie i schodzi w dół skoczni.
Idziemy w
kompletnej ciszy, metr od siebie, w stronę wyjścia z Areny. Chyba ją do siebie
zraziłem… Ale może i dobrze? Czas wrócić do Cornelii i zająć się nią jak
należy. Taksówkarz mierzy nas spojrzeniem typu „I tak wiem, że przeleciałeś ją
na skoczni, panie gwiazdo”. Ale nawet gdybym się chciał tłumaczyć, to właściwie
z czego? Z tego, że zabrałem koleżankę w miejsce pracy?
Co ty w ogóle bredzisz
Wellinger? Jaka koleżanka? Znajoma zwykła, która za tydzień, niecały z resztą,
wyjedzie i nigdy jej nie zobaczysz. Ech. Ileż myśli nawiedza mój prosty, męski, niewymagający mózg.
Siedzę obok niej i chciałbym móc powiedzieć coś niezobowiązującego. Ale od
chwili, gdy przygarnąłem ją do siebie, zachowuje się jakbym ją uraził.
Gdy podjeżdżamy
pod dom Petera, płacę, ale Tina ucieka jak szalona. Doganiam ją dopiero przy
wejściu.
- O co chodzi? – chwytam jej lewy nadgarstek i szarpię lekko, by na
mnie spojrzała.
- Sam wiesz dobrze o co! – w jej oczach widzę… Doskonale wiem co
widzę.
- Cornelia?
- Cornelia. I proszę Cię. Nie komplikuj. W końcu udało się otworzyć
jej oczy. I to dzięki Tobie. Nie chcę być przyczyną czegokolwiek.
- A co jeśli ja…
- Nie mów nic więcej! – piszczy. Ranią mnie jej słowa. Wiem, że w
jakiś przedziwny sposób obiecałem sobie Cornelię i ona wybrała mnie, ale chyba
mogłem zmienić zdanie? Czy nie bardzo?
- Chociaż się na mnie nie gniewaj! – próbuję załagodzić sytuację.
- Wracamy do punktu wyjścia z przed 2,5 godziny, jasne? – i będzie jak
dawniej. Lepszy rydz niż nic. - Za taksówkę oddam Ci jutro.
- Zgoda. A za taksówkę nie musisz oddawać. Ja Cię wyciągnąłem – podaję
jej prawą dłoń i po chwili odwzajemnia uścisk.
- To kim ty właściwie jesteś? – w momencie wraca ta wesoła i zadziorna
Tina, która puszcza mi wesoło oczko i wchodzi do domu mojego przyszłego
szwagra. Jak gdyby nigdy nic Wellinger. Jak gdyby nigdy nic…
Tina
W głowie mi się
kręci od tego co się wydarzyło. Muszę z siebie to wyrzucić. Albo zabić
alkoholem. Wchodzę do salonu, nie zważając na Wellingera i widzę Cornelię.
Roześmianą, pijaną i flirtującą z jakimś kolesiem Cornelię. Co do cholery?!
Podchodzę do niej wściekła i mam ochotę ją wytargać za kudły. Zanim to zrobi
Wellinger. Nie po to go odsunęłam od siebie, żeby… O czym ty pieprzysz?!
- Dobrze się bawisz? – syczę jej nad uchem?
- Tina! – piszczy radośnie i wiesza mi się na szyi. Próbuję ją
zepchnąć z ramion, ale czuję się jakby się do mnie przykleiła.
- Weź spierdalaj! Natychmiast! Ej! – potrząsam nią i po chwili widzę,
że to był zły pomysł. Na twarzy pobladła i wygląda jakby się miała zaraz na
mnie zrzygać. – Oooooo nie! Werner, Wellinger chodźcie tu! – oboje podbiegają
do mnie i łapią ją za nogi. Wynosimy ją na zewnątrz i pozwalamy
pooddychać świeżym powietrzem.
- Zostanę z nią – oferuje się Andi. Patrzę na niego przez chwilę.
Przecież wiem, że to bardzo dobry pomysł. Wchodzę do środka. Jakiś łomot, nie
muzyka, dudni w całym domu. Podchodzę do właściciela, rozjebanego na kanapie.
- Zostało jeszcze coś z alkoholu?
- Lodówka – uśmiecha się serdecznie i wskazuje na kuchnię. Idę tam,
przekonana, że jestem sama, ale pan Werner wytrąca mnie z tego przekonania.
- Gdzie byłaś? – staje tuż za mną, gdy lekko schylam się do dolnej
półki i przysuwa na żadną odległość. Biorę gwałtowny oddech. Nie chcę go czuć
na sobie. Prostuję się i lekko go odpycham od siebie
- Jak szukasz naiwnej i chętnej to źle trafiłeś – prycham. Nie mam
ochoty bawić się w kurtuazję.
- Martwiłem się – bawi się moim uchem, gdy próbuję nieudolnie otworzyć
piwo.
- Czego chcesz? - warczę.
- Pozwól mi dzisiaj z Tobą poszaleć. Zawsze gdzieś uciekasz – i co mam
mu odpowiedzieć? Wal się i idź stąd w cholerę? Czy zostawić Corni samą, pijaną?
Trochę zajmuje przetrawienie rewelacji przez mój mózg, ale lepszy rydz niż nic.
- Daj mi chwilę. Muszę się... wprawić w odpowiedni nastrój – uśmiecham się sztucznie i
opróżniam piwo na raz. I tak jeszcze jedno. Potem czuję się gotowa na
świerzbiące dłonie Jakoba. Muzyka porywa nas do tańca i trochę udaje mi się
odpłynąć. Nawet nie trochę. Odpływam kompletnie. I już mi nie przeszkadza jego
zawzięcie i zachłanność. W pewnym sensie to już jest przyjemne. Nie jest
nachalny… Jest… Seksownie napalony.
- Odbijany – piszczący głos Andreasa pojawia się między mną, a
Jakobem. Nie czeka na odpowiedź. Bierze mnie w swoje ramiona.
- Oszalałeś? – oglądam się, czy Werner ma towarzystwo i widzę, że
dorwała go jakaś znajomo wyglądająca dziewczyna. – Gdzie Corni?
- Julia kazała mi iść potańczyć trochę i z nią siedzi. Już lepiej –
odpowiada zdawkowo. Ja nie chcę zdawkowo.
- A już mi się podobały łapska Jakoba na moim tyłku. To postanowiłeś
się wtrącić – nie chcę żeby to brzmiało chamsko. Widzi mój uśmiech i rozumie,
że to żart. Też się uśmiecha. Lubię ten uśmiech. I te oczy. Takie niebieskie…
- A nie chcesz poczuć moich? – łapię się na tym, że przygryzam wargę.
- Jesteś pijany – chichoczę, żeby jakoś pozbierać się w tej sytuacji.
- Chciałbym. Może byłbym odważniejszy – widzę jak się przybliża do
moich ust. Czuję się tak, jakby się wszystko dookoła zatrzymało. Zdecydowanie
muszę to przerwać! Przecież Corni gdzieś tu jest! On zwariował?! Nie! Ja
zwariowałam! Zamiast dać mu z liścia, to się przybliżam! Wariatka!
- Przestań! – odpycham go lekko.
- Wiem. Przepraszam. Ja…
- Odbijany – zniecierpliwiony Jakob wyrywa mnie z ramion Andreasa. Po
chwili to jego facjata mi się pojawia przed oczyma. I już nie mam takiej
wesołej i lubieżnej miny. Mój pijany i tępy mózg chce widzieć przed oczyma
Andreasa. Czas go uciszyć.
- Idziemy na zewnątrz? – mówię słodko. Widzę, że na Jakoba to działa.
Chwyta moją dłoń i prowadzi mnie na taras. Rozglądam się i widzę, że Corni już
jest w środku, w towarzystwie stroskanego Andreasa. Tak ma być i tak
pozostanie!
- Czemu chciałaś się przewietrzyć? – nie odpowiadam na jego pytanie.
Biorę jego twarz w dłonie i wpijam się z zachłannością w jego usta.
Zdecydowanie chcę dzisiaj poczuć cokolwiek do tego gościa.
Nie muszę długo
czekać na reakcję. Po chwili jego dłonie są wszędzie i jego usta też. Jest
przyjemnie i nie do końca wiem co się ze mną dzieje. Aż tak alkohol zadziałał
na mój mózg? Że pozwalam się dotykać właściwie obcemu facetowi?
- Chodźmy do mnie – szepcze mi do ucha. Chwilę zastanawiam się czy to
dobry pomysł, ale właściwie co mi szkodzi?
Wymykamy się
bocznym wyjściem. Taksówka przyjeżdża za kilka minut. Czekanie upływa nam na
pocałunkach przy bocznej ścianie domu. Nawet w taksówce nie pozwala odpocząć od
swojego dotyku. Jedziemy do Traunstein… Tak usłyszałam, gdy podawał facetowi z
taksówki kurs. Spoglądam na tegoż osobnika i kogo widzę? Tego samego gościa,
który podwoził mnie i Wellingera ze skoczni. Już mam łatkę dziwki przyklejoną
do końca życia…
Wysiadamy pod
jakimś mega nowoczesnym blokiem. I zaczyna mi się to coraz mniej podobać.
Alkohol chyba już wyparował i nie wiem czy chcę tam iść. Jeszcze mogę się
wycofać przecież, nie? I właśnie w tym momencie taksówka odjeżdża. Patrzę na
Jakoba i jestem przerażona. Ma cholerne kurwiki w oczach i jest napalony, jakby
miał mnie tutaj przelecieć na tym chodniku.
- Wiesz co? – zaczynam powoli. On chwyta mnie za rękę i prowadzi do
bloku. – W sumie, to nie wiem czy to dobry pomysł.
- O nie kochanie, teraz nie możesz tak po prostu iść – cholera! Co mi
nie dało zostać na dupie w Ruhpolding i upić się tam z Wellingerami? Uciekać mi
się chciało. Ja pierdykam…
Idziemy klatką
schodową na trzecie piętro i zatrzymujemy dopiero przy mieszkaniu nr 12. Jakob
sprawnie otwiera drzwi do mieszkania i wpuszcza mnie pierwszą. Wchodzę
niepewnie i rozglądam się powoli. Dużo miejsca, mało mebli. I od razu zauważam
ogromne łóżko w sypialni naprzeciwko.
- Często zapraszasz tutaj pijane mniej lub bardziej laski?
- Tak – nawet nie próbuje udawać. Mam ochotę trzasnąć go w ryj i
uciec. Łapię za telefon i chcę zadzwonić do Andreasa, bo Corni w tym stanie nie będzie
kumała o co chodzi, ale Jakob skutecznie mi to uniemożliwia. – Nie będzie Ci teraz potrzebna – łapie ją i
rzuca gdzieś na dywan w salonie. Chwyta mnie za ramiona i pcha w stronę
sypialni. Miażdży moje usta swoimi i unieruchamia moje dłonie. Chcę stąd uciec.
Próbuję się wyrywać, ale on jest zbyt silny i na dodatek każdy ruch ręką
powoduje potworny ból. Chcę płakać. I wyć. Andreas, kurwa, zjaw się tutaj w
jakiś cudowny sposób!
Cornelia
Kręci mi się w
głowie. Andreas siedzi obok i próbuje podtrzymać rozmowę, ale mam ochotę go
trochę uderzyć w twarz. Żeby się zamknął.
- Gdzie jest Tina? – pytam w końcu. Nie widzę jej w salonie. Widzę
natomiast, z jego miny, że blednie po ogarnięciu wzrokiem pomieszczenia.
- Jakoba też nie ma…
- Może poszli na zewnątrz? – próbuję się przekonać do tej myśli.
- Idę zobaczyć – Andreas zrywa się gwałtownie, czym denerwuje mnie
jeszcze mocniej. On nie wie jak to jest być pijanym? Wodzę za nim wzrokiem. Nagle złość mi mija. Jest taki przystojny i dobrze zbudowany… Mogłabym patrzeć na niego godzinami…
Nie przeszkadza mi kompletnie to, że Tanja coś do mnie mówi, a ja wodzę
wzrokiem za jej pięknym braciszkiem.
- Cholera! – wbiega do salonu nerwowo.
- Co?
- Zniknęli – łapie się za głowę zmartwiony.
- Przecież wiadomo co będą robić – prycham. Nie jestem głupia. Wiem,
że istnieje coś takiego jak seks. I znam moją siostrę.
- Właśnie o to chodzi – patrzę na niego i widzę obcego, przerażonego
człowieka. Kim jesteś i co zrobiłeś z Andreasem?!
- Nie rozumiem – serio zaczynam się martwić.
- Jakob ma pewną przypadłość. Zwykle zdobywa laski, zaprasza je do
siebie, pieprzy się, mniej lub bardziej po dobroci i potem zostawia takie wyjebane z emocji i nic niewarte –
od razu jest mi słabo. Nie chcę, żeby Tinie coś się stało.
- Wiesz pewnie gdzie mieszka… - mówię twardo. Próbuję wstać i robię to
zbyt gwałtownie. Kręci mi się w głowie i ledwo utrzymuję pion. Na szczęście
pomaga mi Tanja.
- Ktoś tutaj jest trzeźwy? – pyta głośno gości. Niestety odpowiedź
jest negatywna. – Dzwonię po taksówkę…
Kilkanaście minut
później, razem z Tanją i jej chłopakiem, znajdujemy się w drodze do Traunstein.
Mam ochotę się rozpłakać i przytulić do Andreasa. Ale on nie reaguje na mój
cichy szloch. Jest w innym wymiarze. Patrzy się tępo przed siebie i milczy.
Jedynie Tanja próbuje cokolwiek mówić. Inaczej taksówkarz wziąłby nas za
kretynów.
Wysiadamy pod
blokiem. Mam wrażenie, że to by było idealne miejsce dla matki. Świetnie by się
odnalazła w tak nowoczesnym osiedlu. Pewnie mieszkania urządzone są w podobnym
stylu.
- Idę! – Andreas odzywa się stanowczo.
- Idę z tobą! – biegnę za nim.
- Nie ma mowy! – zatrzymuje mnie. Ale czemu? Chodzi o moją siostrę.
- Lepiej będzie jak tam pójdę sam… - jego wzrok jest taki chłodny i
bez emocji. Jakby go ktoś zamroził… Zostajemy z Tanją i Christianem przed
blokiem i czekamy. Nie wiem co będzie jak jej się coś stanie. Nie sądziłam, że
moja chwila słabości, okej już druga w tym tygodniu, okaże się taka okropna w
skutkach. Jeśli Jakob byłby nieszkodliwy, to przecież Andreas zostawiłby ich w
spokoju. Ale obłęd w jego oczach przekroczył wszelakie normy. On zwyczajnie
martwił się o moją siostrę. Nie wiem czemu wcześniej tego nie widziałam. Ale to
też pokazuje, jak niebezpieczny jest Werner. Że nawet jego najlepszy przyjaciel
mu nie ufa.
Siadam obok Tanji
na pobliskiej ławeczce i próbuję uspokoić skołatane nerwy. Nie umiem… To
wszystko moja wina. Ja ją wyciągnęłam na tą cholerną imprezę! Nie powinnam była
myśleć tylko o sobie i podrywaniu Andreasa. Przecież mam narzeczonego. Który
przyjeżdża do mnie dzisiaj. I co mu powiem? Żegnaj? Oddaję pierścionek i tyle?
Dlaczego ja myślę w ogóle o oddaniu pierścionka i zerwaniu? Czy ja naprawdę już
dokonałam wyboru? Nie powinno to się dziać pod wpływem alkoholu, a poważnej
rozmowy. Nie jesteśmy razem miesiąc, tylko 4 lata. Szmat czasu. Dobrze go znam
i on mnie też i wiem, że z nim czułabym się bezpieczna, ale jak długo? Skoro
jeden facet, spotkany przypadkiem, może mi zawrócić w głowie…
***
Tadaaaaaaam! Jestem z kolejnym ;)
Jak się podoba?
Trochę zamieszałam (jak to ja).
Wiem, że będzie publiczny lincz, ale tak to sobie wymyśliłam :D
Czekam niecierpliwie na opinie :D
I dziękuję za komentarze <3 Aż chce się pisać dalej :D
Tak trochę z innej beczki. Ładnie tam w Ałmatach, nie? :D
Buziaki :*