Tina:
Ta historia musiała
znaleźć jakiś sensowny koniec. Co prawda musieliśmy przejść przez niezłe gówno,
ale teraz przynajmniej doceniam w 100% to co mam. I kogo mam.
Jest marzec.
Planica. Kto nie kocha Planicy? Ja już się zakochałam na zawsze. Wystarczyło
kilka zdjęć Andiego z poprzednich lat i zagroziłam, że jak mnie nie weźmie, to
się pogniewamy. I co? Właśnie siedzę sobie na leżaczku, w jednym z hotelowych
ogródków i podziwiam piękne góry. Ze skocznią w tle.
Gładzę swój
maleńki brzuch i próbuję przekazać w ten sposób maleństwu całe piękno jakie nas
otacza. Chciałam zostać matką i proszę. Jestem w trzecim miesiącu. Tym razem
naprawdę. Andi wie, że bym go nie okłamała. Ale dla pewności zabrałam go na
ostatnie USG. Niech chłopak zobaczy co stworzył.
Andreas. Andreas
Wellinger. Mój narzeczony. Do tej pory mój brzuch wykręca intensywne fikołki.
Oświadczył mi się w walentynki. Oboje nie znosiliśmy tego święta. Do czasu.
Zabrał mnie na loty narciarskie. Do tamtej pory nie miałam zbytnio pojęcia co
to jest. Ale już wiem. I wiem, że Andi nauczył się latać na nartach.
Przynajmniej tak twierdzi jego trener i koledzy. Nie chcę sprawdzać i wiedzieć
co było wcześniej…
Oświadczyny.
Stałam na dole tej olbrzymiej skoczni, która zapierała dech w piersiach i
przysparzała o zawały serca. Szczególnie przy skoku Andreasa. Ale odzyskał
formę. Nie wiem jak to się stało. On sam twierdził, że trenował jak zwykle. Bo
tak było. Ale pojawił się ten błysk w oku. Ten, którego mi tak brakowało. Jego
mama nie mogła przestać mi dziękować. Że uratowałam jego syna. Ale przecież to
nie prawda. On sam się uratował.
Andreas był wtedy
drugi. Miesiąc wcześniej nie kwalifikował się nawet do konkursów. A teraz
wygrywał konkursy. Pamiętam jak szczęśliwy podszedł do mnie po konkursie,
podsadził, pozwalając objąć go nogami w pasie i pocałował. Na oczach tych
wszystkich ludzi. I powiedział, że to wszystko dzięki mnie. W wywiadach też
gadał o tym bez przerwy, a potem marudził, że sam wygadał o swoim życiu
prywatnym i na siłę szukają o mnie informacji. Ale on mnie chował. Jak najcenniejszą
rzecz.
Kiedy szliśmy
ulicą, widząc fotoreportera, nakładał mi kaptur od kurtki i zakrywał twarz
swoimi okularami. Po czym przysuwał do siebie i nie pozwalał fotografować. Tym
bardziej odbiło mu, gdy dowiedział się, że będziemy mieli dziecko.
Po powrocie ze
skoczni w VIkersund, Andreas zaprosił
mnie na walentynkową ucztę, do naszego pokoju hotelowego, a po kolacji mieliśmy
już iść spać, ale on, tak zwyczajnie i po swojemu, wyciągnął mnie z łóżka,
klęknął przede mną i wyjął z kieszeni swoich cudownych czarnych jeansów,
piękny, delikatny pierścionek z białego złota…
- Tino Kirch. Czy uczynisz mi
najdroższa ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Do tej pory mam
ciarki na całym ciele, gdy o tym myślę. No bo Wellinger, dojrzały, przystojny
facet, klęka przed tobą, w białej, dokładnie wyprasowanej koszuli, czarnych
obcisłych rurkach i białych skarpetkach, wyciąga zgrabnie z kieszeni
pierścionek, jakby to ćwiczył dobre kilka godzin i wyciąga go w twoją stronę,
posyłając Ci najpiękniejszy uśmiech jaki widzisz na świecie.
Żona. Do tej pory
to słowo było abstrakcją. Ale nie z nim. Nie teraz. Ja naprawdę marzę o tym,
żeby zostać żoną. Jego żoną. Tą, z którą chce spędzić resztę życia.
- A jak myślisz głupku?
Wiem. To nie był
szczyt romantyzmu. Ale oczy mi podeszły łzami, ścisnęło mi gardło, a z radości
chciało mi się beczeć. W dodatku byłam już w ciąży, choć o tym akurat żadne z
nas nie wiedziało. I stało się. Przylgnęłam do niego wargami, pozwoliłam mu
wsadzić sobie to cudeńko na palec i tak oto stałam się przyszłą panią
Wellinger.
Corni i tata nie
mogli się nacieszyć. Oli też z resztą. Pamiętał Andreasa i chciał przyjeżdżać
do nas coraz częściej. Corni i Elias przeprowadzili się do Frankfurtu. Elias
przyjął pracę u taty i właściwie miałam swoją rodzinę przy sobie.
Z Andim było
podobnie. Rodzina szybko zaakceptowała mnie i nowinę o dziecku. Tym razem nie
zwlekał i nie ukrywał tej informacji. Spakował część moich rzeczy i sprytem
zawiózł mnie do Weissbach. Przedstawił rodzicom, siostrom i przede wszystkim
babci jak należy. Jak swoją przyszłą żonę.
Wracając do
Corni. Jest w drugiej ciąży. Pozazdrościli nam i machnęli Robiemu rodzeństwo.
Jest opóźniona dwa miesiące, ale nasze dzieci będą w podobnym wieku. Nie
potrafię się nie cieszyć. Zwłaszcza, że Robi wygrał nasze serca.
O ciąży
dowiedziałam się przypadkiem. Przypadkiem powtarzających się, upierdliwych,
porannych mdłości i nadpobudliwości Andreasa. Zaprowadził mnie do lekarza i
wyszło. Owszem, zapomniałam o tabletkach. Tyle się działo przez święta… Ale
trzy dni spędzone we Frankfurcie pokazały mi, jakie cholerne mam szczęście. I
jakiego mam cudownego faceta u boku.
- Pięknie wyglądasz, jak tak rozmyślasz… - z rozmarzenia wyrywa mnie
gwałtownie głos Andreasa.
- Nie ładnie tak przerywać swojej kobiecie odpoczynek… - podchodzi do
mnie i całuje. Dopiero wrócił z odprawy.
- Bez urazy, ale ciągle odpoczywasz…
- Bo mi nie pozwalasz nic robić – oburzam się. Bo taka jest prawda.
Nawet okien nie mogę umyć, bo mnie zawieje.
- Masz się oszczędzać i dbać o nasze maleństwo – przykłada dłoń do
mojego brzucha.
- Ono wie, że jego matka jest postrzeloną wariatką – chichoczę. Andi
podaje mi dłonie i pomaga wstać. Obejmuje mnie w pasie i całuje.
- Najcudowniejszą wariatką na Ziemi – prawda jest taka, że te
wszystkie zawirowania pokazały nam, jak silna jest ta miłość. Jak bardzo
przypadkowe spotkanie wpłynęło na nasze życia. Przecież to było prawie pięć lat
temu. Dwa tygodnie. A jednak połączyło nas coś szczególnego. I wiem, że to na
całe życie. Czuję to. Czuję to w każdym jego geście. Nikt nigdy nie traktował
mnie, jakbym była jego całym światem. Nikt. Dopiero ten dupek, który stoi
przede mną i lekko gładzi mój policzek.
Czasem spotykają
nas rzeczy, o których nawet nie śnimy. Nie wyobrażamy sobie. Ale dzieją się.
Jakby były kompletnie zaplanowane. Tam na Górze. Bo nie reprezentowałam sobą
nic, a dostałam cudownego mężczyznę i dziecko.
Kto by pomyślał, że ta nierozgarnięta Martina Kirch będzie kiedyś w
ciąży? No kto? Na pewno nie moja matka.
W tej kwestii
jednak nic się nie zmieniło. Nadal nie rozmawiamy. I nie wie o Andim, o wnuczku
w drodze… Szkoda, bo chciałabym, żeby miało równie kochaną babcię, co dziadka,
ale zostaje tylko mój tato. I mama Andreasa.
Tak więc ta
historia ma sensowny koniec. Nie wiem jaką płeć ma nasze dziecko. Chcę tylko
wiedzieć, że jest zdrowe i rozwija się prawidłowo. A jak je nazwiemy itd., to
już tylko nasz wymysł.
Koniec
*****
I dotarliśmy.
Obiecałam sobie, że epilog pojawi się po Lahti. I jest.
Cudowne Lahti. Najlepsze na świecie (z jednym maleńkim gorzkim momentem, ale już zdążyłam o tym zapomnieć).
Niewiele z Was wytrwało, ale dziękuję.
Że mimo wszystko zaglądałyście i czytałyście i komentowałyście.
Bardzo mi miło, że poświęciłyście chociaż chwilkę na przeczytanie i tym bardziej na napisanie.
Dziękuję każdemu z osobna, bo bez ludzi nigdy te wszystkie historie, które napisałam, nie miałyby prawa powstać.
Nie wiem czy powstaną kolejne. Pewnie tak. Bez tego nie można żyć. Ale nie będę ich publikować. Chyba się wypaliłam. Nie umiem zachęcać ludzi i zapraszać do czytania moich wypocin. Ale nie w tym rzecz.
Nie były nigdy doskonałe. Nie są i nigdy nie będą. Miliardy pomysłów, których nie potrafiłam przelać do dokumentu, zniknęły gdzieś w eterze. Zawsze kończyłam historię z zawodem, poczuciem spieprzenia fajnego pomysłu, ale któż jest doskonały? Mimo wszystko jestem dumna z każdego słowa, które napisałam. Bo to część mnie. Czegoś mojego i chyba nigdy nie pożałuję decyzji o pisaniu.
Tyle prywaty. Dziękuję i może do zobaczenia? (Nie wiem co mi może odbić za czas jakiś)
Buziaki :*