Cornelia:
Nie wiem czy
dobrze robię, ale chyba tak. Wyglądam przez szybę samochodu Eliasa i mogę
podziwiać piękne niemieckie krajobrazy, o których pomału zapominałam. Nie byłam
tutaj od 4 lat… Szmat czasu… Ale chyba nadszedł moment, by naprawić zepsute
relacje.
Widząc drogowskaz
na Frankfurt, odżywam. Wracam do domu. Choć nie jestem pewna, czy tam nadal
jest mój dom. Bo żeby mieć dom, trzeba mieć rodzinę. A ja swoją odrzuciłam tak
dawno temu. Przez kompletną głupotę.
Spoglądam na
Eliasa skupionego na drodze. Uśmiecham się na samą myśl, że wyszedł z taką
propozycją. Kochany jest. I widzi, że mu się przypatruję, bo lekki uśmiech
zaczyna mimowolnie gościć na jego ustach.
- Co się chichrasz pod nosem? – mówię nie odrywając od niego wzroku.
- Widzę, że jesteś szczęśliwa. Wystarczy mi tyle do zadowolenia – mnie
też wystarcza taka odpowiedź. Dotykam jego dłoni, spoczywającej na drążku od
biegów. Uwielbiam oglądać obrączkę na jego palcu. Nie wiem czemu, ale dla mnie
obrączki znaczą dużo. Słyszę, że Robi już nie śpi w foteliku na tylnym
siedzeniu.
- Może przerwa? Nakarmię go – pytam swojego męża.
- Zaraz zjadę na jakiś zajazd. Do Frankfurtu jeszcze godzina, ale kawa
nam się przyda – spogląda na mnie przez krótką chwilę. Wiem, że nie chce
dłużej, bo musi uważać na drogę. Kto jak kto, ale on kocha bezpieczeństwo.
Szczególnie moje i naszego synka.
Dziesięć minut
później parkujemy pod jakąś restauracją. Wysiadam, rozprostowuję kości i od
razu otwieram tylne drzwi. Uwalniam synka z fotelika i biorę go na ręce. Tuli
się do mnie i uśmiecha na głos. Śmiech twojego dziecka, jest chyba
najcudowniejszym dźwiękiem, jaki można usłyszeć. Wyciągam z torby ciepłe
jeszcze mleko i podaję mu. W tym czasie Elias wraca z dwoma kawami. Zaraz
będzie ulga.
- Boisz się, co? – obejmuje mnie ramieniem i całuje czoło.
- Ty byś się nie bał? – głupie pytania dzisiaj zadaje.
- Będzie dobrze, zobaczysz – mówi pewnie. Skoro on tak twierdzi, bo
chyba naprawdę będzie dobrze.
Kilkanaście minut
później jedziemy już w stronę mojego domu. Zostało około 80 km i zobaczę, albo
nie zobaczę ojca i Oliego. Tęsknię za tym szkrabem. Nie widziałam go od mojego
wyjazdu. Wiem, że mama już z nimi nie mieszka. Taka zdążył nas poinformować
przed moim wyjazdem, że złożył pozew o rozwód. Mniemam, że po czterech latach
sprawę sfinalizowali.
Nie wiem kiedy,
ale zasypiam na przednim siedzeniu. Budzi mnie dopiero lekkie szturchanie
mojego ramienia przez Eliasa.
- Kochanie, wstawaj – szepcze mi do ucha. Otwieram oczy i widzę tak
dobrze znaną mi bramę.
- O matko! – łzy same napływają mi do oczu.
- Wchodzimy? – jest po siedemnastej, więc mniemam, że nawet w sobotę,
tata jest już w domu. Dzwonię domofonem, ale puls mam chyba 200/100. Oddycham
dość szybko, co widzi mój mąż i instynktownie łapie mnie za dłoń. – Spokojnie.
- Tak? – słyszę nieznajomy głos.
- Dzień dobry. Nazywam się Cornelia Fischer. Jestem córką Wolfganga
Kircha i…
- Proszę wejść pani Cornelio – słyszę chyba radosny ton głosu kobiety.
Elias kiwa mi, żebym poszła dalej. Brama wjazdowa otwiera się. Biorę Robiego na
ramiona i idę pieszo. Elias wjeżdża samochodem na podjazd pod drzwiami
frontowymi.
Nic się nie
zmieniło. Chłonę ten widok jak mogę. No dobra. Jest trochę mniej kwiatów i
jakiś dziwacznych ozdób, ale to nadal wygląda jak mój dom. Im bliżej drzwi, tym
bardziej trzęsą mi się nogi. Dobrze, że założyłam trampki, a nie szpilki.
Chcę już zapukać
do drzwi, ale one same się otwierają. W progu stoi tata. Ale nie ma on zbyt
ciekawej miny. Wręcz piorunuje mnie wzrokiem.
- Eeee? – Robi pokazuje palcem na mojego ojca.
- Kochanie, to jest Twój dziadek – kątem oka spoglądam na reakcję
mężczyzny. Od razu zmienia wyraz twarzy na łagodniejszy.
- Wejdźcie – otwiera szerzej drzwi i wpuszcza nas do środka. Dobry
start.
Moje ukochane,
piękne marmurowe schody… Lustra wokoło… Palma! Wszystko zostało po staremu.
Zupełnie jakbym nigdzie nie wyjechała. Robi wyrywa mi się trochę. Stawiam go na
podłodze i przytrzymuję rączki, gdy próbuje iść do przodu. Nie sądziłam, że już
będzie chciał iść sam.
- Dzień dobry – do środka wchodzi mój mąż. – Elias Fischer - Tata
mierzy go wzrokiem, gdy ten podaje mu dłoń.
- Miło mi Pana poznać – wtedy kompletnie się rozluźnia. – Wolfgang
Kirch.
- Dużo o panu słyszałem.
- Pewnie same kłamstwa – ojciec wybucha śmiechem. Elias już go kupił.
Sama nie wiem czym. – Robi – klęka przodem do mojego synka. Kiwa głową, bym
pozwoliła dziecku iść w jego stronę. – Chodź do dziadka! – Robi uśmiecha się i
dostaje turbodoładowania w nogach. Tata chwyta go po chwili w swoje ramiona i
tuli do siebie. Uff. Chociaż 2/3 mojej rodziny jest wkupione w jego łaski.
Zaprasza nas do
salonu. Tutaj już zaszły pewne zmiany. Kanapa nie jest już pokryta białą skórą,
ale szarym, ciepłym materiałem. Mama lubiła taki chłodny nowoczesny styl.
Spoglądam na fortepian, na którym miałam przyjemność grać, gdy byłam młodsza.
Stało na nim zdjęcie naszej rodziny. No prawie. Nie było na nim mamy. Chyba
wiem, czemu je wybrał. Wtedy jeszcze wszystko było w porządku.
- Corni – czuję jak kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Tato, ja tak strasznie przepraszam – łzy uwalniają się z moich
powiek i płyną swobodnie po moim policzku.
- Kochanie – wtulam się w niego jak dawniej. Jak mała dziewczynka. –
Już wszystko dobrze. Cieszę się, że wróciłaś – wiem że mówi szczerze. Po prostu
za dobrze znam tego człowieka.
- Corni! – słyszę krzyk Oliego, zbiegającego ze schodów. – Wróciłaś! –
przytula się do mnie i nie chce puścić.
- Ale Ty wyrosłeś! Mój mały łobuzie! – klękam na jedno kolano, by być jego
wzrostu i móc objąć go mocniej.
- Tęskniliśmy za Tobą! Przywiozłaś mojego siostrzeńca? – odsuwa się
ode mnie i patrzy z nadzieją i radością w oczach.
- Jest tam, z moim mężem – pokazuję na moich dwóch mężczyzn, stojących
przy drzwiach balkonowych. Elias pokazuje mojemu synkowi coś na zewnątrz, a ten
słucha i ogląda jak zaczarowany.
Wieczorem, po
kolacji, zostaliśmy tylko ja z tatą. Elias powiedział, że daje nam czas na
rozmowę, a sam zajmie się małym. Oli też położył się spać. Za to ja nie umiem
spojrzeć na tatę. Jest mi wstyd, mimo że mówił, że wszystko jest już w
porządku.
- Co u Tiny? - muszę kiedyś
zapytać.
- W porządku. Przejęła część obowiązków Hermanna w Ruhpolding.
- Wróciła tam? – pytam zaskoczona.
- Tak. Niechętnie, ale wróciła. Tyle lat siedziała w takim
zawieszeniu. Skończyła studia, wiesz? – mówi dumnie. Chyba naprawdę
potrzebowali mojego wyjazdu. I ona i on odetchnęli od ciągłej presji mamy i
jakiegoś zakotwiczenia.
- Naprawdę? – ja też jestem z niej dumna.
- Ona nigdy nie była na Ciebie zła.
- Wiem. Ja wszystko spieprzyłam…
- Może pojedziesz do niej? Zostaniecie tutaj parę dni, a potem
pojedziesz ją odwiedzić? Ma własny domek na obrzeżach.
- A... Andi? – wiem, że niepotrzebnie się wtrącam.
- Nic nie wiem. Nie wspomina nigdy o nim. Nie wiem czy się spotkali,
czy nie. Ale on ma narzeczoną… - mówi smutno. Mnie też od razu wszystko
rozbolało. Zniszczyłam siostrze szansę na miłość. Ja wiem, że ona nadal go
kocha. Szkoda, że poniekąd zmusiłam ją do wyjazdu i odrzucenia go.
- Ona jest taka silna…
- Powiedziałbym, że macie to po mnie, ale no sama rozumiesz… -
zachichotał. Dobrze, że chociaż on potrafi się z tego śmiać.
- Idę spać, jeśli nie masz nic przeciwko… - mówię z lekkim uśmiechem
na ustach.
- Jasne. Odpocznij po podróży. Jutro pójdziemy na jakiś spacer. Trzeba
skorzystać z wolnej niedzieli – odpowiada radośnie. Chyba dobrze, że
przyjechaliśmy.
~
Tina:
Sobotni, ciepły,
słoneczny poranek. Promienie porannego słońca przedzierają się przez nie do
końca zasunięte rolety. I kto u mojego boku? Andreas… Wzdycham przeciągle. Od
samej pobudki mam uśmiech na twarzy. Odwracam się delikatnie w jego stronę i
spoglądam na jego twarz. Pamiętam ten nieśmiały uśmiech przez sen. Wtedy też
był taki sam. Ale dzisiaj nie muszę wyjeżdżać. Nie wracam do domu. Nic nie
muszę. Tu jest moje miejsce na ziemi.
Dotykam opuszkami palców jego policzka. Lekki
zarost pojawił się od wczoraj. Ale on wygląda z nim niesamowicie pociągająco…
Mimowolnie przygryzam wargę. Czuję jak zaciska swoją dłoń na mojej talii. Druga
jest położona pod moją głową. Jeszcze mu nie zdrętwiała? Zginam ją lekko i
przybliżam do siebie jego dłoń. Całuję jego palce, jeden po drugim. Te chude,
długie palce…
- Szkoda, że nie mam telefonu. Zrobiłbym Ci zdjęcie, bo pięknie
wyglądasz – uśmiecha się promiennie. Nie wiem jak długo nie śpi, bo trochę się
wczułam w to całowanie.
- Nie pozwoliłabym Ci – chichoczę. Kładę się na jego klatce piersiowej
i pozwalam objąć ramieniem.
- Dlaczego? – całuje moją głowę. Czy my się nie zachowujemy zbyt
swobodnie? Gdzieś tam w środku ciąży mi niezałatwiona sprawa z Leną. Jakoś nie
mogę uwierzyć, że to wszystko miałoby się tak zwyczajnie i prosto ułożyć.
- Sam wiesz czemu… – składam pocałunek na jego lewej piersi. Dzisiaj
mnie napadło na całowanie. Ale on sam się prosi. Brakowało mi go.
Od kiedy
wróciłam, to hamowałam w sobie każdy jakikolwiek drobny przejaw uczuć. Chciałam
go utrzymać na dystans. Skoro już zdecydowałam się wrócić, to nie chciałam
rozwalać innym życia. Nie po to wracałam. Przynajmniej oficjalnie. Wewnętrznie
marzyłam o tym, by mnie przytulił i powiedział, że nigdy o mnie nie zapomniał.
Że ta miłość była prawdziwa. Ale czy można się zakochać w tydzień?
- Kocham Cię – szepcze. Stado motyli w moim żołądku znowu podrywa się
do lotu. Chyba mam swoją odpowiedź. Opieram się lekko na łokciu, podnoszę i
patrzę w te piękne błękitne tęczówki. Moja ręka znowu ma potrzebę pomacać go po
policzku. Jestem niewyżyta.
- Ja Ciebie też – oddycha z ulgą słysząc to. Uśmiech poszerza się
jeszcze bardziej i wpija się w moje wargi bardzo intensywnie.
Obraca mnie tak,
że leżę po nim i pogłębia pocałunek. Podoba mi się tak bardzo. Bardzo, bardzo. Tak
bardzo, że znowu się zapominam i pozwalam mu na wszystko.
Śniadanie jem w
jego koszulce. Tak, tej samej, którą dostałam 4 lata temu. Od tamtej pory jej
nie założyłam, tylko spoczywała gdzieś na dnie szafy. Żeby nie kusić potoku łez.
Wyjęłam ją dopiero teraz. Podświadomie ją ze sobą zabrałam. Chyba serio
liczyłam na coś… A jaki był dumny, gdy mnie w niej zobaczył! Teraz siedzę mu na
kolanach i pozwalam się karmić jakbym była małą dziewczynką.
- Chyba Ci smakuje co? – drażni się ze mną, gryząc kęs mojej kanapki i
dopiero mi podając.
- Wiesz… - zaczynam. – Za pierwszym razem to powinno właśnie tak
wyglądać…
- Nie mówmy już o tym – wtula się w moją szyję. Mam wrażenie, że
jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Naprawdę! - Dzisiaj porozmawiam z Leną
– patrzy mi w oczy i wiem, że on już zdecydował.
- Nie będziesz żałował? – mój palec wskazujący mimowolnie wodzi
nieokreślone linie po jego policzku.
- Nigdy – całuje mój nos.
Kilka minut
później stoimy w przedsionku i gapimy się na siebie jak sroki w gnat. Niechętnie
wstaliśmy od stołu. Każde z nas wiedziało, że to powrót z naszej własnej krainy
do rzeczywistości.
- Zadzwonię – całuje mnie i wychodzi. Patrzę jak odjeżdża i idę
posprzątać po śniadaniu. I co mam teraz robić przez całą sobotę?
~
Lena:
Im dłużej na
niego czekam, tym wiem, że nie mogę pozwolić mu się wymknąć spod kontroli.
Podświadomie wyczuwam, że to nie jest zwykła koleżanka. Nie robi się zakupów
zwykłej koleżance, nie podwozi do domu i nie zostaje na noc, by pomóc się
rozpakować. Ufam mu, ale jednocześnie coś nie daje mi spokoju. On był mój od
tak dawna, że nie pozwolę żadnej panience go sobie tak po prostu wziąć.
Siedzę w salonie
i gapię się w telewizor bez celu. Wstałam wcześnie, bo myślałam, że już wrócił,
ale na próżno. Jest dobrze po dziewiątej rano, a Andreasa nadal nie ma w
mieszkaniu. Mam cholerne obawy co do siebie samej. Bo co jeśli zareaguje nie
tak jak powinien? Co wtedy?
Słyszę, jak
przekręca klucz w zamku. Sztywnieję. Do tej pory czułam się pewna siebie i
bezpieczna na kapanie, a teraz? Oblał mnie blady strach. Zero kontaktu.
- Lena? – woła mnie. Co mam powiedzieć?
- W salonie – przedstawienie czas zacząć. Wchodzi do pokoju i patrzy
na mnie zaskoczony.
- Spałaś coś? – podchodzi do lodówki i wyciąga z niej butelkę zimnej
wody. Spragniony?
- Pomogłeś? – pytam delikatnie.
- Tak. Już wszystko jest ogarnięte – zamyka lodówkę i patrzy na mnie
uważnie. – Wszystko w porządku? – siada obok mnie, ale nawet mnie nie przytula.
- Tak – im dłużej przebywam z nim w jednym pomieszczeniu, tym bardziej
jestem przekonana o słuszności mojego postępowania.
- Nie sądzę – chce się podnieś z kanapy, ale zatrzymuję go dłonią.
- Jestem w ciąży – oznajmiam. Widzę jak blednie. Zszokowany siada na
kanapie i patrzy na mnie jak na kosmitę. Przedstawienie zaczęte. Teraz czas na
kolejne akty…
*****
Cześć :D
Dziękuję za pojawienie się tutaj!
Nie macie pojęcia jak mi ulżyło :D
Dzisiaj pojawiam się z kolejnym rozdziałem :D
Zaczynamy zabawę :D
Cieszycie się, że Misie-pysie wróciły? Bo ja tęskniłam. Okrutniście :D
Czekam na Courchevel :D ❤
Naszych siatkarzy mocarzy mi szkoda, ale wiem, że w Rio ma być szczyt formy.
I ja w medale wierzę. Zasłużyli tym jak walczyli o to Rio. Będzie moc!
Cieszycie się, że Misie-pysie wróciły? Bo ja tęskniłam. Okrutniście :D
Czekam na Courchevel :D ❤
Naszych siatkarzy mocarzy mi szkoda, ale wiem, że w Rio ma być szczyt formy.
I ja w medale wierzę. Zasłużyli tym jak walczyli o to Rio. Będzie moc!
Buziaki ;*