15 lip 2016

Niespodzianka

Cornelia:

                Nie wiem czy dobrze robię, ale chyba tak. Wyglądam przez szybę samochodu Eliasa i mogę podziwiać piękne niemieckie krajobrazy, o których pomału zapominałam. Nie byłam tutaj od 4 lat… Szmat czasu… Ale chyba nadszedł moment, by naprawić zepsute relacje.
                Widząc drogowskaz na Frankfurt, odżywam. Wracam do domu. Choć nie jestem pewna, czy tam nadal jest mój dom. Bo żeby mieć dom, trzeba mieć rodzinę. A ja swoją odrzuciłam tak dawno temu. Przez kompletną głupotę.
                Spoglądam na Eliasa skupionego na drodze. Uśmiecham się na samą myśl, że wyszedł z taką propozycją. Kochany jest. I widzi, że mu się przypatruję, bo lekki uśmiech zaczyna mimowolnie gościć na jego ustach.
- Co się chichrasz pod nosem? – mówię nie odrywając od niego wzroku.
- Widzę, że jesteś szczęśliwa. Wystarczy mi tyle do zadowolenia – mnie też wystarcza taka odpowiedź. Dotykam jego dłoni, spoczywającej na drążku od biegów. Uwielbiam oglądać obrączkę na jego palcu. Nie wiem czemu, ale dla mnie obrączki znaczą dużo. Słyszę, że Robi już nie śpi w foteliku na tylnym siedzeniu.
- Może przerwa? Nakarmię go – pytam swojego męża.
- Zaraz zjadę na jakiś zajazd. Do Frankfurtu jeszcze godzina, ale kawa nam się przyda – spogląda na mnie przez krótką chwilę. Wiem, że nie chce dłużej, bo musi uważać na drogę. Kto jak kto, ale on kocha bezpieczeństwo. Szczególnie moje i naszego synka.
                Dziesięć minut później parkujemy pod jakąś restauracją. Wysiadam, rozprostowuję kości i od razu otwieram tylne drzwi. Uwalniam synka z fotelika i biorę go na ręce. Tuli się do mnie i uśmiecha na głos. Śmiech twojego dziecka, jest chyba najcudowniejszym dźwiękiem, jaki można usłyszeć. Wyciągam z torby ciepłe jeszcze mleko i podaję mu. W tym czasie Elias wraca z dwoma kawami. Zaraz będzie ulga.
- Boisz się, co? – obejmuje mnie ramieniem i całuje czoło.
- Ty byś się nie bał? – głupie pytania dzisiaj zadaje.
- Będzie dobrze, zobaczysz – mówi pewnie. Skoro on tak twierdzi, bo chyba naprawdę będzie dobrze.
                Kilkanaście minut później jedziemy już w stronę mojego domu. Zostało około 80 km i zobaczę, albo nie zobaczę ojca i Oliego. Tęsknię za tym szkrabem. Nie widziałam go od mojego wyjazdu. Wiem, że mama już z nimi nie mieszka. Taka zdążył nas poinformować przed moim wyjazdem, że złożył pozew o rozwód. Mniemam, że po czterech latach sprawę sfinalizowali.
                Nie wiem kiedy, ale zasypiam na przednim siedzeniu. Budzi mnie dopiero lekkie szturchanie mojego ramienia przez Eliasa.
- Kochanie, wstawaj – szepcze mi do ucha. Otwieram oczy i widzę tak dobrze znaną mi bramę.
- O matko! – łzy same napływają mi do oczu.
- Wchodzimy? – jest po siedemnastej, więc mniemam, że nawet w sobotę, tata jest już w domu. Dzwonię domofonem, ale puls mam chyba 200/100. Oddycham dość szybko, co widzi mój mąż i instynktownie łapie mnie za dłoń. – Spokojnie.
- Tak? – słyszę nieznajomy głos.
- Dzień dobry. Nazywam się Cornelia Fischer. Jestem córką Wolfganga Kircha i…
- Proszę wejść pani Cornelio – słyszę chyba radosny ton głosu kobiety. Elias kiwa mi, żebym poszła dalej. Brama wjazdowa otwiera się. Biorę Robiego na ramiona i idę pieszo. Elias wjeżdża samochodem na podjazd pod drzwiami frontowymi.
                Nic się nie zmieniło. Chłonę ten widok jak mogę. No dobra. Jest trochę mniej kwiatów i jakiś dziwacznych ozdób, ale to nadal wygląda jak mój dom. Im bliżej drzwi, tym bardziej trzęsą mi się nogi. Dobrze, że założyłam trampki, a nie szpilki.
                Chcę już zapukać do drzwi, ale one same się otwierają. W progu stoi tata. Ale nie ma on zbyt ciekawej miny. Wręcz piorunuje mnie wzrokiem.
- Eeee? – Robi pokazuje palcem na mojego ojca.
- Kochanie, to jest Twój dziadek – kątem oka spoglądam na reakcję mężczyzny. Od razu zmienia wyraz twarzy na łagodniejszy.
- Wejdźcie – otwiera szerzej drzwi i wpuszcza nas do środka. Dobry start.
                Moje ukochane, piękne marmurowe schody… Lustra wokoło… Palma! Wszystko zostało po staremu. Zupełnie jakbym nigdzie nie wyjechała. Robi wyrywa mi się trochę. Stawiam go na podłodze i przytrzymuję rączki, gdy próbuje iść do przodu. Nie sądziłam, że już będzie chciał iść sam.
- Dzień dobry – do środka wchodzi mój mąż. – Elias Fischer - Tata mierzy go wzrokiem, gdy ten podaje mu dłoń.
- Miło mi Pana poznać – wtedy kompletnie się rozluźnia. – Wolfgang Kirch.
- Dużo o panu słyszałem.
- Pewnie same kłamstwa – ojciec wybucha śmiechem. Elias już go kupił. Sama nie wiem czym. – Robi – klęka przodem do mojego synka. Kiwa głową, bym pozwoliła dziecku iść w jego stronę. – Chodź do dziadka! – Robi uśmiecha się i dostaje turbodoładowania w nogach. Tata chwyta go po chwili w swoje ramiona i tuli do siebie. Uff. Chociaż 2/3 mojej rodziny jest wkupione w jego łaski.
                Zaprasza nas do salonu. Tutaj już zaszły pewne zmiany. Kanapa nie jest już pokryta białą skórą, ale szarym, ciepłym materiałem. Mama lubiła taki chłodny nowoczesny styl. Spoglądam na fortepian, na którym miałam przyjemność grać, gdy byłam młodsza. Stało na nim zdjęcie naszej rodziny. No prawie. Nie było na nim mamy. Chyba wiem, czemu je wybrał. Wtedy jeszcze wszystko było w porządku.
- Corni – czuję jak kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Tato, ja tak strasznie przepraszam – łzy uwalniają się z moich powiek i płyną swobodnie po moim policzku.
- Kochanie – wtulam się w niego jak dawniej. Jak mała dziewczynka. – Już wszystko dobrze. Cieszę się, że wróciłaś – wiem że mówi szczerze. Po prostu za dobrze znam tego człowieka.
- Corni! – słyszę krzyk Oliego, zbiegającego ze schodów. – Wróciłaś! – przytula się do mnie  i nie chce puścić.
- Ale Ty wyrosłeś! Mój mały łobuzie! – klękam na jedno kolano, by być jego wzrostu i móc objąć go mocniej.
- Tęskniliśmy za Tobą! Przywiozłaś mojego siostrzeńca? – odsuwa się ode mnie i patrzy z nadzieją i radością w oczach.
- Jest tam, z moim mężem – pokazuję na moich dwóch mężczyzn, stojących przy drzwiach balkonowych. Elias pokazuje mojemu synkowi coś na zewnątrz, a ten słucha i ogląda jak zaczarowany.
                Wieczorem, po kolacji, zostaliśmy tylko ja z tatą. Elias powiedział, że daje nam czas na rozmowę, a sam zajmie się małym. Oli też położył się spać. Za to ja nie umiem spojrzeć na tatę. Jest mi wstyd, mimo że mówił, że wszystko jest już w porządku.
- Co u Tiny?  - muszę kiedyś zapytać.
- W porządku. Przejęła część obowiązków Hermanna w Ruhpolding.
- Wróciła tam? – pytam zaskoczona.
- Tak. Niechętnie, ale wróciła. Tyle lat siedziała w takim zawieszeniu. Skończyła studia, wiesz? – mówi dumnie. Chyba naprawdę potrzebowali mojego wyjazdu. I ona i on odetchnęli od ciągłej presji mamy i jakiegoś zakotwiczenia.
- Naprawdę? – ja też jestem z niej dumna.
- Ona nigdy nie była na Ciebie zła.
- Wiem. Ja wszystko spieprzyłam…
- Może pojedziesz do niej? Zostaniecie tutaj parę dni, a potem pojedziesz ją odwiedzić? Ma własny domek na obrzeżach.
- A... Andi? – wiem, że niepotrzebnie się wtrącam.
- Nic nie wiem. Nie wspomina nigdy o nim. Nie wiem czy się spotkali, czy nie. Ale on ma narzeczoną… - mówi smutno. Mnie też od razu wszystko rozbolało. Zniszczyłam siostrze szansę na miłość. Ja wiem, że ona nadal go kocha. Szkoda, że poniekąd zmusiłam ją do wyjazdu i odrzucenia go.
- Ona jest taka silna…
- Powiedziałbym, że macie to po mnie, ale no sama rozumiesz… - zachichotał. Dobrze, że chociaż on potrafi się z tego śmiać.
- Idę spać, jeśli nie masz nic przeciwko… - mówię z lekkim uśmiechem na ustach.
- Jasne. Odpocznij po podróży. Jutro pójdziemy na jakiś spacer. Trzeba skorzystać z wolnej niedzieli – odpowiada radośnie. Chyba dobrze, że przyjechaliśmy.

~

Tina:

                Sobotni, ciepły, słoneczny poranek. Promienie porannego słońca przedzierają się przez nie do końca zasunięte rolety. I kto u mojego boku? Andreas… Wzdycham przeciągle. Od samej pobudki mam uśmiech na twarzy. Odwracam się delikatnie w jego stronę i spoglądam na jego twarz. Pamiętam ten nieśmiały uśmiech przez sen. Wtedy też był taki sam. Ale dzisiaj nie muszę wyjeżdżać. Nie wracam do domu. Nic nie muszę. Tu jest moje miejsce na ziemi.
Dotykam opuszkami palców jego policzka. Lekki zarost pojawił się od wczoraj. Ale on wygląda z nim niesamowicie pociągająco… Mimowolnie przygryzam wargę. Czuję jak zaciska swoją dłoń na mojej talii. Druga jest położona pod moją głową. Jeszcze mu nie zdrętwiała? Zginam ją lekko i przybliżam do siebie jego dłoń. Całuję jego palce, jeden po drugim. Te chude, długie palce…
- Szkoda, że nie mam telefonu. Zrobiłbym Ci zdjęcie, bo pięknie wyglądasz – uśmiecha się promiennie. Nie wiem jak długo nie śpi, bo trochę się wczułam w to całowanie.
- Nie pozwoliłabym Ci – chichoczę. Kładę się na jego klatce piersiowej i pozwalam objąć ramieniem.
- Dlaczego? – całuje moją głowę. Czy my się nie zachowujemy zbyt swobodnie? Gdzieś tam w środku ciąży mi niezałatwiona sprawa z Leną. Jakoś nie mogę uwierzyć, że to wszystko miałoby się tak zwyczajnie i prosto ułożyć.
- Sam wiesz czemu… – składam pocałunek na jego lewej piersi. Dzisiaj mnie napadło na całowanie. Ale on sam się prosi. Brakowało mi go.
                Od kiedy wróciłam, to hamowałam w sobie każdy jakikolwiek drobny przejaw uczuć. Chciałam go utrzymać na dystans. Skoro już zdecydowałam się wrócić, to nie chciałam rozwalać innym życia. Nie po to wracałam. Przynajmniej oficjalnie. Wewnętrznie marzyłam o tym, by mnie przytulił i powiedział, że nigdy o mnie nie zapomniał. Że ta miłość była prawdziwa. Ale czy można się zakochać w tydzień?
- Kocham Cię – szepcze. Stado motyli w moim żołądku znowu podrywa się do lotu. Chyba mam swoją odpowiedź. Opieram się lekko na łokciu, podnoszę i patrzę w te piękne błękitne tęczówki. Moja ręka znowu ma potrzebę pomacać go po policzku. Jestem niewyżyta.
- Ja Ciebie też – oddycha z ulgą słysząc to. Uśmiech poszerza się jeszcze bardziej i wpija się w moje wargi bardzo intensywnie.
                Obraca mnie tak, że leżę po nim i pogłębia pocałunek. Podoba mi się tak bardzo. Bardzo, bardzo. Tak bardzo, że znowu się zapominam i pozwalam mu na wszystko.
                Śniadanie jem w jego koszulce. Tak, tej samej, którą dostałam 4 lata temu. Od tamtej pory jej nie założyłam, tylko spoczywała gdzieś na dnie szafy. Żeby nie kusić potoku łez. Wyjęłam ją dopiero teraz. Podświadomie ją ze sobą zabrałam. Chyba serio liczyłam na coś… A jaki był dumny, gdy mnie w niej zobaczył! Teraz siedzę mu na kolanach i pozwalam się karmić jakbym była małą dziewczynką.
- Chyba Ci smakuje co? – drażni się ze mną, gryząc kęs mojej kanapki i dopiero mi podając.
- Wiesz… - zaczynam. – Za pierwszym razem to powinno właśnie tak wyglądać…
- Nie mówmy już o tym – wtula się w moją szyję. Mam wrażenie, że jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Naprawdę! - Dzisiaj porozmawiam z Leną – patrzy mi w oczy i wiem, że on już zdecydował.
- Nie będziesz żałował? – mój palec wskazujący mimowolnie wodzi nieokreślone linie po jego policzku.
- Nigdy – całuje mój nos.
                Kilka minut później stoimy w przedsionku i gapimy się na siebie jak sroki w gnat. Niechętnie wstaliśmy od stołu. Każde z nas wiedziało, że to powrót z naszej własnej krainy do rzeczywistości.
- Zadzwonię – całuje mnie i wychodzi. Patrzę jak odjeżdża i idę posprzątać po śniadaniu. I co mam teraz robić przez całą sobotę?

~

Lena:

                Im dłużej na niego czekam, tym wiem, że nie mogę pozwolić mu się wymknąć spod kontroli. Podświadomie wyczuwam, że to nie jest zwykła koleżanka. Nie robi się zakupów zwykłej koleżance, nie podwozi do domu i nie zostaje na noc, by pomóc się rozpakować. Ufam mu, ale jednocześnie coś nie daje mi spokoju. On był mój od tak dawna, że nie pozwolę żadnej panience go sobie tak po prostu wziąć.
                Siedzę w salonie i gapię się w telewizor bez celu. Wstałam wcześnie, bo myślałam, że już wrócił, ale na próżno. Jest dobrze po dziewiątej rano, a Andreasa nadal nie ma w mieszkaniu. Mam cholerne obawy co do siebie samej. Bo co jeśli zareaguje nie tak jak powinien? Co wtedy?
                Słyszę, jak przekręca klucz w zamku. Sztywnieję. Do tej pory czułam się pewna siebie i bezpieczna na kapanie, a teraz? Oblał mnie blady strach. Zero kontaktu.
- Lena? – woła mnie. Co mam powiedzieć?
- W salonie – przedstawienie czas zacząć. Wchodzi do pokoju i patrzy na mnie zaskoczony.
- Spałaś coś? – podchodzi do lodówki i wyciąga z niej butelkę zimnej wody. Spragniony?
- Pomogłeś? – pytam delikatnie.
- Tak. Już wszystko jest ogarnięte – zamyka lodówkę i patrzy na mnie uważnie. – Wszystko w porządku? – siada obok mnie, ale nawet mnie nie przytula.
- Tak – im dłużej przebywam z nim w jednym pomieszczeniu, tym bardziej jestem przekonana o słuszności mojego postępowania.
- Nie sądzę – chce się podnieś z kanapy, ale zatrzymuję go dłonią.

- Jestem w ciąży – oznajmiam. Widzę jak blednie. Zszokowany siada na kanapie i patrzy na mnie jak na kosmitę. Przedstawienie zaczęte. Teraz czas na kolejne akty…

*****

Cześć :D

Dziękuję za pojawienie się tutaj! 
Nie macie pojęcia jak mi ulżyło :D
Dzisiaj pojawiam się z kolejnym rozdziałem :D
Zaczynamy zabawę :D

Cieszycie się, że Misie-pysie wróciły? Bo ja tęskniłam. Okrutniście :D
Czekam na Courchevel :D ❤
Naszych siatkarzy mocarzy mi szkoda, ale wiem, że w Rio ma być szczyt formy. 
I ja w medale wierzę. Zasłużyli tym jak walczyli o to Rio. Będzie moc!

Buziaki ;*

9 lip 2016

Powrót

Tina:

                Mam dość tego cholernego fotela! Muszę w końcu zamówić nowy! Szlag mnie jasny trafia, jak słyszę to pieprzone skrzypienie! Wywracam oczami za każdym razem, gdy wydaje z siebie ten drażniący dźwięk. Już nawet nie spoglądam przepraszająco na Ritę. Ona też nie znosi tego obrzydlistwa!
                Spoglądam na zegar wiszący nad drzwiami wejściowymi do mojego gabinetu. Jest 16:58. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na genialny pomysł i nie zadzwoni z jakąś powalająco nudną ofertą i nie zajmie mojego wolnego czasu. Spoglądam na wskazówkę sekundową i odliczam niecierpliwie do 17:00. Rita chyba robi to sami, bo kompletnie ignoruje pisk fotela. Słowo daję, zaraz kogoś zapierdolę!
- Siedemnasta! – krzyczy radośnie i wstaje z krzesełka. Obie oddychamy z ulgą. Zamykam system i pakuję laptopa do torby. Weekend!
– Miłego weekendu! – dorzucam, gdy widzę jak próbuje uciec z gabinetu bez słowa. Uśmiecha się szeroko i macha. Śmieję się pod nosem. No to czas na mnie! Słyszę dźwięk swojego telefonu.

Andi:
Czekam na zewnątrz :*

                Uśmiecham się szeroko. Nie ma sensu odpisywać. Przecież za minutę go zobaczę. Zerkam tylko przez okno i widzę, jak stoi, opierając się ramionami o dach białego Audi i podziwia góry. Kocham tego człowieka. Wzdycham głośno i wychodzę.
                Upewniam się, że wszystko jest pozamykane i zamykam na kłódkę drzwi wejściowe. Po chwili odwracam się i widzę najszczerszy uśmiech świata. Próbuję nie okazywać mojej popierdolonej radości na zewnątrz, ale w środku kotłuję się z emocji. Podchodzę powoli do niego i widzę, jak się niecierpliwi. Chyba ma mi to trochę za złe, bo robi minę małego, płaczącego dziecka, gdy mu się odbiera ulubioną zabawkę. Czasem mam przed oczami jego łzy, gdy wyjeżdżałam z Ruhpolding 4 lata temu…
- Co jest? – podchodzę do niego, a on od razu mnie obejmuje i przyciąga do siebie.
- Nic – kłamię. Przecież tak na dobrą sprawę, to nic nas nie łączy. Tylko się przyjaźnimy.
- Widzę – słyszę lekką złość w jego głosie. Patrzę mu w końcu w oczy i wiem, że on wie. – Znowu o tym myślisz? – gładzi dłonią moje plecy. – Przecież wiesz, że to już za nami – szepcze mi do ucha. Stado motyli podrywa się do lotu w moim żołądku. Brakowało mi tego.
- Nic nie jest za nami, Andi – mówię smutno i wyrywam się z uścisku. Wsiadam na miejsce pasażera i czekam, aż stąd pojedziemy.
                Wsiada bez słowa i nawet na mnie nie patrzy. Widocznie przystanek autobusowy kilka metrów od nas jest bardziej interesujący. Wzdycha jedynie ciężko.
- Pójdę pieszo – mówię i chcę już wysiąść, ale łapie moją dłoń.
- Nie! – jego oczy płoną. Płoną od emocji. – Nie zostawisz mnie drugi raz… - to wypowiada szeptem. Oboje nadal trzymamy w sobie te niszczące nas emocje.
- Chciałam tylko dać CI odetchnąć… - nieudolnie się tłumaczę.
- Wtedy też ponoć to było dla mojego dobra…
- Czy do końca życia będziemy rozpamiętywać mój błąd?
- Najwidoczniej Ty sama nie umiesz się z nim uporać.
- Mogłeś za mną jechać!
- Jasne! I pytać się miliarda ludzi na ulicy, gdzie mieszka jaśnie pani Kirch?! – mam tego gość. Za bardzo zabolało.
- Idę. Wracaj do niej – silę się na twardy ton. Łzy kołują się w moich oczach, ale nie pokażę mu, że płaczę.
- Tina, proszę – zawsze reaguję tak samo na jego głos. Spoglądam ponownie w jego oczy.
- Przepraszam – szepczę.
- Chodź tu – przytula mnie do siebie i całuje moją głowę.  – Dlaczego nie chcesz się otworzyć?
- Bo jesteś z Leną.
- Ale ja nie chce z nią być! – prawie piszczy.
- I co? Przyjechałam i po miesiącu uznałeś, że rzucisz narzeczoną, z którą jesteś 3 lata?! Skąd wiesz, że to dobry wybór?!
- Bo to wiem! – zwykle jego oczy mają piękny błękitny kolor, ale dzisiaj są ciemno niebieskie, stanowcze, pewne swego.
- Podrzucisz mnie do sklepu? – zmieniam temat. Ja wiem czym to się skończy, jeśli powiem mu prawdę.
- Tina… - całe napięcie gdzieś z niego ulatuje, ale to nie jest westchnięcie ulgi. Jeśli on zaraz nie ucieknie, to chyba naprawdę mu na mnie zależy. Nie jeden by już dawno spierdolił i powiedział mi, że jestem wariatką.
                W spożywczaku kupuję najpotrzebniejsze rzeczy. Andi jeździ za mną wózkiem i chichocze się jak małe dziecko. W zasadzie jak na niego patrzę to widzę dzieciaka. Chorego umysłowo. Proszę go, by wybrał jakieś ładne pomidory i na chwilę znikam w dziale alkoholi. Muszę kupić jakieś dobre wino. Chyba zasłużył na kolację.
- Chcesz iść na spacer, czy już do domu? – pyta mnie, gdy wychodzimy ze sklepu. Uparł się debil, że weźmie wszystkie moje zakupy i wygląda jak jakiś ostro wychudzony ochroniarz jakiejś gwiazdy.
- Zapraszam Cię na kolację – mówię wesoło, gdy całe jedzenie znajduje się bezpiecznie w bagażniku. Na wszelaki, by z wrażenia nie upuścił tego wszystkiego na chodnik.
- Zaskoczyłaś mnie – uśmiecha się. Lubię ten uśmiech. I mięsnie poniżej żołądka chyba też. Bo zwariowały do reszty.
- Taki miała zamiar… - przygryzam mimowolnie wargę.
- A ja?
- Co ty?! – marszczę brwi. Pokazuje mi, żebym wsiadła.
- No a ja co mam zrobić? – wywracam oczami.
- Wystarczająco mi pomogłeś. Jesteśmy kwita – mimowolnie dotykam opuszkami palców jego policzek. Wzdryga się, ale po chwili przymyka oczy i wygląda jakby się delektował tym dotykiem. Taksuję wzrokiem jego twarz, z góry do dołu.
- Jedziemy! – otwiera oczy  i szybko odpala samochód. Chyba niechcący go trochę napaliłam…

~

Lena:

                Od miesiąca Andi jest całkowicie innym człowiekiem. Nie wiem co się z nim dzieje… Kompletnie oszalał. Skacze po domu jak głupek, biega, trenuje z większym zapałem. Ja wiem, że niedługo sezon i już się nie może doczekać, ale chyba nie chodzi tylko o zielone światło w treningach.
                Chciałabym, by wrócił do mnie ten mój stary Andi. Spokojny, ułożony, grzeczny. Słuchający mnie. Bo on doskonale wie, że pragnę tej naszej rutyny. Nigdy mu to nie przeszkadzało, więc uznałam, że może faktycznie jest dobrze. Muszę z nim porozmawiać, czy odpowiada mu to wszystko.
                Postanowiłam przyrządzić mu wypasioną kolację. Bo dawno nie spędzaliśmy razem czasu. Ciągle gdzieś ucieka. A to na trening, a to basen, a to siłownia, skocznia, kumple… Ostatni raz kochaliśmy się chyba z miesiąc temu? Żeby kobieta nie mogła liczyć na swojego faceta…
                Robię starannie listę zakupów. Sprawdzam trzy razy przepis i składniki których mi brakuje. Nie mogę wyjść poza ramy przepisu. Wszystko musi być dzisiaj idealnie. Zwykle nie pijam alkoholu, ale dla Andreasa mogę zrobić wyjątek.
                Gdy już mam wszystko, wsiadam do swojego Mini i jadę pod miejscowy sklep spożywczy. Parkuję jak przystało i biorę wózek. Wchodzę do środka i pakuję kolejno rzeczy z listy. Na całe szczęście ułożyłam je kolejnością regałów, więc idę właściwie po kolei. Odhaczam ołówkiem znalezione rzeczy i idę dalej.
                Przy winie mam spory problem. Nigdy nie byłam w tym dobra i sugerowałam się zdaniem innych. W szczególności mojej siostry, która doskonale się na tym zna. Piszę jej krótkiego smsa i po chwili dostaję odpowiedź. Wybieram wskazane przez siostrzyczkę wino i wkładam do koszyka. Czas iść do kasy.
                Pakuję torby z zakupami do wózka i jadę pod mój samochód. Och, jakżeby mi się przydał teraz Andreas. Nakupowałam pożywienia dla wojska. Gdy mam odstawić wózek widzę, że białe Audi opuszcza nerwowo parking. Przyglądam się rejestracji i widzę, że to Andi! Szybko odstawiam wózek i walczę ze sobą, by za nim nie pojechać. Ale ciekawość zwycięża. Nigdy nie robiłam podobnych rzeczy. Bo sobie ufamy… Ale jeśli to doprowadzi mnie do prawdy, to wiem, że powinnam to zrobić. Dla spokoju sumienia. Biorę głęboki oddech i odpalam samochód.
                W drodze zastanawiam się, dokąd on jedzie. Przecież miał być na treningu… Mogłabym zadzwonić teraz do Thomasa, ale nie zrobię tego. Zamiast jechać do domu, to śledzę mojego narzeczonego. Brawo Magdalena!
                Skręca w uliczkę, w której znajdują się nowo wybudowane domy i zatrzymuje się praktycznie na końcu ślepej ulicy. Jestem tutaj pierwszy raz, ale z pewnością mogłabym tutaj zamieszkać. Chowam się za jednym z Mercedesów kilka domów wcześniej i obserwuję co się wydarzy.
                Andi wychodzi uśmiechnięty, a z siedzenia pasażera wysiada szczupła brunetka. Nie znam jej. Podchodzi do bagażnika i czeka aż Andi poda jej zakupy. Ten się z nią droczy i bierze wszystko sam. Sporo tego…
                Dziewczyna idzie pośpiesznie otworzyć frontowe drzwi i wpuszcza Andreasa do środka. Nie wiem co robić dalej. Mam tu stać nie wiadomo ile? Wyciągam telefon i piszę pośpiesznego smsa do Andreasa.

Ja:
Za ile będziesz? :*

                Nie czekam długo. Po chwili widzę wiadomość od mojego narzeczonego.

Najdroższy <3 :
Musze pomóc znajomej się rozpakować. Dopiero się wprowadziła. Nie wiem kiedy wrócę.

Ja:
Szkoda :( Liczyłam na sympatyczny wieczór we dwoje. Nie siedź za długo. Mam nadzieję, że w krótce poznam Twoją znajomą :D

Najdroższy <3 :
Może niedługo Was sobie przedstawię? Ale nie czekaj na mnie :)

                Znajoma? Kim ona jest?! Czyli nici z romantycznej kolacji. Nie zakładam najgorszego. Przecież gdyby mnie chciał okłamać, to napisałby że idzie z kolegami na piwo. Ufam mu. Przecież trzymam go wystarczająco krótko, że wiem, że nigdy by mnie nie okłamał. Bo mnie się nie okłamuje. Mimo wszystko nie podoba mi się ta cała znajoma…

~

Andi:

                Podziękowałem w duchu, że Lena się uspokoiła. Tina widziała moją minę, ale nie pytała. Po prostu zajęła się rozpakowywaniem zakupów.
- Lena – mówię po chwili krępującej ciszy.
- Tak myślałam – mówi cierpko. Co ja mam zrobić? Chcę z nią być, ale kazała mi dać sobie przynajmniej 6 tygodni na zastanowienie się czego chcę. Ale ja wiem czego chcę do cholery! Tej tutaj, co się kręci zdenerwowana po kuchni i upuszcza po raz czwarty torebkę ze startą mozarellą.
- Tina – podchodzę do niej i przytulam się do jej pleców. Cała drży. Dawno nie widziałem jej takiej zdenerwowanej.
- Andi, co my robimy?! – obraca się do mnie przodem, ale odsuwa na odległość wyciągniętych ramion. – Ty masz narzeczoną.
- Z którą nie chcę być – dodaję.
- Miałeś poczekać te 6 tygodni i dopiero mi odpowiedzieć… - od kiedy ona się taka konsekwentna zrobiła?
- Ale co jeśli ja wiem czego chcę odkąd przyjechałaś?
- Byłeś w szoku. Może nadal jesteś… - słowo daję. Jej skołowanie mnie zaraz naprawdę zezłości.
- Czego ty chcesz?! Permanentnego tatuażu? Wykrzyczenia tego z wieży ratusza? A może mam sobie na czole wyryć, ze Cię kocham?! – w końcu to powiedziałem! I wcale nie czuję się lepiej.
- Obiecałeś – wybiega z kuchni. 
- Ja Ciebie też kocham Andi. Cieszę się, że to w końcu z siebie wydusiłeś! – wykrzyczałem pod nosem damskim głosem.
Opieram się o blat. Ja nie wiem co jeszcze mam zrobić, żeby ona ze mną była. Przecież nie chcę jej skrzywdzić. Chcę móc robić dla niej wszystko czego zapragnie. Chcę być przy niej.
- Tina? – krzyczę. Zero odzewu. Upewniam się, że nie wyszła z domu i przeszukuję powoli pokoje. Byłem już tutaj, więc mam jakieś rozeznanie. Wchodzę powoli na górę i słyszę kwilenie z sypialni. Drzwi są uchylone i widzę przez nie, jak Tina siedzi skulona i kołysze się. Nienawidzę kiedy kobieta płacze w mojej obecności. Nigdy nie potrafiłem tego zaakceptować. Jeśli kobieta płacze przy facecie, to znaczy, że jest zbyt słaby i głupi, by do tego nie dopuścić. Czyli jest do dupy. A jeszcze większy ból sprawia widok ukochanej osoby w tym stanie. – Kochanie… - siadam obok niej i obejmuję ją ramieniem. Dopiero po chwili puszczają jej hamulce i przestaje się wyrywać. Całuję jej włosy. – Nie płacz, proszę. Wszystko będzie dobrze… - mam wrażenie, że używam całej siły jaką mam, żeby ją uspokoić.
- Robimy jej świństwo… - chlipie.
- Ona nie chciałaby być ze mną na siłę…
- Ale może chciałaby być właśnie z Tobą? Czy Ty czasem myślisz o kimś innym, niż sobie?
- Tak. O Tobie! Nieustannie!
- Andi…
- Kocham Cię – szepczę. – Kocham Cię najmocniej w świecie. Od dnia, w którym Cię poznałem – uśmiecham się lekko na wspomnienie naszego spotkania na izbie przyjęć.
- Ja nie chcę budować swojego szczęścia na nieszczęściu innych… - w końcu na mnie patrzy. Ona się boi. – Jeśli znowu miałabym Cię stracić, to bym tego nie zniosła, wiesz? – dodaje tak cicho jak to tylko możliwe. – Dlatego chcę, żebyś najpierw wiedział czego chcesz, zakończył ewentualnie związek z Leną i dopiero wtedy, bez przeszkód był ze mną. Ale musisz być tego pewien. Nie chcę Cię zmuszać… Ja mam wrażenie, że… - nie pozwalam jej dokończyć. Chwytam jej podbródek i delikatnie muskam jej wargi. Czekam chwilę na jej reakcję i gdy się temu poddaje, wkładam w pocałunek wszystkie skumulowane we mnie emocje.
                Podnoszę ją lekko i sadzam na swoich kolanach. Dalej nie odrywamy się od siebie. Jej dłonie trzymają moją twarz. Moje za to wędrują po całym jej ciele. Pragnę jej. Pragnę jej tu i teraz. Odpinam jej biustonosz, a ona lekko zamiera. Jeśli nie dostanę zaraz w twarz, to będzie cud.
- Nie będziesz żałował? – mówi dysząc.

- Nigdy – ponownie zatapiam się w jej wargach. Nasze ubrania lądują po całej sypialni i chwilę później oboje docieramy tam, gdzie od dawna pragnęliśmy.


*****

Witam i tu :D
Spodziewaliście się kontynuacji?
Bo ja od początku miałam w głowie pomysł na ciąg dalszy, ale dałam sobie czas na napisanie.
Czuję, że dojrzałam trochę przez te pół roku i bohaterowie są dojrzalsi.
Czekam niecierpliwie na Wasze opinie :D
Mam kontynuować? Czy jednak porzucić ten pomysł?

Buziaki :*
czytasz = komentujesz
Bardzo byłabym wdzięczna za wszelakie uwagi.
Zawsze to lepiej, gdy ma się świadomość, czy komuś się podoba czy nie :))