21 lis 2016

Druga szansa

Tina:

                Uspokajaliśmy się kilkanaście dobrych minut. Wcale nie mieliśmy ochoty wracać do rzeczywistości. Złapała nas cholerna ulewa na górze skoczni i przybiegliśmy tutaj.  Na terenie skoczni nie było nikogo, poza nami. Siedzieliśmy w jego samochodzie i patrzyliśmy tępo w deskę rozdzielczą. Moja dłoń był uwięziona w jego. Czułam jak krew pomału mi odpływa z lewej kończyny, ale to było przyjemne na swój sposób. Potrzebował mnie. A ja lubię czuć się mu potrzebna…

- Kocham Cię… - cichy szept wydobył się z jego ust. Każde kolejne słowo wbijało mi w serce miliardy małych sztylecików. Pioruny trzaskały wokół nas, co podkręcało kumulowanie w nas tych wszystkich emocji.
- Proszę Cię… Andi, musimy to skończyć. Może nas nie powinno nigdy być razem?
- Teraz to dojebałaś – patrzy z wyrzutem. Kulę się jak mała dziewczynka pod jego karcącym spojrzeniem. Wyrywam dłoń i otulam ramionami swoje podkurczone kolana.
- Skoro Ty się bronisz, to ja to muszę zrobić – wzdycham ciężko. Po chwili jednak wpijam się w jego wargi z nieznaną mi dotąd zachłannością. To jest nasz ostatni pocałunek. On to wie i ja to wiem.
                Siadam na jego kolanach i właściwie gówno mnie obchodzi co będzie dalej. Chcę, żeby to był nasz ostatni raz. W tym cholernym Audi. W tej popierdolonej sytuacji. Ostatni.
                Nie wiem kiedy nawet nasze ubrania znajdują się porozrzucane po samochodzie. Nie wiem kiedy zaczęliśmy się poruszać w wspólnym rytmie. Czułam tylko jego ciało pod swoim. Zachłanny, męski, stanowczy. Uwielbiam go takiego.
                Spełnienie. Oboje ciężko oddychamy, patrząc w swoje oczy. Jest duszno i parno. Ocieram palcami pot z jego czoła. To jest mężczyzna mojego życia. Im dłużej z nim jestem, tym bardziej jestem tego pewna.
- Wiesz, że musze iść… - szepczę, choć nie mam cholernej ochoty zakłócać tej chwili. Gdzieś w głowie mam wizję zaniepokojonej dziewczyny Andreasa, wpatrzonej w okno i wyczekującej szczęśliwego powrotu ojca jej dziecka do domu. Od razu na mojej twarzy pojawia się grymas.
- Zostań jeszcze chwilę – całuje mój nos. – Chcę Cię czuć jeszcze trochę… – dodaje ciszej. Doprawdy, jak mi ktoś jeszcze raz pierdolnie, że on ma dziecięcy, piszczący głos, to zabiję.
- Po co chcesz to przedłużać? Myślisz, że za dwadzieścia minut będzie nam łatwiej?
- Ja nie chcę Cię zostawiać – czemu on jest taki poważny?
- Mogę ja Cię zostawić, jeśli to ułatwi sprawę – chichoczę, ale on w odpowiedzi marszczy brwi.
- To nie jest śmieszne… - wiem. Wiem kuźwa, że to nie jest śmieszne. Głupawy uśmieszek znika z mojej twarzy.
- Wiem – szepczę i całuję jego czoło. Przytulam się do niego i obejmuję go z całej siły. Po chwili odrywam się od niego i próbuję chwycić mój biustonosz, który leży na tylnym siedzeniu. Zakładam koszulkę i dresy na fotelu pasażera. Biorę głęboki oddech i wychodzę bez słowa. Tak będzie najlepiej. Biegnę do mojej polówki i po chwili znajduję się w drodze powrotnej do centrum.

                Tak oto zakończyłam swoją przygodę z Andreasem Wellingerem. Chyba zrozumiał, że nie ma dla nas szans. Z jednej strony mnie to cieszy, ale z drugiej, jak to w ogóle mogłoby kogoś cieszyć na moim miejscu?
                Ubieram szpilki i idę do samochodu. Dzisiaj muszę rozprawić się z reklamodawcami. Nadal musze dbać o interesy firmy. Katastrowy w życiu prywatnym nie mogą mieć wpływu na interesy. Tata mnie tego nauczył. I tego się będę trzymać.
                Do biura przyjeżdżam spóźniona, zła, senna, głodna. Jak siedem nieszczęść.
- Dzień dobry – witam się z Ritą i silę na lekki uśmiech.
- Cos się stało? – patrzy na mnie od wejścia z miną zbitego pieska.
- Nie – rzucam chłodno. Idiota by się tylko nie zorientował, że kłamię.
- Wysil się na uśmiech. Są już – informuje mnie z lekkim uśmiechem. Spoglądam na zegarek. No tak.
- Idę – biorę głęboki oddech i kieruję chwiejne kroki do sali konferencyjnej. Tam siedzi już Hermann.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – mówię cicho i siadam obok wspólnika ojca.
- Nic się nie stało – starszy Wellinger szczerzy się do mnie jak głupi do sera. Niech on na mnie nie patrzy. Czuję się przepalana na wylot. Dlaczego oni są tak podobni? W oczach Hermanna widzę Andreasa. Oczy zaczynają mi się zalewać łzami.
- Zaczynamy – dwóch znajomych mi mężczyzn wyciąga przejrzane wcześniej umowy i zaczynamy dyskusję.
                Godzinę później wychodzę z sali konferencyjnej wkurwiona. Na siebie. Na nich. Na wszystko.
- Do widzenia – Hermann żegna się uściskiem dłoni z każdym, ale na jego twarzy widać czystą złość. Gdy wychodzą spogląda na mnie.
- Nie wiem, co Cię napadło… - rzuca. – Musimy porozmawiać – kieruje się z powrotem do sali. Rita pyta mnie wzrokiem co się stało, a ja tylko wzruszam ramionami.
- No strzelaj – rozsiadam się na krześle naprzeciw Wellingera i czekam na lincz.
- Dlaczego wpieprzasz się w tą umowę? Mówiłem, że musimy poświęcić zyski. Nie jest dobrze…
- Wiem. Ale co to za reklama, która pozbywa nas 70% zysków?
- Taka, że są rozpoznawani na całym świecie.
- A nam nie potrzeba aż takiej reklamy, skoro w rodzimym kraju nas nie kupują…
- Jesteś taka mądra, ale od tygodnia nawet palcem nie kiwnęłaś w tej sprawie.
- Mam swoje powody… - mruczę. Mam ochotę się rozpłakać, ale nie chce wyjść na beksę. Jednak podobieństwo Wellingerów jest tylko wizualne. Z charakterów są kompletnie inni.
- Ja też mam powody! – bije pięścią w stół. – Rozwiodłem się i nie jest mi do śmiechu, ale nie będę zaniedbywał pracy!
- Nie wiedziałam… - i co? Znowu wygląda na to, że nic nie potrafię… - Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Wszystkim jest ciężko… - siada obok mnie i próbuje mnie dotknąć. Uciekam ramieniem z dala od niego i patrzę trochę jak na idiotę.
- Postaram się naprawić tą sprawę – rzucam stanowczo.
- Nie. Zajmij się kolejnym kontraktem. Ja ich udobrucham – odpowiada.
- Pójdę już… - czuję jakieś obrzydzenie, gdy się na mnie gapi. Coś czuję, że się do mnie przyczepi…
                Wracam do domu kompletnie ściorana. Zrzucam marynarkę i szpilki i kładę się na kanapie. Mam dość. Dzisiejsza pogoda przyprawia tylko o depresję. O nic więcej. Nawet nie wiem kiedy moje powieki robią się ciężkie.
                Budzi mnie dźwięk dzwonka. Mrużę oczy i szybko rozbudzam się poklepywaniem po policzku. Biegnę do drzwi szybciej niż bym mogła pomyśleć i jakieś wielkie jest moje zdziwienie, gdy widzę kto stoi za nimi.



~


Cornelia:

                Jest zdziwiona. Zaskoczona. Smutna. Nie widziałam jej od czterech lat i widzę już jak bardzo się zmieniła.
- Co ty robisz? – prycha.
- Chciałam… Musiałam… Ja… - motam się w zeznaniach.
- Spadaj – zamyka mi drzwi przed nosem. Wcale mnie to nie dziwi. Przecież zasłużyłam na to.  Odwracam się na pięcie, ale po chwili słyszę, że drzwi się otwierają. Tina stoi zapłakana i prosi mnie spojrzeniem, bym nie odchodziła. Podbiega do mnie i wtula się we mnie jak mała dziewczynka. Jest cała zapłakana i zdruzgotana.
- Wejdźmy do środka… - kiwa głową i po chwili znajdujemy się wewnątrz jej mieszkanka.
                Idziemy wzdłuż korytarza i obserwują kątem oka, że na ścianach znajdują się zdjęcia naszej rodziny. Robi mi się cieplej na sercu, że nie wyrzuciła nas, w szczególności mnie z pamięci.
- Zimno tu – ciarki przeszywają moje ciało.
- Nie miałam głowy do tego… - mruczy. Stoi w kącie i patrzy na mnie jak spłoszone źrebię.
- Coś się dzieje, prawda? – rzucam po chwili. Kiwa głową. Wiem, że muszę do niej podejść inaczej. – Zrobisz nam herbatę? Ja zajmę się kominkiem – uśmiecham się lekko. Chyba rozumie, że nie chcę nic na siłę i kieruje się do kuchni.
                Gdy ogarniam kominek, rozglądam się po pomieszczeniu i widzę ogromny burdel. Nie dziwi mnie to, bo nigdy nie była asem w tym.
- Proszę  - mówi i stawia dwa kubki na jednej z niewielu wolnych przestrzeni na stoliczku do kawy.
- Tina, ja… - próbuję zacząć jakoś składnie, ale nagle odpływa mi cała układana w drodze przemowa.
- Daj spokój. Przecież wiem co chcesz powiedzieć. Ja się nie gniewam. Miałaś prawo… - zaczyna.
- Miałam guzik, a nie prawo! Co Ty bredzisz?! Nie miałam prawa stawać między moją siostrzyczką, a miłością jej życia. Wtedy byłam głupia i samolubna. Kompletnie spaprałam nam życia.
- Jesteś szczęśliwa? – zaskakuje mnie. Trzyma kubek w dłoniach i upija łyk, lustrując mnie wzrokiem.
- Tak – odpowiadam szczerze. Bo jestem.
- To dobrze. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Zawsze mi na tym zależało  - moje oczy zalewają się łzami.
- Nie wierzę, że prawie spieprzyłam naszą relację…
- Corni, daj spokój – Corni… Dawno tego nie słyszałam.
- Tina… – wpadamy sobie w ramiona. Odzyskałam siostrę.
- Co u mojego siostrzeńca? – pyta po chwili.
- Dobrze. Zdrowy, zaczyna mówić… Jest oczkiem w głowie Eliasa – chichoczę. Ona słucha jak zafascynowana. Wcale nie czuję, że nie rozmawiałyśmy od czterech lat. Czterech!
- Poznam go niedługo, mam nadzieję – odrobina uśmiechu gości na jej twarzy od kiedy przyjechałam.
- Oczywiście! Teraz jest z ojcem, wujkiem i dziadkiem – dodaję.
- Cieszę się, że przywiozłaś go do domu. Tata zawsze chciał poznać wnuczka, ale tego nie pokazywał… Bolało go to wszystko. W jednym momencie posypała się nasza rodzina… - uśmiech znika z jej twarzy.
- Przestań się obwiniać! – krzyczę. – Nie tylko Ty zawiniłaś. Ja i mama też!
- Kobiety w naszej rodzinie są jakąś zakałą – prycha.
- Tu masz rację – trudno się nie zgodzić. – A teraz mów o co chodzi… Nie płakałaś, bo brakowało Ci siostry – silę się na uśmiech.
- Nie wiem co mam Ci powiedzieć…
- Co z Andim? – pytam bez ogródek.
- Co ma być. Gówno. Tyle.
- Czyli się widzieliście…
- Spotkaliśmy się już pierwszego dnia. A potem przez cały kolejny miesiąc. I jak już wyczekałam i wstrzymywałam się miesiąc, bo tak cholernie chciałam dać nam czas na unormowanie tych pierdolonych nastoletnich hormonów, to skończyliśmy w łóżku, wyznając sobie miłość. Ale to całe wyznanie i sielanka trwało może pół dnia? Bo potem, po najchujowszym tygodniu mojego życia, obwiniając się i żałując przyjazdu tutaj, dowiedziałam się, że człowiek dla którego zmieniłam całe życie, będzie miał dziecko ze swoją narzeczoną i właśnie tego się dowiedział… - kończy swój wywód, nie stopując nawet potoku łez płynącego z jej oczu.
                Przytulam ją do siebie i pozwalam jej płakać. Gładzę dłonią jej plecy i uciszam ją. Nie mogę uwierzyć, że ona przez to wszystko przechodzi… Dlaczego ona? Ja narobiłam gówna, uciekłam, a i tak skończyło się dla mnie dobrze. A ona? Zostawiła to, odsunęła się, zmieniła, dorosła i gdy już miała nadzieję, że życie przestanie ją kopać, dostała cios. W samo serce.
- Czemu nie zadzwoniłaś? – spytałam cicho.
- Nie sądziłam, że będziesz chciała ze mną rozmawiać… Tak mi Ciebie brakowało – nie mogę już znieść jej płaczu. Serce mi pęka.
- A on?
- Co on? Powiedziałam mu, że ma się zająć nią i dzieckiem. Nie umiałabym odebrać niewinnej istotce ojca… - odpowiada.
- Ale nic się nie zmieniło? Nadal Cię kocha…
- Kocha. Ale to nie ma znaczenia. Ja muszę się nauczyć żyć bez niego. Skoro powiedziałam A, to powiem B.
- Możesz na mnie liczyć.
- Zostaniesz parę dni? Będzie mi łatwiej ogarnąć pierdolnik w mojej głowie…
- Oczywiście – odpowiadam. – Nie sądzisz, że należałoby tu posprzątać?
- Wypadałoby… Ale nie miałam głowy…
- Schudłaś – zaznaczam.
- Znowu Ci się tyran włączył – chichocze.
- Brakowało Ci tego, ja to wiem. To Ty sprzątaj, a ja jadę na zakupy. Podejrzewam, że Twoja lodówka wygląda jakby przyjechała prosto ze sklepu… - Tina wywraca oczami.
                W sklepie zaopatrzam się w pełny wózek produktów spożywczych i trzy butelki wina. Co jak co, ale trzeba uczcić mój powrót do Ruhpolding. Obok stoiska z warzywami potrącam niechcący młodą kobietę.
- Przepraszam panią – mówię skruszona. Brunetka spogląda na mnie i uśmiecha się serdecznie.
- Nic się nie stało – przygląda mi się trochę, ale nie znam jej, więc nie mam pojęcia czemu.
- Pomogę – dodaję, widząc rozsypane marchewki na podłodze.
- Nie trzeba – odpowiada chłodno. Jednak pomagam jej. Podaję woreczek i odchodzę.
                Płacę za wszystko i wsiadam do samochodu męża. Dopiero wtedy widzę, że owa brunetka wsiada do dużego Audi. I nie jest sama. Chowam się trochę i obserwuję jak Andreas pomaga dziewczynie włożyć zakupy do bagażnika. Sprzecza się z nią i coś i żywo gestykuluje. To nie jest ten Wellinger, którego pamiętam.
Teraz chyba rozumiem jej wzrok. Musi znać Tinę i pomyślała, że to ja. Andreas wsiada za kierownicę i czeka, aż brunetka dołączy do niego. Słyszę swój telefon.
- Tak?
- Mogłabyś ogarnąć jakieś chusteczki? – zapłakana Tina odzywa się w telefonie.
- Zaraz pójdę – rozłączam się i czekam aż Andi odjedzie. Nie pomogłabym im, gdybym się wplątała w tą sytuację.
                W mieszkaniu zastaje mnie przyjemny zapach truskawek. Świeczki. Pamiętam ich zapach z dzieciństwa. Tina uwielbiała truskawki i jadła je kilogramami. I wszystko pachniało truskawkami.
- Moja siostra wróciła – zapominam o spotkaniu w supermarkecie. Tina wyłania się zza blatu w kuchni i puka w czoło. – No co?
- Co dobrego kupiłaś? Zagląda do toreb postawionych na wyspie kuchennej.
- Cokolwiek, co zapełni Twoją lodówkę – wyjmuje z toreb wino, co mnie wcale nie dziwi.
- Najpierw coś zjeść – wydzieram jej butelki z rąk i chowam do szafki.
- Corni… - wzdycha. Ale wie, że mam rację.
                Wieczorem, gdy Tina usypia, dzwonię do męża.
- I jak? Radzicie sobie?
- Nie masz nawet pojęcia jak bardzo.
- To dobrze – uśmiecham się.
- Jak Tina?
- Daj spokój… Tyle złego ją spotkało, zupełnie nie z jej winy…
- A ten facet?
- To skomplikowane… - wzdycham ciężko. – W skrócie. Kochają się nawzajem, ale jest też jego narzeczona, która spodziewa się dziecka i musieli ze sobą zerwać…
- Zostajesz pewnie u niej…
- Tak. Muszę ją doprowadzić do stanu używalności. Opiekuj się Robim, dobrze?
- Wiesz, że to robię – chichocze.
- Kocham Was.
- My Ciebie też.

- Dobranoc – rozłączam się. Kieruję swoje kroki do pokoju gościnnego. Kładę się i próbuję ogarnąć to wszystko jakoś. Ale ciężko mi idzie…


*****

Cześć.
Z okazji małego jubileuszu.
Nie zabijajcie (o ile ktokolwiek został ;))
Na razie nie wracam.

Za to Oni tak ;)

2 komentarze:

  1. Witaj Kochana.
    Jejku jak ja się stęskniłam. Naprawdę nie potrafię opisać swojej radości po zobaczeniu, że pojawił się nowy rozdział.
    Niestety radość nie trwała długo. Rozdział jest naprawdę świetny,genialnie napisany, fantastyczna akcja.

    Jestem naprawdę załamana, przecież oni się pożegnali, nie widzą dla siebie wspólnej przyszłości. Tą całą scenę na skoczni i w samochodzie napisałaś tak rewelacyjnie,że poczułam sie jakbym była w ich głowach wiedział co czują, jakie emocje nimi kierują. Naprawdę ogromny szacunek dla ciebie za tą scenę i cały rozdział. Ale tak nie może sie to skończyć. Nie wierzę w żadną ciążę Magdy, mam wrazenie, że ona coś kręci. Sama powiedziała, że zaczyna przedstawienie. Coś tu ewidentnie nie gra.
    Cieszy mnie fakt, że Corni dogadała się z Tiną,pomimo wszystko są siostrami, a siostry powinny trzymać sie razem.
    Nie mam pojęcia jak to dalej się potoczy, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyje... O bosz dlaczego? Tini I Weli maja być razem. A co do ciąży to pewnie udaje.. Jestem ciekawa co będzie dalej.
    Buziaczki 😘

    OdpowiedzUsuń

czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))