Cornelia:
Odebrałam
przedziwny telefon od Andreasa. Coś o wypadku, szpitalu, Tinie i dziecku,
którego nie ma. Od razu zrobiło mi się słabo i pobiegłam do Eliasa.
- Zawieziesz mnie na lotnisko? – pytam zdenerwowana. Chcę być przy
siostrze.
- Co się dzieje?
- Tina miała wypadek… Andi jest roztrzęsiony i nic mi nie powiedział…
- przytulam się do niego z całej siły.
- Spakuj sobie coś, a my dojedziemy do Was jutro – odpowiada.
Godzinę później jesteśmy na lotnisku i czekamy na
samolot do Monachium. Tata ma mnie odebrać i jedziemy prosto do Ruhpolding. Co
ona znowu wymyśliła… Ja nie chcę, żeby coś jej się stało.
- Zadzwoń jak dojedziesz – z zamyślenia wyrywa mnie głos męża. I
informator lotów. Wstaje, przytula mnie i potem całuje czule. – Muszę wiedzieć,
że wszystko z Tobą dobrze.
- Obiecuję – podchodzę do synka i biorę go na ręce. – Jutro się
widzimy – całuję jego drobną główkę. Wyczuwa, że zaraz wyjeżdżam. Chwilę potem
idę w stronę odprawy.
Budzi mnie
stewardessa i informuje, że zaraz lądujemy. Nie wiem jak się tu znalazłam.
Jestem padnięta tym wszystkim. Próbowałam zadzwonić do Andreasa, ale powiedział
tylko, że nic nie wie i czeka. Nie chcą mu nic powiedzieć, bo nie jest z
rodziny. Tyle, że on jest najbliższy jej sercu.
Wysiadam,
odbieram bagaż i idę w stronę wyjścia z hangaru. Wita mnie bawarski chłód. Tym razem
tak nieprzyjemnie przeszywający. Od razu czuję się nieswojo i marzę, by znaleźć
się w ciepłym domu, obok mojego męża i synka, ze spokojną głową i brakiem obaw
o moją kochaną siostrę…
- Cornelia! – okrzyk taty wybudza mnie z zamyślenia. Od razu wsiadam
do jego czarnego Mercedesa i witam lekkim uściskiem. – Jak lot? – pyta raczej z
grzeczności kilka sekund później. Wiem, że przejął się moim telefonem.
- Nie wiem… Nie pamiętam go nawet – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Historia z moją siostrą kompletnie mnie rozwaliła.
- Zadzwoń do domu – po tych słowach od razu łapię za telefon i
informuję męża o bezpiecznym lądowaniu i pytam o Robiego.
- Tato, a co jak jej się coś stanie? – wpadam w histeryczny szloch.
- Nie wolno Ci tak myśleć! Ona będzie żyć. Cała i zdrowa!
- Tato, ale…
- Cicho! Za godzinę będziemy u niej.
- Jest w Traunstein… - do tej pory jest mi nie dobrze jak myślę o tym
miasteczku.
- Wiem. Dzwoniłem, ale przez telefon nic nie chcieli mi powiedzieć…
- Cholerni przepisowcy…
- Nic się nie martw – chwyta moją dłoń i czuję się lepiej.
Godzinę później
wpadam na oddział intensywnej terapii jak poparzona. Andreas siedzi załamany na
jednym z krzesełek w głębi korytarza.
- Andi – dotykam jego ramienia. Spotykamy się pierwszy raz od tego
cholernego wyjazdu…
- Corni… - wstaje i przytula się do mnie z całej siły. Czy to znaczy,
że jest źle? Nie….
- Co z nią? – pytam szeptem. Kątem oka dostrzegam tatę.
- Nie wiem. Nic nie wiem. Leży pod miliardem kabli i rurek w tamtej
sali…
- Pójdziemy z tatą wypytać, a Ty tu zostań i nie rób nic głupiego… -
uspokajam go, gładząc jego plecy.
- Ja nie mogę jej stracić. Ja tego nie przeżyję… - rozpłakał się na
dobre.
- Nie wolno Ci tak myśleć! – przyganiał kocioł garnkowi… - Usiądź i
czekaj. Zaraz wracam – sadzam go na krześle i idę z tata do gabinetu. Biorę
głęboki oddech i wchodzę.
- Dobry wieczór – zaczyna tato. – Jesteśmy rodziną Martiny Kirch…
- Proszę – doktor nie ma wesołej miny. – Powiem wprost. Uderzenie w
głowę było mocne i musimy obserwować pacjentkę, czy nie ma krwiaka.
Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej i spróbujemy rano wybudzić.
Wszystko jednak zależy od tej nocy…
- Proszę nie kłamać. Jak źle jest? – tata nienawidzi kłamstwa, więc
jak zwykle chce znać całą prawdę.
- Nie jest najgorzej. Ale cudownie też. Jak już powiedziałem. Noc
będzie decydująca. Na tą chwilę to wszystko… - wstajemy i wychodzimy z
gabinetu, a lekarz za nami. – Ten młodzieniec to kto?
- Chłopak mojej siostry – odzywam się pewnie.
- Przepraszam, ale nie mogłem mu nic powiedzieć.
- Rozumiemy – wyprzedzam tatę, bo widziałam, że zbiera się do
opierdzielu.
Siadamy obok
Andreasa. Tata wita się z nim uściskiem dłoni.
- No nie poddawaj się! – poklepuje go po plecach. – Wyjdzie z tego.
Nie jest tak źle – Andi patrzy na niego z lekkim niedowierzaniem.
- Łatwo Panu mówić… Nie widział jej pan zakrwawionej…
- Co się właściwie stało? – zaczynam.
- To długa historia…
- Mamy trochę czasu – zaznacza tata.
- Tina miała sprawdzić, czy aby na pewno Lena jest w ciąży. Zapisała
się do tego samego ginekologa, ale nic mi nie powiedziała, bo jak zwykle ten
narwaniec sam chciał załatwić sprawę – odpowiada zdenerwowany. – A ja wiem jaka
ona jest i zamiast jej pilnować, to zostawiłem ją samą…
- A ta rozwalona głowa?
- Rita, asystentka w filii powiedziała mi, że Tina chciała mój adres.
Pojechałem tam, a ona już leżała...
- A Lena? O co chodzi z tą ciążą… - zakrywam ręką usta.
- Zaczynam coraz bardziej w nią wątpić…
- Podła żmija! – wyrywa mi się.
- Policja wie? – pyta tata.
- Tak. Byli na miejscu i przesłuchiwali mnie i je, zamiast pozwolić mi
jechać do szpitala.
- Coś wiadomo?
- Czekają na to, aż Tina się obudzi – chowa twarz w dłoniach. Skoro ja
i tata tak ciężko to przeżywamy, to co musi czuć on?
- Będzie dobrze – mój tato jest najlepszy na świecie. Objął Andiego
ramieniem i przygarnął do siebie. Jak ojciec syna.
Siedzimy przed
salą i kolejno zasypiamy. Ja chyba spałam najdłużej, bo gdy się obudziłam,
korytarz był już jasny i wokoło pojawiło się więcej ludzi. Spoglądam na mojego
ojca i Andreasa pogrążonych w cichej rozmowie przy kawie i wpatrzonych w Tinę,
leżącej na sali obok.
- Przespałam całą noc? – pytam, czym wyrywam ich z rozmowy.
- Nic się nie działo – uspokaja mnie tata. Podchodzę do nich i widzę
to samo co wczoraj. Okablowaną Tinę.
- Mają ją zaraz wybudzać… - odzywa się Andi.
- Wszystko w porządku?
- Podobno. Ale wiesz jak to będzie… - obejmuję go ramieniem.
- Będzie
dobrze. Wiem to.
Kilka minut
później odbieram telefon od Eliasa. Właśnie wyjechali z Robim w stronę
Ruhpolding. Nie mogę się doczekać, aż ich zobaczę. Potrzebuję przytulić się do
mojego męża. No po prostu potrzebuję.
- Wiesz… - Andi dosiada się do mnie. – Możemy porozmawiać?
- Pewnie – ta rozmowa wisiała w powietrzu. Trzeba oczyścić sytuację. –
Chodzi o to co się wydarzyło cztery lata temu?
- Wiesz… Ja nie chciałem, żeby tak wyszło. Naprawdę mi się podobałaś
na początku… - jest mu głupio. W sumie się nie dziwię…
- Wiem. Ale Tina jest niesamowita i cieszę się, że zakochałeś się w
niej. Nam by i tak nie wyszło…
- I tak przepraszam. Zniszczyłem Waszą relację…
- Daj spokój. To ja wszystko rozwaliłam! Widziałam tylko czubek
własnego nosa, zamiast popatrzeć trochę na siostrę. Było minęło. Zaraz się
obudzi i wszystko będzie dobrze.
- Dzięki – patrzymy chwilę na siebie i przytulamy. Chyba możemy zostać
przyjaciółmi.
Kilkanaście minut
później stoimy zdenerwowani przed salą, w której leży moja siostra i czekamy aż
ją wybudzą. Denerwuję się podwójnie, bo za mnie i za Andreasa. Oby się wszystko
udało…
Tina:
Światło razi moje
oczy. I czuję cholerny, tępy ból głowy. Chce mi się spać i pić. Niedobrze mi.
Gdzie ja jestem do cholery?! Otwieram szerzej oczy i widzę kilka osób ubranych
na biało. Jakby mi brakowało tego koloru…
- Słyszy mnie Pani? Pani Martino? – ciepły męski głos dobiega do moich
uszu.
- Tino – odpowiadam szeptem. Moja krtań jeszcze nie pozwala na dużo.
- Proszę nic nie mówić. Musimy sprawdzić reakcję na bodźce… - kiwam
głową. Mimo wszystko nadal mnie boli i chce mi się pić.
- Wody… - wołam cicho.
- Pani Hanno… - kobieta w białym kitlu, z mdlącym uśmiechem, podaje mi
szklankę z wodą i moczy usta. Nie chcę moczenia! Chcę pić!
- Gdzie jestem? – chrypię.
- Mogłaby Pani chwilę nic nie mówić? – złoszczę się. Cholerny frajer. Czekam,
aż skończy, a to trwa kilka minut. Próbuję w międzyczasie przypomnieć sobie jak
się tu znalazłam. Bo niewątpliwie jest to szpital. - Wygląda na to, że wszystko
w porządku – uśmiecha się serdecznie. – Proszę odpoczywać.
- Czy jest tu ktoś z moich bliskich? – pytam.
- Proszę odpoczywać – znowu mnie zbywa. Pfff. Myśli, że się poddam.
- Jest czy nie? – pytam twardo.
- Pani Martino…
- Tino! – piszczę skrzeczącym głosem.
- Poproszę Pani rodzinę – czyli są. Dobrze. Muszę zobaczyć kogoś
normalnego.
- Mogę dostać coś przeciwbólowego? Rozsadza mi łeb – dopytuję, gdy
wychodzą.
- Pani Hanno… - lekarz jest na mnie zły. Trudno. Jakby nie był takim
fiutem, byłabym milsza.
Chwilę później do
sali wchodzi Andreas. Uśmiecham się szeroko. On też. Nie spuszczamy z siebie
wzroku. Wyciągam do niego ręce i czekam aż do mnie przylgnie.
- Dobrze, że nic Ci nie jest – słyszę jak oddycha z ulgą. Gładzę jego
głowę.
- Wszystko będzie dobrze – chwytam jego twarz w dłonie i całuję. Już
nie chcę się martwić i wyczekiwać. Chcę jego.
- Teraz na pewno!
- Lena nie jest w ciąży – dodaję. Siada na skraju mojego łóżka i
chwyta moją dłoń. Przysuwa ją do twarzy i składa na niej delikatne pocałunki.
- Wiedziałem – radość bijąca z jego oczu jest piękna. – Pamiętasz coś?
- Dostałam czymś twardym w łeb. Boli skurwysyńsko – krzywię się, a on
chichocze.
- No co?! – piszczę, a on całuje moje czoło.
- Nic głuptasie. Wracasz do normalności.
- Ktoś jeszcze jest?
- Corni i Twój tato. Ale pozwolił wchodzić pojedynczo… - dodaje ciszej. Lekarz fiut. –
Więc Corni mnie wypchnęła pierwszego. Obrazisz się, jak pojadę do tej wariatki? – na
jego pięknej twarzy pojawia się smutek.
- Musisz?
- Muszę odwołać ten cyrk…
- Ale masz dzwonić – odpowiadam.
- Wracam za godzinę – całuje moje czoło i wychodzi.
Andreas:
Jeszcze nigdy nie
byłem tak pewny tego co robię. I nikt i nic mnie nie zatrzyma. Otwieram drzwi
mieszkania i słyszę szmer. Więc jest.
Nie witam się, Od
razu wędruję do sypialni i wyciągam moje walizki. Wolę mieszkać w hotelu, niż z tą wariatką.
- Nie pakuj się. Ja się wyprowadzam… - słyszę jej zapłakany głos.
- Nie wierzę Ci. W nic Ci nie uwierzę – odpowiadam szorstko.
- Zaraz będzie tutaj moja siostra…
- Trudno. Nie chcę tutaj mieszkać.
- Wiem, że spierdoliłam.
- Trudno to nazwać lepiej – warczę na nią.
- Wiedziałam, że ją kochasz. Że była dla Ciebie ważna. Nie mogłam tego
znieść, że tak po prostu, po trzech latach zostawiłbyś mnie dla jakiejś
idiotki.
- Świetny pomysł. Dziecko zawsze zatrzymuje faceta…
- Nie zachowuj się tak! – krzyczy.
- A jak mam się zachowywać do cholery?! Okłamywałaś mnie tyle czasu!
Pozwalałaś bym czuł się nikim, tracił energię, trzymać na siłę! A na sam
koniec, jak już kłamstwo wyszło, to chciałaś ją zabić? Masz pojęcie, czego
narobiłaś?
- To z miłości! – chce do mnie podejść, ale odrzucam ją.
- Gówno wiesz o miłości! Gdybyś mnie kochała, to pozwoliłabyś mi
odejść. Ale nie. Gwiazda musiała postawić na swoim. Masz co chciałaś – mój
wywód przerywa dzwonek.
- To pewnie Lisa… - wycofuje się i chwilę później znika bez słowa.
Zostawia klucze w przedpokoju i wychodzi.
Uspokajam się i
siadam na łóżku. Dobrze, że ten horror się skończył. Kładę się na plecy, ale
czuję jakiś ucisk. Po chwili znajduję pierścionek zaręczynowi i list. Chcę to
wyjebać, ale coś mi mówi, że tak zakończę ten rozdział…
Przepraszam.
Tylko na tyle mnie
stać.
Byłeś dla mnie
wszystkim. Dlatego nie mogłam się opanować.
Nadal jesteś.
Ale rozumiem. Bądź
szczęśliwy.
Lena.
To chyba naprawdę
koniec. Wzywam ślusarza i kilkanaście minut później zmieniam zamki w
mieszkaniu. Nie mogę pozwolić na jakiekolwiek nachodzenie.
Wieczorem zjawiam
się w szpitalu. Po drodze kupiłem kwiaty. Corni dzwoniła, że musiała jechać do
domu Tiny, bo Elias z synkiem przyjechali. Pukam cicho do pokoju i słyszę ciche
„proszę”.
- Cześć – zaglądam do środka i widzę, że Tina rozmawia z ojcem.
- Zbieram się. Mam zmiennika – Wolfgang puszcza mi oczko. Całuje córkę
w czoło i podchodzi do mnie. Ściska moją dłoń. – Dobrze, że jesteś – mówi
cicho. – Dobranoc! – żegna się i wychodzi.
Podchodzę do
łóżka Tiny i siadam na skraju. Całuję ją czule i w końcu czuję się beztrosko.
- Jak się czujesz? – dotykam jej policzka.
- Lepiej. Co tak długo? – klepie miejsce obok siebie. Kładę się obok i
obejmuję ją ramieniem, pozwalając jej wtulić się w mój tors.
- Musiałem wymienić zamki… - patrzy skołowana. – Wyprowadziła się, ale
bezpieczeństwa nigdy za wiele – całuję jej głowę.
- Wiesz… - sięga ręką do szuflady obok łóżka. – Zamknij oczy – prosi
wesoło.
- Ale po co? – chichoczę.
- No zamknij, do cholery!
- Od razu widać, że czujesz się lepiej – wykonuję jej polecenie. Po
chwili w mojej dłoni pojawia się coś zimnego i metalowego.
- Kiedy oddali mi rzeczy, to od razu pomyślałam o tym – spoglądam na
dłoń i widzę klucze. – Zamieszkaj ze mną
– chwilę zajmuje mi przetrawienie tej informacji.
- Mówisz poważnie? – uśmiecham się szeroko.
- Kiedy jak nie teraz? Kocham Cię – całuję ją namiętnie, zupełnie
zapominając, że wczoraj dostała w głowę.
Tina:
Kilka dni później
wypuszczają mnie. Corni i tata pojechali wczoraj do Frankfurtu, upewniając się,
że Andi się mną zajmie. Z resztą. Tata stwierdził, że ufa mu, bo widzi, jak
mocno mnie kocha. Czekałam na tą chwilę. Nadal nie wierzę, że jesteśmy razem. W
końcu.
Za dwa dni jest
wigilia i tata zaprosił nas razem na kolację. Andreas zgodził się. Powiedział,
że wcale nie będzie mu żal, że nie spędzi tego dnia z rodziną, bo ich miał
przez 23 ostatnie wigilie i jakoś sobie poradzą. A ja w końcu spędzę cudowne
święta. Z całą rodziną.
- Gotowa? – słyszę ciche pukanie.
- Bardziej nie będę – podchodzę do niego i wieszam na szyi,
przywierając ustami do jego.
- Jedziemy…
Kilkanaście minut
później idziemy do naszego mieszkania, trzymając się za ręce. Zadowoleni,
szczęśliwi, uśmiechnięci. W domu wita mnie cudowny zapach truskawkowych
świeczek i pieczeni.
- Pomyślałem, że będziesz głodna – odpowiedział, widząc moją minę.
- Jestem, ale Ciebie – wpijam się w jego usta.
- Nie, żebym miał coś przeciwko – mówi, gdy się od siebie odrywamy. –
Ale mamy czas. Mamy dużo czasu, moja dziewczyno. Nigdzie mi już nie uciekniesz
– żołądek wykręca fikołki. Jak dawniej. Moja
dziewczyno… Wzdycham ciężko, ale godzę się z ta propozycją.
W salonie
zaskakuje nie choinka. Jeszcze nie gotowa. A obok kilka pudełek z bombkami,
lampkami i łańcuchami. Nie miałam ich wcześniej. Andreas obejmuje mnie od tyłu.
- Pomyślałem, że będziesz chciała ją ubrać sama. Według własnego
pomysłu. Oczywiście z moją pomocą… - całuje mój kark. – Bo nie wolno Ci się
przemęczać.
- Andi… - odwracam się przodem do niego. – Dziękuję. Jesteś
najcudowniejszym człowiekiem jakiego poznałam. I jak nikt inny wiesz o mnie
więcej niż nawet ja sama. I tak się troszczysz. I pomagasz. I… Czym ja sobie na
Ciebie zasłużyłam?
- Kocham Cię – całuje mnie ponownie. – I chciałem, żebyś miała cudowne
święta. Żebyśmy my mieli cudowne święta. I ładną
choinkę – dodaje rozbrajająco szczerze.
- Pierwsze z wielu – przytulam się do niego. I wiem, że nic mi więcej
do szczęścia nie potrzeba…
*****
Już się nie wypowiadam z kwestii tego melodramatu powyżej ;)
Jutro zaczynamy akcję Lahti :D
Jutro zaczynamy akcję Lahti :D
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem mega podekscytowana i nawet powrót na studia nie zniszczy tej euforii :D
Wiem, że będzie dobrze :D